Imię Drumen
Nazwisko al-Malik an-Nasir Salah ad-Dunja wa-ad-Din Abu al-Muzaffar Jusuf ibn Ajjub ibn Szazi al-Kurdi, syn Towarda al-Malik an-Nasir Salah ad-Dunja wa-ad-Din Abu al-Muzaffar Jusuf ibn Ajjub ibn Szazi al-Kurdi, wnuk Hipola al-Malik an-Nasir Salah ad-Dunja wa-ad-Din Abu al-Muzaffar Jusuf ibn Ajjub ibn Szazi al-Kurdi
Rasa Człowiek
Pseudonim Ogórek, Befi, Złodziej.
Charakter W grze
Wiek 31 lat
Towarzysz Koń
Majątek + nieruchomości 4 tyś. złota
Historia:
"Mówią, że matkę ma się tylko jedną. Ale to chyba nie do końca jest prawda. No bo weźmy na przykład mnie.
Jestem Ogórek. To znaczy taki mam wieśniacki pseudonim. Ale z powodu wzrostu i łudzącego podobieństwa w szkole nazywali mnie Królem. Podobno jestem do niego podobny. Chromolę to! No chyba, że będą mnie chcieli mnie ukoronować. Wtedy proszę bardzo. Mogę być nawet Królową. Ale do rzeczy.
Moja matka – to znaczy ta biologiczna – wypłynęła na Archipelag Sztormów i nie wróciła. Podobno poznała jakiegoś rycerza na jakiejś wyspie. Z tego powodu musiałem się niezdrowo odżywiać przez ostatnie pół roku – w tym czasie obiady gotował mój stary.
Ojciec jest pracownikiem – co podkreśla na każdym kroku – umysłowym w Urzędzie Skarbowym. Może sobie gadać! I tak wszyscy sąsiedzi mówią na niego Grabarz. I nienawidzą go za to, że w naszym kraju są takie wysokie podatki. Kurna, jakby to stary był ministrem finansów!
Ale do rzeczy.
W listopadzie stary zaprosił mnie do pokoju i jąkając się zaczął od tego, żebym się, kurna, nie przejmował tym, że jestem taki niski.
- Małe jest piękne. Poza tym ile masz lat?
- Osiemnaście i pół.
- No to jeszcze urośniesz.
I sięga do kieszeni, żeby wyjąć sakiewkę. Myślę – kieszonkowe. Ale nie. Stary wyjmuje ze środka rysunek i mi go podaje nad stołem. Patrzę na rysunek i w tej samej chwili czuję, że ciśnienie skacze mi do dwustu na sekundę. Laska na rysunku ma taki biust, że mogłaby startować w zawodach balonowych. Każda inna przy niej to deska.
- Ogórek – oświadcza Stary – to będzie Twoja nowa mama. Za dwa tygodnie ślub.
Kurna, jeśli małe jest takie piękne – to dlaczego za żonę bierze sobie laskę z biustem XXXL!? No i co z tym gadaniem, że matkę ma się tylko jedną?
Wakacje. Czas dalekich podróży. Szalonych przygód. No i, kurna, egzotycznego seksu z kobietami wszystkich ras.
Więc wyjąłem mapę i palcem zajechałem sobie do Mrocznej Puszczy. I oddałem się marzeniom ściętej głowy, że niby poluję na pająki. Gdzie poznaję gorąco-krwistą drowkę, która mówi do mnie pieszczotliwie jakieś pierdoły w swoim języku.
Tak sobie marzę, gdy otwierają się drzwi od pokoju. W progu staje Macocha. W różowym szlafroku. Na kilometr widać, że jest podniecona jak kotka na rozgrzanym do czerwoności dachu.
-Ogórek! Zgadnij dokąd jedziemy na wakacje?!
Kurna, też mi zagadka! Od zawsze telepiemy się naszym drewnianym wozem do ciotki, gdzie można oszaleć z nudów.
-Jak zwykle – mówię. – Do Linnest.
Macocha robi tajemniczą minę. Najwyraźniej ma w rękawie jakiegoś asa. Przysiada obok mnie na tapczanie. Bierze do ręki atlas. I uśmiecha się:
- Nie trafiłeś, Ogórek. Daje ci jeszcze jedną szansę.
Jeśli nie Linnest, to co? Stary coś ostatnio mówi o agroturystyce. No nie! Kurna! Tylko nie to. Nie chcę jechać na wieś i przyglądać się kurom!
- Na wieś? – pytam.
- Zimno, Ogórek – mówi Macocha i dalej przegląda mapę, który trzyma do góry nogami, ale najwyraźniej to jej nie przeszkadza.
- Może jakaś podpowiedź – sugeruję Macosze.
Macocha odkłada atlas i wykłada się w poprzek wersalki. Jej szlafroczek rozjeżdża się na boki. I moim oczom ukazują się dwa szczyty górskie o rozmiarze XXXXL. Kurna, czyżbyśmy mieli pojechać w góry?
- Trujący Szczyt? – pytam.
- Ogórek! Co ty się tak przywiązałeś do tych nagów?
- One są bardzo piękne – mówię, kładąc rękę na szczycie
CENZURA
Macocha bierze moją dłoń i przesuwa ją sobie na brzuch:
- Załóżmy, że udało nam się wyjechać gdzieś indziej…
- Gilgasz?
- Cieplej, Ogórek…
Kurna – myślę – przesuwając powolutku dłoń po
CENZURA, jakim cudem przedostaliśmy się naszym wozem dalej, niż do Linnest? Ale chromolić to! Jedźmy dalej. Jesteśmy na jakimś zadupiu. I zbliżamy się do słynnych lasów... Moje drżące z emocji palce – niczym pięciu harcerzy na wycieczce górskiej – zanurzają się w
CENZURA. Krok za kroczkiem zbliżamy się do
CENZURA…
-Ogórek, Ogórek… Nie tak szybko… To jeszcze nie koniec podróży – mówi Macocha i przesuwa moją dłoń na prawo.
W ten sposób zostaję przesunięty na lewą nitkę jedynej widocznej drogi. I po udzie Macochy sunę w dół. Kurna, jakim cudem? Naszym wozem przekraczamy znane obszary i pędzimy dalej polami. Mijamy kolejne miasta. A więc…
- Jedziemy doMenzoberranzan?
- Ogórek… – słyszę zza pleców mruczenie Macochy – nie przestawaj. Jedź dalej…
No i, kurna, w ten sposób dojeżdżam do końca lewej nogi Macochy, mijam więcej miast. Wjeżdżam na kolejne drogi. I prawą nogą Macochy sunę w górę – do Winteredge.
Cała linia, cenzura
Więc jadę dalej. Po udzie docieram do Dekapolis
- Gorąco! –
Cenzura, co ja robię ze swoim życiem
No cóż… Pozostaje tylko wysiąść z wozu.
Wstaję.
Cenzura
W tej samej chwili – jak pewnie się domyślacie – w głębi mieszkania słychać kroki. Macocha podrywa się na równe nogi. Opatula się szlafrokiem. Tymczasem ja zasłaniam krocze mapą.
Do pokoju wtacza się umorusany brudem ojciec. Siada na krześle i mówi:
- Nigdzie nie jedziemy! Jakimś cudem koło od wozu pękło!
Jedziemy naszym wozem na wakacje. Jak się okazało u Tomislawa – za 5 złota można kupić nowe.
Oprócz nas – swoją karotą, do której doczepiono wóz z zapasami – jadą Prezes, Prezesina i Alicja.
Kierunek: Dekapolis.
