Uniósł brew.
- W barze będziemy się rzucać w oczy, nie sądzisz?
- Zaułek, uliczka, cokolwiek. - powiedział. - Ale nie na głównej ulicy.
- No to chodź.
Ruszył przodem do losowy wybranej prze siebie wąskiej i pustej uliczki.
Uliczka pusta, obleśna, pełna śmieci, zastawiona koszami i z kilkoma szczurami. I to tyle.
- Wiem, że Ci, którzy zrobili tę maskarę robili dla dużego gangu w mieście, powiązanego z Kompanią i Krwawymi Kłami. - wyjaśnił.
- Tyle można było się domyślić. Ale co to za jedni? Czego chcą?
- Powiedziałem kim są. A czego mogą chcieć gangsterzy? - zapytał. - Zresztą, pewnie wpadli podczas kontroli pojazdu i zaczęła się strzelanina.
- Niech Ci będzie, widzimy się jutro.
Rzucił mu dwa dolary i poszedł do pobliskiego baru.
Szybko zgarnął kasę i uciekł, a Ty trafiłeś pod lokal z jakże uroczą nazwą: "Mordownia."
Wszedł, oparł się o bar, zamówił piwo i rozejrzał się za osobami, które wyglądały na byłych żonie US Army.
Byłych żon US Army tu nie znajdziesz, ale widziałeś kilku typków siedzących przy jednym stole, którzy mogli kiedyś służyć w wojsku.
Dostałeś też piwo i rachunek opiewający na dwa dolary.
Schował go do kieszeni, wziął kufel piwa i podszedł do nich.
- Można się przysiąść?
Gdy tylko podszedłeś zaprzestali rozmów i wbili spojrzenia w ścianę lub swoich towarzyszy.
Dopiero po kilku minutach jeden kiwnął głową w geście zgody.
- Ale się burdel narobił, co? Tu partyzanci nazywający siebie "Kompanią", tam obcy walczący ze sobą nawzajem... A na koniec to czarne Volvo!
Udał znudzonego życiem i rozemocjonowanego ostatnimi wydarzeniami.
Ty udawałeś, oni nie musieli, więc nikt nie odpowiedział na te rewelacje. Natomiast Tobie ktoś położył dłoń na ramieniu.
Nie, nie był to typ szukający zwady.
- Dwa dolce za piwo. - rzucił ochroniarz.
- Jasne, proszę. Dla tych panów także proszę piwo na mój koszt. Ile to będzie razem?
Obliczał chwilę i powiedział:
- Razem to będzie dziesięć dolców.
Wsunął mu w dłoń, poczekał aż poda piwo i odjedzie. Potem nagle spoważniał i powiódł ciężkim wzrokiem po mężczyznach.
- A co jeśli US Army nie ogłosiło kapitulacji? Co jeśli jeszcze nie wszyscy żołnierze złożyli broń? Co jeśli walka trwa nadal ale musiała przejść do partyzantki?
- Może i tak. - powiedział jeden, z bliznami na twarzy i brakującą lewą dłonią. - Ale nasza już się skończyła.
- A gdyby się nie skończyła?
Rozejrzał się konspiracyjnie po lokalu.
- Akt kapitulacji podpisują wysocy szczeblem oficerowie, reszta ma jedynie złożyć broń. Złożyliście ją? A nawet jeśli - to co zrobili byście, gdyby przyszedł rozkaz ataku od kogoś wyższego stopniem?
- Jesteśmy obecnie cywilami, więc pewnie by nas to nie obeszło.
- Armia nadal walczy. Sierżant Joker. Potrzebuję was, niewola musi się skończyć.
- Nie mam ochoty skończyć jak inni. - mruknął. - Nikt nie ma.
- I tak skończycie w ten sposób, jesteście żołnierzami i stanowicie potencjalne zagrożenie.
- Myślisz, że czemu siedzimy w barach lub domach? Właśnie po to, by nie sprawiać kłopotów.
- Ale zaczniecie. Wiem co zrobić, żeby obcy przestali się tu czuć jak u siebie. Jutro wszyscy się zjawicie tutaj pod wieczór.
- Dupa tam, bo się nie zjawimy. - odparł poraniony żołnierz i wstał. Skierował się do wyjścia, a reszta za nim.
- Prawdziwy żołnierz ma honor. Reszta to zwykłe wymoczki nie potrafiące nawet dobrze utrzymać karabinu, nawet nie powinni nazywać siebie samych żołnierzami.
- Gdybym miał, ku*wa, obie dłonie to bym utrzymał karabin. - rzucił jeszcze przez ramię i odszedł razem z resztą.
Zapalił papierosa i położył nogi na krześle po przeciwnej stronie stołu.
Zapaliłeś, a do szczęścia brakuje jedynie panienek i piwa. Choć miałeś tu pięć nieruszonych kufli, więc może brakować tylko panienek.
Sięgnął po ten, z którym przyszedł do stolika, i wziął duży łyk.
Piwo, jak piwo, choć to było lekko kwaskowate.
Powiódł niechętnym wzrokiem po pozostałych klientach baru.
Pozostali byli typowymi pijaczkami i menelami, ale uwagę mógł przykuć powrót trzech z czterech żołnierzy, bez jednorękiego szefa. Od razu przysiedli się do siebie i chwycili za kufle.
- Zmieniliśmy zdanie. - rzekł jeden.
Kiwnął głową zabierając nogi.
- Pijce ile możecie. Potem nie będzie na to czasu.
Zgasił papierosa w kuflu przeznaczonym dla jednorękiego.
Widząc to, jeden z żołnierzy burknął coś o marnowaniu alkoholu, ale zamilknął gdy wziął się ze swój kufel.
- Wiem, kiedy mniej więcej wyjdzie nowy transport z bazy. Przechwycimy go kawałek za miastem.
Mówił na tyle cicho, żeby tylko osoby przy stoliku słyszały.
//Jak transport? Jaka baza? Skąd ma to wiedzieć?//
//Rozmowa ze stróżem, doświadczenia z wojska i logiczne myślenie.
//Brakło mi głównie tego drugiego, niech już będzie.//
- I co? - zapytał jeden. - We czterech mamy porwać się na cały transport? - zapytał z niedowierzaniem.
- A co, ty z piechoty?
Rzucił ironicznie jakby sam był z Zielonych Beretów.
- We czterech. Chyba, że załatwicie jeszcze kilku chłopaków godnych zaufania. Pukawki przydziałowe nadal macie?
- Nie mamy pukawek, ale co z tego jeśli dasz nam lasery, jeśli każdy konwój to minimum jeden Worm i dwa Scorpio?
- Czyli jednak piechota...
Pokiwał głową jak znawca.
- Odbyliście tury w Afganie? Albo chociaż mieliście "suche" szkolenie partyzantów?
- A Afganie walczyliśmy, ale w żadną partyzantkę się nie bawiliśmy.
Dotknął palcami nasady nosa i westchnął.
- Potrzebny nam saper. Od biedy nawet mógłby być student trzeciego roku chemii. Jakie macie specjalizacje i szkolenie?
- Medyk.
- Snajper.
- Oddziały powietrznodesantowe.
- Mieszanka jak po wdepnięciu na minę... A stopnie? I przysposobiona broń?
Snajper okazał się komandorem, pozostali to sierżanci. A broni przy sobie brak.
- A na jakiej broni byliście szkoleni? I znacie jakichś saperów w okolicy?