Z przodu przed koniem siedzi stary. Obok Macocha. A ja z bagażami z tyłu. Ciasno jak w tunelach. A przed nami sunie karota. Kurna, nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Jedyne co mnie pociesza to fakt, że mamy dwie poduszki. Za dekoltem Macochy. W rozmiarze XXXXL.
Około południa mijamy szyld stojący na poboczu, na którym wielkimi literami napisano:
Bar Tro-Tro – 0,5 km. Macocha zaczyna wesolutko podśpiewywać pod nosem.
Chwilę później wjeżdżamy do małego miasteczka złożonego z czterech ulic na krzyż. I zatrzymujemy się całym peletonem przed knajpą o smakowitej nazwie: ZIEMNIACZKI.
Oki. Półgodzinna przerwa w podróży. Każdy może robić to, na co ma ochotę.
Prezes świńskim truchtem biegnie w stronę knajpy, gdzie zamawia cztery schabowe.
Stary przysiada na wozie, wyjmuje plecak z kanapkami, które własnoręcznie przygotował. I zaczyna je pacyfikować.
Macocha mówi, że musi rozprostować kości i biegnie w siną dal.
Prezesina rozgląda się dookoła. Jej wzrok pada na wystawę sklepu z bielizną. Ogłasza wszem i wobec, że musi sobie kupić coś nowego. Odchodzi zalotnie kołysząc wąskimi biodrami.
Alicja – ciągle niezresetowana - stoi ofiara losu i mamrocze pod nosem swoje wkute na blachę lektury szkolne. Więc – przez myśl przelatuje mi genialna myśl – może by ją zrestować teraz:
-Ala – zagajam konspiracyjnym szeptem – może wykąpiemy się w rzece?
-Nie umiem pływać.
-No to może pójdziemy napić się miodu?
-Nie lubię miodu.
Kurna, Alicja potrafi osłabić człowieka:
-A na co masz ochotę?
-Najchętniej poszłabym w siną dal – mówi Alicja i patrzy w kierunku, w którym poszła Macocha.
-No to chodźmy…
Swoją drogą też jestem ciekaw, gdzie przepadła Macocha.
Wchodzimy z Alicją w wąską uliczkę. Brniemy pod górę jak dwa małe żuczki. Potem w dół. I wychodzimy na zastawiony konami "parking". Z prawej strony stoi blaszany barak, na którym wielkimi literami napisano: CLUB GO-GO.
No, kurna, tego mogłem się spodziewać…
Podchodzimy bliżej. Przed wejściem do klubu, na ścianie z prawej strony, wisi szklana gablotka, w której można sobie obejrzeć obrazy tancerek go-go. Na jednym z obrazów rozpoznaję moją rodzoną Macochę. Stoi w
CenzuraCenzura. Obraz wygląda na przykurzony, nadżarty zębem czasu – ale, kurna, nie da się ukryć, że to ona.
Alicja robi się bledziutka:
-Twoja Macocha jest striptizerką?
-To już przeszłość. Nawróciła się. Teraz jest przykładną matką i żoną. Poważka. Stary założył jej wędzidła i jest spoko… Poważka.
Kurna, sam nie wierzę w to, co gadam.
Alicja nic nie mówi – tylko gapi się na zdjęcie Macochy. Jej bledziutka twarz różowieje:
-Ogórek – w końcu się odzywa – czy biust twojej macochy jest autentyczny?
No a niby jaki? Co to, kurna, moja Macocha jest jakimś mutantem mającym Pakt z Paktem Trzech?
-Pewnie, że naturalny.
Zawistne oczka Alicji robią się zielone z zazdrości, a jej dłoń – mimowolnie – przesuwa się po jej własnym biuście.
-Nie wierzę. Są sztuczne.
Kurna, dziewczyno! O czym ty gadasz?
-W 100% naturalne, ręczę własną głową.
-Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę ich na własne oczy – mówi Alicja i zanurza się w ciemnym wejściu do klubu go-go. Idę za nią.
Najwyraźniej klub go-go zaczyna funkcjonować dopiero wieczorem. Teraz to tylko blaszana karczma przy drodze. Przy stolika siedzą najemnicy i wpierniczają schabowe.
Dopiero po dobrej chwili zauważam, że Macocha stoi w głębi przy barze i gaworzy sobie z barmanem.
Alicja patrzy w tamtym kierunku swoimi zielonymi z zazdrości oczami. A jej dłoń – mimowolnie – głaszcze piersi o rozmiarze M.
-Nie wierzę – mówi Alicja i rusza w stronę baru.
Biegnę za nią. Kurna – to jakaś psychodrama!
Alicja ze swoim biustem M zatrzymuje się na wprost Macochy z biustem XXXXL. I piskliwym głosem brzydkiego kaczątka rzuca Macosze w twarz:
-Pani biust jest sztuczny?
Macocha otwiera szeroko oczy:
-O czym ty mówisz dziecko?
-Pani biust jest nieautentyczny.
-Słuchaj, Alicjo, wpadłam tutaj tylko na chwilę pogadać ze starymi znajomymi. Więc bądź tak dobra i nie przerywaj mi tych pięknych chwil.
Alicja sinieje. Odwraca się na pięcie w stronę najemników przy stolikach – i wykonuje popisowy numer:
-Ta pani ma sztuczny biust! – krzyczy.
Najemnikom z wrażenia szczęki opadają na blaty stołów. Tymczasem Macocha zaczyna trząść się ze złości. Odwraca się w stronę barmana. Coś do niego mówi w obcym języku. Na co barman uśmiecha się od ucha do ucha, zaciera ręce i zapala światła w głębi klubu.
-Dziecko – mówi Macocha do Alicji, która mimowolnie wykonuje ruchy koliste wokół swoich piersi o rozmiarze M – byłam tu Królową Nocy.
W następnej chwili Macocha odrywa się od baru i tanecznym krokiem, przedzierając się między oniemiałymi najemnikami przy stolikach, idzie w stronę estrady. Po drodze zrzuca z siebie ciuszki. Kiedy dociera do rurki na środku estrady ma na sobie tylko bieliznę.
Odwraca się.
Cenzura. I posyła zabójczy uśmiech w stronę Alicji.
-O kurde – szepcze Alicja – one są wielkie jak poduszki !
Kiedy półgodziny później wyjeżdżamy z tej przemiłej mieścinki. Macocha wesoło podśpiewuje pod nosem. Stary mówi, że kanapki, które zrobił był super. Prezes, wciskając brzuch, narzeka, że przesadził z tymi czterema schabowymi. Prezesina kręci swoimi chudymi biodrami i jęczy, że stringi, które kupiła, lekko ją uwierają. A Alicja mamrocze pod nosem– tyle że już nie są to lektury szkolne. Z jej ust dobywa się ciche:
-One są wielkie jak poduszki… one są wielkie jak poduszki
Wyjeżdżamy z tego miasta i wjeżdżamy na ziemię nieznaną. I co ja widzę na poboczu? Znak ostrzegawczy z bobrem.
Zaraz za kolejną wsią zajeżdżamy do knajpy, gdzie wszyscy wysiadamy, żeby rozprostować kości. Z naszej sześcioosobowej grupy najbardziej rozprostowania potrzebuje Prezesina, która ciągle jęczy, że uwierają ją stringi.
Najwyraźniej to jęczenie wkurza na maksa Prezesa, który przez zaciśnięte zęby warczy w jej stronę:
- Ubrałabyś normalne majtki i byłoby wszystko w porządku.
No, kurna, Prezes chyba nie powinien tego mówić. Albo przynajmniej nie tym tonem. Prezesina czerwienieje i przyjmuje bojową postawę:
- Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie Twój brzuch! Zajmujesz w karocie miejsce dla trzech pasażerów.
O kurna! Prezes z emocji zapomina, że trzyma butelkę wody. Robi się czerwony jak krew na mieczu Rycerza Śmierci. Nawet nie zauważa, że ochlapał sobie połowę spodni:
- Jak ci niewygodnie w naszej karocie, to może pójdziesz na nogach!
Kurna, normalnie iskrzy między nimi. A – nomen omen – jesteśmy przy knajpie z najemnikami. Więc panie i panowie ostrożnie z ogniem!
Aby załagodzić sytuację, do dyskusji włącza się mój stary. Negocjator z Psiej Wólki:
- Pani Prezesino, może pani przesiądzie się do nas?
Kurna – co on wymyślił? Niby gdzie? Obok mnie?!
- Bardzo chętnie – mówi prezesina i patrzy na mnie swoimi czarnymi jak węgiel oczami, jednocześnie poprawiając przez materiał spódniczki uwierające stringi.
W ten sposób zaczynamy podróż przez Ziemie Nieznane Prezes płaci za 30 litrów wody dodanych do zapasów i za 20, które wylał na siebie. Jest wkurzony jak smok na kacu. Tykająca bomba. Jakby tego było mało, zamiast Prezesiny ładujemy mu do środka nasze bagaże. Mam wrażenie, że gość zaraz zionie ogniem. Spadajmy z tej knajpy!
No i teraz jedziemy sobie naszym wozem w czwórkę. Z przodu stary z Macochą – a z tyłu ja z Prezesiną. Suniemy między miastami i co dwa kilometry mijamy ostrzegawcze znaki z bobrami. W końcu stary nie wytrzymuje i mówi:
- Gdzie te bobry?
W tej samej chwili czuję, że gorąca ręka Prezesiny opada na moją dłoń i przesuwa ją jak barman ścierką. Powolutku, powolutku… Ale konsekwentnie do celu.
CenzuraNastępnie Prezesina kieruje mnie w górę. Po udzie. [/b]Cenzura, pozdrawiam Kubę[/b]
Z przodu dociera do mnie głos starego:
- Patrzcie!
Kątem oka widzę, że mijamy znak drogowy z napisem: bobry - 3 km. Tymczasem moja dłoń delikatnie
Ceeeeenzura
- Bardzo jestem ciekaw tych bobrów – słyszę głos starego. – Jeszcze 2 kilometry i zobaczymy, co ci idioci wymyślili.
W tym czasie mój palec wskazujący
cenzura
- Ciekawe, czy bobry są pod ochroną? – zastanawia się stary.
Nie wiem, czy są pod ochroną, ale na pewno są w dobrych rękach. Mój palec
Cenzura działa doskonale
- No i co – odzywa się stary. – Gdzie te bobry?
Tymczasem Prezesina zagryza wargi, jednocześnie zaciska uda na mojej dłoni. To powoduje, że mój palec
Boże, dlaczego to robię. CenzuraZ gardła Prezesiny wydobywa się zduszony jęk – OCH! – które zagłusza ględzenie starego:
- Ujechaliśmy dokładnie 3 kilometry od znaku i co? Nie ma bobrów… Ci idioci to tak samo ściemniają jak u nasza straż miejska… Obiecanki-cacanki. A póżniej figa z makiem. Wielkie rozczarowanie… – mówi rozgoryczonym głosem i ze złości przyśpiesza konia.
Kurna, to jest problem mojego ojca. Wszystko bierze zbyt dosłownie. Wydaje mu się, że bobry to bobry… Nie dostrzega ukrytej rzeczywistości - prawdziwego królestwa dzikich zwierząt.
Wiecie, czego nie znoszę?
Utworów wędrownej grupki śpiewaków "Hop-Sa-Sa".
Po prostu wymiękam.
Ale po kolei.
Wszystko zaczęło się o dziesiątej.
Zgodnie z planem zatrzymaliśmy się na polu namiotowym obok miasta Hunder. Starzy – to znaczy Stary, Macocha, Prezes i Prezesina – od razu po przyjeździe zaczęli ładować w siebie piwka. W dobrym tempie. Tak że godzinę później po polu namiotowym niósł się ich chóralny śpiew:
-JOLKA, JOLKA PAMIĘTASZ…
Kurna, wstyd za piątkę. A oni jeszcze pytają:
-Ogórek, dlaczego nie śpiewasz z nami?
Co mam im powiedzieć? Że jak słyszę Hop-Sa-Sa, to dostaję skrętu kiszek?
Opuszczam wesołe towarzystwo i idę nad jezioro. Na plaży w ciemnościach widzę światełko. Kurna, myślę – jaki duży robaczek świętojański! Podchodzę bliżej, a tu się okazuje, że to Alicja. Siedzi w pozycji kwiatu lotosu z jakąś lampą oboki czyta książkę.
-Co czytasz? – pytam.
Ala unosi głowę z nad książki i zawiesza na mnie swoje powłóczyste spojrzenie.
-Bestiariusz Janette Collin z dodatkiem poświęconym ludziom.
No to kurna pogadaliśmy! Na bestiaruszach znam się jak mój stary na byciu mądrym!
Przysiadam na piasku i już mam się załamać wewnętrznie, gdy Alicja uśmiecha się do mnie promieniście i mówi:
-Czy mogłabym Ogórku na tobie przeprowadzić eksperyment? Janette pisze, że kontemplując piękno ludzkiego ciała, można wznieść się na wyższy stopień poznania…
I zanim zdążyłem zapytać, na czym niby miałby polegać ten eksperyment, Alicja w blasku lampy zdjęła z siebie sukienkę. I stoi przede mną naga.
-Ogórek, czy czujesz, że piękno mojego ciała przenosi Cię na wyższy stopień poznania? Czujesz, jak zbliżasz się do najwyższej idei…
No kurna, jasne, że czuję. Mój Wacek może zaświadczyć.
-A czy, aby jeszcze bardziej zbliżyć się do najwyższej idei, mógłbym Cię dotknąć – pytam.
Alicja robi krok w tył:
-Janette nic nie pisał o dotykaniu… ale…
Alicja mięknie. Ostatecznie udaje mi się ją przekonać, żeby się położyła na piasku.
-Tylko Ogórek pamiętaj, że to jest eksperyment naukowy a nie seks – mówi Alicja, kładąc się na plecach.
-Jasne, jasne… – mówię. – Po prostu zależy nam na tym, żeby zbliżyć się do idei piękna.
Alicja zamyka oczy, a ja zaczynam się posuwać w kierunku najwyższej idei. Kurna, myślę, może to ten dzień. Dzień, w którym przestanę być w końcu prawiczkiem. Więc w dotykanie Alicji wkładam całą duszę. No kurna, moje palce na ciele Alicji zachowują się jak palce światowej sławy muzyka podczas koncertu fortepianowego. Po porostu wirtuozeria. Najpierw krótki utwór na piersiach. To przygrywka. Następnie moja ręka ląduje na płaskim brzuszku Alicji, gdzie, kurna, bardzo powoli, w rytm buzującej
cenzura, moje palce wirtuoza wygrywają przepiękny koncert. Allegro.
No i wielki finał. Już chcę go zacząć. Przedarłem się przez
cenzura. Czas na
cenzura… Jednocześnie drugą ręką rozpinam
cenzura, żeby szykował się do desantu… gdy…
… gdy Alicja otwiera oczy. Podrywa się na równe nogi. Zbiera z ziemi sukienkę. Pośpiesznie ją ubiera. Następnie bierze do ręki lampę i świecie mi w oczy:
-Ogórek – mówi – to był eksperyment. To była próba. I eksperyment się nie udał. Jesteś jak Gębacz. Po prostu napalonym szczeniakiem. Wy myślicie tylko o jednym, żeby dziewczynę przelecieć… Jesteście beznadziejni… Nie potraficie spojrzeć na piękno kobiecego ciała z odpowiedniej perspektywy…
I tak dalej… i tak dalej…
W końcu odwraca się i odchodzi. Przez chwilę widzę światło lampy. Potem robi się zupełnie ciemno. I w tej ciemności, która zapadła po odejściu Alicji z lampą, w której leżę na plecach z Wackiem wycelowanym w milion gwiazd na niebie, słyszę z oddali płynący chóralny śpiew:
-EMIGROWAŁEM Z RAMION TWYCH NAD RANEM… NAD RANEM…
Kurna, Hop-Sa-Sa!
Faceci po stosunku podobno wpadają w depresję. Na chwilę. To się chyba nazywa post coitus – jakoś tak. No więc ja też to mam. Z tą różnicą, że jak do tej pory jeszcze nie miałem stosunku.
Ale – sami wiecie – nieraz było blisko. O, kurna, przysłowiowy włos!
No więc leżę na brzegu jeziora czy dużej kałuży. Patrzę w niebo. W górze chyba z milion gwiazd. A ja mam swój post coitus. No bo kurna, nade mną niebo gwiaździste, a we mnie pustka. Swoje lata już mam – no i co? Ciągle strugam ryśka i myślę o głupotach.
Leżę na ziemi. Zdołowany. I myślę o swojej przyszłości. No i, kurna, żeby nie było wątpliwości, czarno ją widzę.
Podobno jabłko niedaleko jabłoni pada – w moim wypadku oznacza to, że będę podobny do starego. Przerażająca perspektywa. Będę wracał codziennie z pracy, następnie załaduję w siebie dwa piwka, obejrzę bójkę meneli, potem przysnę w połowie tego seansu… I tak codziennie. Dzień świstaka.
No kurna – sami widzicie – nad tym jeziorem wpadłem w filozoficzny nastrój.
I nawet nie wiem, kiedy z tych rozmyślań wyrwał mnie odgłos morskich fal uderzających o brzeg. Na początku nie skapowałem, że coś nie gra. No bo morskie fale na jeziorze? Jakim cudem? Przecież, kurna, to nie jest Morze. Ale, jak mówię, na początku nie zajarzyłem w czym rzecz. Unoszę głowę, patrzę w stronę brzegu… i dostaję równocześnie zawału serca oraz wylewu krwi do mózgu!
Z morskiej otchłani – jak na dobrym teatrze grozy – COŚ się wyłania. Chcę uciekać, no bo, kurna, nigdy nic nie wiadomo – a nuż to głębinowy potwór czy inne diabelstwo! Ale strach mnie tak sparaliżował, że po prostu leżę na piasku, a to COŚ ociekając wodą zbliża się do mnie. Myślę sobie – no to do widzenia! A oczami wyobraźni widzę jutrzejsze nowiny: NA PLAŻY ZNALEZIONO ZMASAKROWANE ZWŁOKI.
Zamykam oczy i czekam. Słyszę zbliżające się kroki. I zastanawiam się, czy będzie bardzo bolało? Czy to COŚ, co wyszło z wody zabije mnie od razu? Czy też będzie mnie męczyło godzinami, delektując się smakiem mięsa ogryzanego z moich kości. Kurna, z tego, co słyszę i czuję, muszę przygotować się na najczarniejszy scenariusz.
COŚ zatrzymuj się nade mną, a ja kurczę się cały. Niczym ślimak chowam się do skorupy. Może mnie nie zauważy? Kurna, tonący brzytwy się chwyta! Ale chyba nic mi już nie pomoże – czuję, jak COŚ kładzie na mnie swoja oślizgłą łapkę. Dreszcz zgrozy wstrząsa mną aż do trzewi…
-Ogórek – słyszę znajomo brzmiący głos.
Czyżby już mnie zabił? Jestem w niebie? Szybko mu poszło.
Otwieram oczy i… w blasku księżyca widzę stojącą nade mną Macochę. Jest naga. Pokryta kropelkami wody. Kurna, strach ma wielkie oczy. A to tylko biust Macochy!
-Ogórek, co tutaj robisz?
To pytanie przypomina mi o tym, w jakim stanie ducha byłem, zanim pojawiło się COŚ. O tym, że mam post coitusa. Próbuję to jakoś wytłumaczyć Macosze, która przysiadła obok mnie na plaży. Ale ona najwyraźniej nie do końca rozumie:
-Jak to, Ogórek, masz post coitus? Przecież nie miałeś jeszcze stosunku?
-Niby fakt, ale… – zaczynam ściemniać.
-Ogórek, chcesz się dowiedzieć, jak wygląda prawdziwy post coitus?
Chromolić post! Niech będzie sam coitus.
Macocha opada na mnie swoim mokrym ciałem
Cenzura. O, kurna, to jest to! Całowałem się
cenzura – ale jeszcze nigdy tak. Język Macochy
cenzura, że czuję go w piętach.
Podczas tego całowania, gdzieś mi przez głowę przelatuje myśl, że może Macocha nie do końca jest Macochą. No bo, kurna, jakim cudem mogłaby mieć taki długi język. Ale to tylko taka nic nie znacząca myśl – tymczasem akcja toczy się dalej w zawrotnym tempie.
-Ogórek – szepcze namiętnie Macocha i zdejmuję ze mnie spodnie – chcę się z tobą
cenzura? w wodzie.
Cała krew odpływa mi z mózgu do Wacka. To on jest teraz kapitanem na statku. I kapitan głosem nie znoszącym sprzeciwu wydaje polecenie: BIEGIEM DO WODY! Więc biegnę trzymając Macochę za rękę. Zanurzamy się po pas – i na mój gust to już wystarczy. W końcu nie przyszliśmy tu pływać. Ale Macocha ciągnie mnie na głęboką wodę. I, kurna, w jednym przebłysku zdrowego rozsądku, który zsynchronizował się z wyjściem Księżyca zza chmur, z całą przeraźliwą jasnością widzę, że, kurna, na głęboką wodę wciąga mnie COŚ, co tylko udawało Macochę!
Kurna – myślę – to już koniec. COŚ wciąga mnie pod wodę. Próbuję się wyrywać. Ale nie ma to sensu – jakbym się siłował ze Smokiem. Nie mam szans. No to już po mnie. Słona morska woda zalewa mi usta, wlewa się do krtani, wypełnia płuca…
I w tym tragicznym momencie czuję, że ktoś potrząsa mnie za ramię. Otwieram oczy. Nade mną stoją Macocha, Stary, Prezesina i Prezes:
- Przysnął sobie – chichocze Prezesina, potrząsając w dłoni butelką piwa.
Uff… Kurna, jakie życie potrafi być piękne! Po prostu leże sobie dalej na plaży! Nie mam post coitusa. Jest cudownie! Co za debilny sen?! Słona woda w Balatonie! I morskie fale. No bez jaj!
Mój sen nocy letniej zostaje przerwany o czwartej nad ranem. Dzwoni schizofrenia. Pewnie bym ją olał, gdyby nie to, że mam ją w głowie. I wibruje koło ucha. A prawda jest taka, że namiot, w którym śpię, to jakaś mini jedynka – nie wiem, może to wersja dla dzieci. Tak, że jak mi gadzina, Wacek, od wibrowania mózgu stanie na baczność, to będzie tu tłok jak w twierdzy podczas ataku smoka w godzinach szczytowania.
Więc postanawiam odebrać.
Ki diabeł dzwonil?
Uzmysławiam sobie po chwili: Gębacz Junior.
No kurna!
- Gębacz ocipiałeś!? Jest czwarta nad ranem! Jestem na wakacjach… Nad jeziorem tłuku!… W namiocie… Sam… Z jaką Alicją?… To jedynka. Ledwie tu się mieścimy z Wackiem… Nie możesz spać?… No to sobie coś zażyj… Nie wiem… może neospasminę. Macocha to łyka… Jak to ci nie pomoże?… Co?… Zakochałeś się w Alicji?… Stary daj sobie siana… Co?!… Masz jej włos w szkatułce zamknięty na kluczyk?… Gębacz może idź do lekarza… Jak to do jakiego? Do psychiatry, kurna!… Niemożliwe?… Idziesz teraz?… Kurna, co?… Podążasz naszym tropem?… Gębacz, pogięło cię? To jest
? kilometrów!… Jesteś już koło Gilgasz?… Gębacz? Gębacz?!…
… Urywa się połączenie. Telekineza czy inne ch***stwo.
Kurna, słyszeliście? Gębacz jedzie naszym śladem. W plecaku ma szkatułkę z drogocennym włosem łonowym Alicji, w której się zakochał na – jak to on powiedział – śmierć i życie.
W czarnych kolorach widzę tą historię miłosną - Alicja ma alergiczną wysypkę na wspomnienie Gębacza – więc wróżę mu śmierć.
Mam już, kurna, dość wrażeń jak na jeden dzień. Wyłączam mózg. Kładę się na prawym boku i próbuję zasnąć… ale nie mogę. Pod zamkniętymi powiekami – jak w oknie baru - widzę na dnie szkatułki włos łonowy Alicji…
Tylko tego brakuje, żeby o tym króciutkim włosku w kolorze blond dowiedział się Wacek…
Wacek, błagam! NIE!
Chcę już spać!
I w tym momencie, gdy dramatycznie zmagam się z podnoszącym przyłbicę Wackiem, słyszę, że ktoś się skrada na zewnątrz namiotu. W pierwszej chwili myślę, że to te tutejsze bobry, co to widzieliśmy je znakach drogowych.
Kurna, czyżby chciały mnie zaatakować? Zmyślne bestie – wybrały sobie najmniejszy namiot. Sięgam po finkę. Nie poddam się bez walki.
Ale to nie są bobry – no chyba, że potrafią mówić ludzkich głosem.
-Ogórek, śpisz? – słyszę szept dobiegający z drugiej strony namiotu.
O kurna! Czyj to głos?
-A kto pyta?
-To ja, Alicja…
Odsuwam zamek i Alicja wsuwa się do środka. Czy już mówiłem, że mój namiot to mini jedynka? Więc, kurna po jej wejściu, jest tu tak ciasno, że już bardziej się nie da. A do tego jeszcze Wacek się rozpycha.
-Ogórek, chciałam cię przeprosić za to na plaży… Bo ja wiem… Czytałam o tym książkę, że faceci w twoim wieku muszą tacy być… To jest uwarunkowane hormonalnie… Podobno bardzo się męczycie?
No jeszcze jak!
- To bardzo boli? – pyta Alicja.
Ciekawe, co za książkę czytała?
-No nie, że boli… Ale, kurna, cały czas czuję się jak butelka szampana, którą jakiś wariat wstrząsnął. Z tego powodu jestem 24 godziny na dobę nabuzowany na maksa.
- Och to straszne – mówi Alicja i jednocześnie czuję, że jej dłoń w ciemnościach spoczęła na moim kolanie. – Czy mogłabym ci jakoś pomóc?
Z wrażenia mój Wacek wpada w amok. Powiększa się do rozmiarów Wieży Paktu Trzech. Kurna, czy próbowaliście kiedyś zmieścić takie coś w rozporku? No nie da rady! Więc w ciemnościach rozpinam rozporek i wypuszczam wariata na wolność.
-Ogórek, mogę ci pomóc… Mogłabym… wyjąć korek z tej butelki szampana…
No kurna – myślę - Ogórek, nadeszła ta chwila. Odyseusz dotarł do celu. Jesteśmy w domu. Zaraz przestaniesz być prawiczkiem.
Ta elektryzująca wiadomość działa
Cenzura. Ustawia się prostopadle do poziomu ziemi i równolegle do masztu podtrzymującego tropik na namiocie.
- Ale – kontynuuje Alicja – mogę to zrobić tylko ręką…
Czuję, jakbym wszedł pod zimny prysznic. Ręką?
- A nie moglibyśmy, wiesz, normalnie?
Alicja w ciemnościach potrząsa przecząco głową:
- Dwa miesiące temu zapisałam się do Klubu Dziewic…
Ku*wa mać! Ale pech.
- …gdzie uroczyście ślubowałam, że dziewictwo stracę dopiero z mężem… Ale, Ogórek, mogę to zrobić ręką. To chociaż trochę ci ulży.
To fakt.
- Dobra. Nie ma sprawy – mówię przez ściśnięte gardło.
- Połóż się na plecach – instruuje mnie Alicja. – I zdejmij spodnie.
No nie trzeba mi dwa razy powtarzać.
Dwie sekundy później leżę zupełnie nagi.
Wielka cenzura ostatecznego...Ale przenieśmy się na główny front, gdzie z góry opada na moją klatkę piersiową ręka Alicji. Kurna, dziewczyno – myślę sobie – gdzie ty ją trzymałaś? W lodówce?
Palce Alicji są zimne jak kostki lodu. Ich dotyk to traumatyczne przeżycie. Na szczęście po chwili się przyzwyczajam. I z niecierpliwością czekam, aż tych pięciu zlodowaciałych Nordów ruszy w dół. W stronę Wacka. W końcu ruszają.
W tym czasie moja dłoń, sunąca udem Alicji, natrafia na przeszkodę: koronkowy brzeg majteczek. Sprytnym manewrem od spodu przedostaje się na drugą stronę i ląduję na
cenzura.
Jednak w tym samym momencie z głównego frontu – czyli z mojego ciała - docierają do mnie niepokojące wiadomości. Otóż nagle w ciemnościach na płaskowyżu mojego podbrzusza zaginęło pięciu Nordów, którzy podążali do celu. Gdzie oni się podziali? Właśnie się nad tym zastanawiam, gdy słyszę namiętny szept Alicji:
- O kurcze! Ogórek! Ależ on jest wielki! Nie przypuszczałam, że mogą być aż tak duże…
Kurna, co się stało? Wygląda na to, że Alicja trzyma w dłoni
wiadomo co trzyma, a ja nic nie czuję. Ja pierniczę! Co jest grane?
- Ogórek – szepcze Alicja – jak wy nazywacie to, co ja teraz robię? Struganie ryśka?
No kurna jakaś paranoja! W końcu po tylu latach samotnej udręki pojawia się Alicja ze swoją lodowatą rączką.
cenzura – a ja nic nie czuję! Jak to się stało? Może położyłem się na kamieniu, który uciska mi na rdzeń kręgowy? Taki mini paraliż – gdzieś o tym czytałem. Spoko. Wystarczy, że się przesunę.
Przesuwam się i to samo. Wielkie nic. Tylko w ciemnościach słyszę jak Alicja ciężko dyszy:
- Uff, Ogórek,
cenzura to ciężka praca. Jestem wykończona… Długo to jeszcze potrwa?
Nie wiem, co mam jej powiedzieć. Więc mówię byle co:
- Jeszcze chwilę… Już
em
- Ogórek, błagam, tracę siły.
Kurna, mam już dość tej paranoi.
cenzura. Unoszę się na łokciach. Sięgam w róg namiotu po pudełko zapałek. Zapalam. I co ja widzę?
Wyczerpana Alicja klęczy przed metalową rurką masztu od namiotu i r*chami posuwisto zwrotnymi doprowadzają ją do
cenzura
Kurna – kosmiczna pomyłka!
I pomyśleć, że ta dziewczyna ma IQ na poziomie 180. Ciekawe, co by robiła, gdyby była ciut mniej inteligenta?
W ramach alternatywnych form aktywności seksualnej, siedzę z tyłu naszego wozu i czytam erotyczno-kryminalną powieść pt. DETEKTYW HAMMER. Od tego czytania
cenzura.
Właśnie do biura DETEKTYWA HAMMERA wchodzi NIEWYŻYTA LASKA, gdy słyszę głos Starego:
- Podobno ludzie mało czytają. A tu proszę bardzo - wszyscy coś czytamy.
Nie no, kurna, ten mój stary jest nie do pobicia! Jednym okiem patrzy na drogę, a drugim luka na mapę. I myśli, że w ten sposób poprawia narodową statystykę czytelnictwa.
Tak samo sprawa czytelnictwa ma się z Macochą, która trzyma na kolanach jakieś tanie dzieło i czyta jednym okiem rolę teatralną (Ciekawe po co? Przecież nie mamy teatru ze sobą!). Ale mniejsza z tym, bo tak naprawdę to Macocha czyta tym drugim okiem, którym gapi się nad koniami i wypatruje na poboczu szyldów z napisem:
klub dla dorosłych, nazwa potoczna
Więc, kurna, nie fałszując statystyk – tylko ja w tym towarzystwie czytam.
Na czym to ja przerwałem? OK.
Do biura prywatnego detektywa HAMMERA wchodzi NIEWYŻYTA LASKA, która niby chcę go wynająć do brudnej roboty, ale tak naprawdę chodzi o coś innego. Bystrzak HAMMER od razu łapie, że do tego zlecenia nie będzie mu potrzebny
cenzura
A oto jak autor kryminału opisuje odczucia detektywa chwilę po przejściu bramy rozkoszy:
„Tam w środku
cenzura była jak przedmieście
cenzura Czułem jakbym
cenzura które wraz z
cenzura. Ale nie był to
cenzura sporego fragmentu jedwabne flagi na wietrze.
Ale ta poezja nie trwała zbyt długo.
cenzura
W tym momencie, gdy mój
wiadomo już zupełnie utożsamił się z
wiadomo, na przednim siedzeniu Macocha składa swoją "sztukę", Następnie patrzy nad linią krzewów . Zero szyldów z napisem:
cenzura. Ziewa. W końcu odwraca się do mnie i…
…jej wzrok ląduje na
cenzura w moich spodniach.
- Ciekawa książka? – pyta perwersyjna żmijka i oblizuje swoje czerwone usta.
- Taa – mówię, czując, że do tego, aby mi samoczynnie wypalił, wystarczy mała dziura na drodze, w którą wjedzie nasz wóz.
- O czym tam piszą? – pyta nagle zainteresowany Stary.
Ja pierniczę! Co to, kurna, nagle się znalazłem w dyskusyjnym klubie książki?
- Ooo… O transplantacji narządów wewnętrznych i zewnętrznych – zmyślam na poczekaniu.
- Brawo, Ogórek – zapala się Stary. – Czytaj więcej takich książek, a może zostaniesz lekarzem.
- Tak jest, tato – mówię.
- Bo, Ogórek, swoje lata już masz – truje dalej stary – i czas pomyśleć o przyszłości. Lekarz to dobry zawód. Ja to mówię z perspektywy pracownika umysłowego w Urzędzie Skarbowym. Bo to jedyna grupa zawodowa, co to główną pensję dostaję w kopertach, do których my, pracownicy umysłowi Urzędów Skarbowych, nie mamy wglądu…
I tak Stary nawija, nawija i nawija – tymczasem za jego plecami rączka Macochy wędruje w moim kierunku. I z góry pb[cenzura[/b]. Nic nie robi tylko tak trzyma i uśmiecha się:
- Och, Ogórek – szepcze – jaka fajna zakładka.
I w tym momencie Stary wjeżdża w dziurę na jezdni, dłoń Macochy osuwa się w dół i…
…i to wystarcza.
cenzura
Kiedy dochodzę do siebie, słyszę głos starego:
- Poza tym to dobrze, że Ogórek czytasz te medyczne książki, bo dzięki temu wzrasta czytelnictwo w naszym narodzie.
- Tak, tato.
O dwunastej przekraczamy granice kolejnego miasta i wjeżdżamy do Dekapolis. Zatrzymujemy się przy ulicy, przy sklepie, do którego z wywieszonym jęzorem biegnie Macocha:
- Może uda mi się kupić biustonosz w rozmiarze XXXXL – mówi znikając w środku budynku.
Stary tradycyjnie przysiada na wozie, otwiera plecak i zaczyna pacyfikować kanapki.
Tymczasem ja z Wackiem - który po przygodzie na tylnym siedzeniu na wozie wymaga zabiegów higienicznych – udaję się do łazienki. Przecież nie mogę podróżować z brudnym Wackiem po przepięknej ziemi Dekapolis!
Wjeżdżam do klopa na zapleczu sklepuj i co ja widzę? Jakiś jełop przypiął płaszcz do armatury nad umywalką. Gdyby nie to, że Gębacz w nocy powiedział, że jest dopiero w Gilgasz (czy gdzieś tam), pomyślałbym, że to on. Bo to, kurna, w jego stylu. Ale bez jaj. Z Gilgasz do Dekapolis w płaszczu to się idzie z dwa/trzy tygodnie.
Więc zbliżam się do umywalki i myślę, co miasto to obyczaj. Może ci z Dekapolis po prostu przypinają płaszcze w klozetach do armatury. No bo co, jeśli te krasnoludy mogą żyć pod ziemią – to niby czemu ludzie z Dekapolis nie mogliby przypinać płaszczy do kranów?
Aby uszanować miejscowy obyczaj, przypinam swój płaszcz.
Cenzura, rytualne mycie
Jednak nie dane jest mi dokończyć rozpoczętej czynności. Za moimi plecami gwałtownie otwieraj się drzwi od kabiny kibla.
Patrzę przez ramię i, kurna, z wrażenia opada mi na dno umywalki. W progu stoi Gębacz i zapina spodnie.
- Kurna, Gębacz, jakim cudem!?… Magowie cię przerzucili?
Gębacz unosi głowę i zaczyna pęcznieć z dumy:
- Załapałem się wczoraj w nocy na stopa. No i mi się udało. Kierowca karoty jechał aż tutaj… Ale, Ogórek, co ty robisz?
O co mu chodzi?
- Jak to co?… Nie widzisz dupku, że zgodnie z miejscowymi obyczajami myję sobie Wacka siedząc na rowerze.
- Takie tu są obyczaje?
Kurna, Gębacz od czasu jak się zapisał do Młodzieży Wszechmiastowej jest głupszy niż ustawa przewiduje! Nie łapie dowcipów. Wszystko bierze na poważnie. Tak że można mu wcisnąć każdy kit.
- Jasne. Tylko to jest obyczaj niepisany - mówię.
- Trochę kłopotliwy – zauważa Gębacz. - Ale jako członek Młodzieży Wszechmastowej szanuję wszystkie niepisane obyczaje i tradycje narodowe. Więc na terytorium Gilgasz będę się mył tak, jak robią to miejscowi.
Oki. Wychodzimy z klozetu na rozgrzaną do czerwoności ulicę. Gębacz ustawia się tyłem do drogi, po której wozy śmigają w kierunku plaż Gilgaszu: fru!… fru!… I zaczyna swój program kabaretowy.
Wyjmuje z plecaka szkatułkę z czarnego drewna, następnie sięga do kieszeni. Stamtąd uroczyście dobywa srebrny kluczyk. Wkłada do dziurki. I… otwiera.
Na samym dnie, jak perła na dnie oceanu, leży włos.
- Gębacz, to jest ten włos, który połknąłeś?
- Tak… Piękny, nie?
- Skąd wiesz, że to włos Alicji?
- A niby kogo mógłby być?
Kurna, Gębacz ma taką krótką pamięć jak nasi politycy. Trzeba będzie sięgnąć do Instytutu Pamięci Narodowej i mu ją odświeżyć.
- No… Gębacz, nie udawaj niewiniątka… Na każdym rogu w mieście trąbią, że oprócz Alicji także Prezesinę wybudzałeś z hipnozy własnym
cenzura… Więc to może być włos Alicji albo Prezesiny .
Gębacz robi się czerwony jak burak. Swoją drogą do twarzy mu w tym kolorze. Pochrząkuje i dyplomatycznie sprowadza rozmowę na grząski grunt własnych przemyśleń:
- Mam głębokie przekonanie graniczącą z absolutną pewnością, że to jest włos Alicji. Takie rzeczy, podobnie jak miłość, po prostu się czuje… Ogórek, byłeś kiedyś zakochany?
Kurna, niech się zastanowię… No jak? Pewnie, że tak!
- Byłem. I ciągle jestem!
- Tak? – Gębacz wydaj się być zaskoczony. – A niby kogo kochasz?
- No Macochę.
- Nie o taką miłość mi chodzi… Matkę to każdy kocha. Ale wiesz… chodzi mi o dziewczynę.
Kurna, nawet mi się nie chcę tłumaczyć jełopowi moich skomplikowanych i delikatnych związków z Macochą. To nie na głowę Gębacza.
Więc nic nie mówię, tylko sięgam po włos na dno szkatułki. Chcę sprawdzić do kogo należy. W końcu dotykałem
cenzura.
Kiedy trzymam go już w ręku, widzę, że Gębacz sinieje. Przez zaciśnięte gardło syczy w moją stronę:
- Ogórek… odłóż go natychmiast!
Co to, kurna, relikwia, czy jak? I gdy się zastanawiam nad tym problemem teologicznym, łagodny podmuch wiatru unosi włos z moje dłoni. Włos zawisa w rozgrzanym powietrzu na wysokości trzech metrów nad ziemią i sobie frunie powolutku nad parkingiem.
W tym momencie zaczyna się drugi punkt w programie kabaretowym Gębacza. Tym razem dla szerszej publiczności. Oprócz mnie obserwuje go Stary z kanapką w dłoni, Macocha w nowym biustonoszu, pracownik knajpy oraz pracownicy sklepu.
A jest na co popatrzeć.
Gębacz próbuje doskoczyć do frunącego w powietrzu włosa. Wybija się z obu nóg i skaczę w górę. Mag Powietrza, tyle, że nie Mag.
Kurna, nikt, oprócz mnie, nie kapuje o co biega z tym skakaniem Gębacza. Patrzą na niego jak na wariata. A ten jak gigantyczne jojo skacze po całym parkingu.
No jaja jak berety!
I kiedy już Gębacz prawie go ma, nagle zawiewa prawy boczny wiaterek – wiecie, taki co to zawsze biednemu wieje w oczy – i sru włosem w kierunku wysuszonych Dekapolisowskim słońcem wzgórz:
- Ku*wa, Ogórek, on odfruwa! – krzyczy Gębacz i zakłada płaszcz… I JEBUDU z butów przez obsiane pszenicą pole za włosem w kierunku wzgórz.
Kurna, nawet mu nie zdążyłem powiedzieć, że jakby chciał drugi taki włos, to nie ma sprawy. W każdej chwili mogę mu załatwić. Przecież
Boże Miłosierny, wybacz mi za to, co robię
- Gdzie on pobiegł? – pyta oniemiały Stary, patrząc na Gębacza, który w płaszczu zapiernicza w dół przez pszenicę chyba ze sto na godzinę.
- Na skróty.
Stary gwałtownie wstaje z wozu. W jego oku widzę błysk – czyżby chciał się ścigać z Gębaczem?
- Pakujmy się do wozu. I jedziemy. Nie może być tak, że ten szczyl w płaszczu szybciej zajedzie nad wodę niż my wozem. Koniec z tymi ciągłymi postojami – zarządza Stary.
Wsiadamy do naszego bolidu marki wiejskie drewno i ruszamy z kopyta.
Fru! Na drogi. Stary narzuca większe tempo. Prędkość zapiera nam dech w piersiach. Wiatr rozwiewa włosy. A konie galopem!
I kiedy tak szybujemy z mocnym postanowieniem, że zatrzymamy się dopiero nad jeziorem - nagle z lewej mija nas karota.
To Prezes, Prezesina i Alicja. Dogonili nas – a nawet przegonili. Ich karota zjeżdża przed nami na ulicy i migaczami daje jakieś tajemne znaki:
- O co chodzi? – zastanawia się Stary.
- Może coś się zepsuło? – sugeruje naiwnie Macocha.
- Ogórek, weż wołaj do nich – mówi w końcu Stary, ocierając pot z czoła.
Krzyczę, ale odpowiada jedynie żona Prezesa.
- Ogóruś, jak to miło, że wołasz! Dzisiaj rano uciekłeś mi tak, że chyba się powinnam obrazić… Ale wspaniałomyślnie ci wybaczam…
W tle tego ple-ple Prezesiny słyszę głos Prezesa, który krzyczy:
- Powiedz im, ku*wa, że przy pierwszej okazji zjeżdżamy w prawo do knajpy!
Przekazuję więc tą radosną nowinę wszystkim obecnym. Stary drapie się po głowie:
- W prawo? Nie rozumiem… Po co?
- Może to jakiś skrót – sugeruje naiwnie Macocha.
Dalej zjeżdżamy za karotą w prawo. I… lądujemy pięć metrów poniżej poziomu drogi na jakimś zadupiu Dekapolis, obok pola obsianym kukurydzą.
- To mi nie wygląda na skrót – mówi pod nosem Stary i wysiada z wozu. – Panie Prezesie… Dlaczego tutaj się zatrzymaliśmy?
Oto jest pytanie – jak mówią aktorzy.
Ale Prezes nie raczy odpowiedzieć. Rozsuwając rozporek, pędzi między kukurydzę.
Kurna! Zjechaliśmy tylko dlatego, bo chciał się odlać! Paranoja. Rozglądam się na boki i…
…i widzę to samo, co Stary, który łapie się za głowę. Kurna! Wprawdzie jest zjazd z drogi – ALE NIE MA WYJAZDU!
Po drugiej stronie, tam gdzie powinien być wyjazd – stoi wojsko wyglądające na takich, którzy nie przepuszczają cywili. Pokazują na nas, po czym zaczynają się śmiać. Wyjazd zamierzają oddać do ruchu dopiero w listopadzie. Na razie kładą kamienie.
No to jesteśmy ugotowani – załamany siadam na ziemi i kątem oka widzę, że…
…że poboczem drogi jak strzała w locie przemyka Gębacz…
…fru!… i już go niema.
Kurna, mogłem iść z buta. Byłoby szybciej. I już mam się całkiem załamać, gdy do moich uszu dociera propozycja nie do odrzucenia:
- Chodź,Ogórek, poszukamy drogi – mówi Alicja i puszcza do mnie perskie oko.
No to chodźmy…
Rano o dziewiątej pobudka. Zwijamy obóz i dalej w drogę. "Nad wodę"
Przed wyjazdem biegnę do klozetu, żeby mieć pusty pęcherz przed podróżą. Wpadam do środka. I, kurna, co ja widzę? Przy wiadrach Prezes. Niech to szlag trafi! Nie lubimy się od pamiętnej imprezy w naszym domu, kiedy wyjąłem korek w wannie, co spowodowało, że penis Prezesa zaklinował się w odpływie. Wprawdzie topór wojenny na czas wakacji został zakopany, ale niezbyt głęboko.
Kurna, niestety na polu namiotowym jest tylko jeden klozet, więc nie ma wyjścia. Staję obok Prezesa i wartkim strumieniem oddaję mocz do wiadra.
Grubas odwraca głowę i zazdrosnym spojrzeniem patrzy w moją stronę. Kurna, co jest grane? Czyżby Prezes był homosiem?
- Ja w twoim wieku też tak sikałem – mówi. - Raz dwa i po sprawie. A teraz po kropelce: kap, kap, kap… Jakbym sikał klejem… Wiesz, Ogórek, ile ja czasu dziennie tracę stojąc przy wiadrze?
- Nie orientuje się panie Prezesi…
- Średnio cztery i pół godziny na dobę… Ale to jeszcze pół biedy… Przez tą moją powiększoną prostatę to mi, ku*wa, Ogórek, nie staje…
No to już się wyjaśniła sprawa, dlaczego Prezesina ciągle chodzi napalona.
- Ogórek, dam Ci dobrą radę. Korzystaj z życia, póki jesteś młody, bo później powiększy ci się prostata i dupa zbita.
- Tak jest, panie Prezesie – mówię, otrzepując
cenzura.
- Tylko na jedno musisz uważać – mówi Prezes wykapując z siebie kropelkę moczu. – Uważaj podczas tego
cenzura
No nie, kurna, myślę sobie – nawet sympatyczny ten Prezes. Daje młodemu człowiekowi takie praktyczne rady. Może niepotrzebnie wtedy wyjąłem ten korek z wanny. Ale zanim domyślałem sobie tą myśl do końca, grubas otworzył swoją wielką gębę hipopotama i zerwał cienką nić porozumienia międzypokoleniowego:
- I jeszcze rzecz najważniejsza. O której powiem na samym końcu, żebyś sobie nie zapomniał podczas tych naszych wakacji… – tutaj Prezes na chwilę zamilkł, żeby wydusić ze swojego
cenzura
- Tak, słucham, panie Prezesie…
- Możesz ciupciać gdzie chcesz i ile chcesz. Możesz posuwać dziurki od klucza i dziury w deskach po sękach. Możesz to robić z zabezpieczeniem albo bez… To twoja sprawa… Ale , ku*wa, szczylu o jednym musisz pamiętać zawsze i wszędzie. TRZYMAJ SIĘ Z DALA OD MOJEJ ALICJI I OD MOJEJ ŻONY! BO JAK SIĘ DOWIEM, ŻE COŚ WAS ŁĄCZY, TO CIĘ ZAŁATWIĘ TAK SAMO, JAK VIGO CZARNEGO SŁOŃCA SWOICH WROGÓW!
Ja pierniczę – wybiegam w popłochu z klozetu. Ten Prezes to świr. I do tego impotent. Biegnę do wozu. Po drodze mijam Prezesinę, która łapie mnie w locie:
- Hej, Ogóruś, skarbie, gdzie tak pędzisz jak Struś… Słuchaj, Ogórek, czy mogłabym tak jak ostatnio pojechać z tobą na tylnym siedzeniu waszego malutkiego, ale jakże przyjemnego, wozu?
Wyrywam się z objęć Prezesiny i pędzę dalej polem namiotowym w stronę naszego malutkiego, ale jakże przyjemnego wozu maki zabita dechami wiocha.
- Hej Ogórek, gdzie tak pędzisz na złamanie karku – staje na mojej drodze Alicja. – Przepraszam za to, co się wydarzyło w nocy. To było idiotyczne, że pomyliły mi się w ciemnościach
rurki… Ale wiesz, możemy to powtórzyć w każdej chwili…
Omijam Alicję stojącą na ścieżce i biegnę dalej. Dopadam wozu, wciskam się na tyły i mówię do starego:
- Tato, pogoń konia.
Stary unosi prawe oko z nad mapy. Patrzy na mnie jak na wariata.
- Ktoś cię goni?
- Nie, ale…
Na szczęście w tym momencie do dyskusji włącza się Macocha, która stoi przed wozem i przegląda jedyną lekturę, którą zabrała sobie na całą podróż - czyli scanariusz:
- Jedźmy, tak jak mówi Ogórek, bo znowu do nas przysiądzie się Prezesina i trzeba będzie przepakować bagaże.
Ten argument przekonuje Starego.
Powolutku wytaczamy się z pola namiotowego. Uff… im dalej od tego świra Prezesa tym lepiej.
W tym momencie, uroczyście ślubuję, że już nigdy więcej nie dotknę Prezesiny ani Alicji. Chromolę! Po co mi to? Czy nie lepiej uprawiać bezpieczny stosunek? Bez ryzyka wejścia w bezpośredni kontakt ze zwichrowanym Prezesem. Bez groźby zarażenia się przewlekłym wirusowym zapaleniem cewki moczowej, po którym człowiekowi prostata rozrasta się do wielkości arbuza. No, kurna!
Od tej chwili postanawiam uprawiać podczas wakacji tylko bezpieczny seks z moją kochanką – czyli prawą dłonią.
Tylko nie wiem, czy w tym wytrwam.
Są różne drogi. Wiejskie, miejskie... Ale też są takie drogi, które prowadzą człowieka na manowce. Nie wiem, jakiej drogi chciała szukać Alicja, ale jedno jest pewne: ZABŁĄDZILIŚMY.
Za polem kukurydzy skręciliśmy w prawo, potem poszliśmy w lewo, potem znowu w prawo… No i wiecie, gdzie jesteśmy teraz? Na zielonej trawce obok oczka wodnego. A po jego drugiej stronie stoi słup, którego cień przypomina szubienicę.
Ktoś powie: no i co z tego?
No kurna to, że jeszcze tego samego dnia rano ślubowałem, że podczas wakacji nie będę dotykał Alicji. Prezes mnie ostrzegał, że jak ją dotknę, to mnie powiesi za jaja.
A co ja robię? Leżę obok Alicji na trawce obok oczka wodnego i palcem prawej dłoni
cenzura. Czy to nie jest dotykanie? Czy to nie jest łamanie raz złożonego ślubowania? Czy to nie jest kuszenie losu?
Jest!
No i co z tego. Kto by się tym przejmował. Mój palec za radą
yhm, za dużo tego - wbrew logice – sunie jak samobójca po nodze Alicji, która udaje, że się opala. Od tego opalania jest gorąca jak lawa. Mojemu zwiadowcy najwyraźniej to nie przeszkadza. Najpierw wsuwa się w cień
cenzura
… i Alicja łapie mnie przez materiał sukienki za nadgarstek:
- Ogórek, musisz uważać…
Oki. Już przerabiałem ten scenariusz kiedyś z Macochą, więc jestem zabezpieczony na każdą okoliczność. Prezerwatywy teraz noszę w każdej kieszeni. Do tego w sakiewce. W książkach. Oraz pod wkładką w lewym bucie. Więc moja droga
cenzura
- Ogórek…
- Tak?
- Co ty robisz?
- Zakładam
kra.
- Po co?
- Jak to po co? Przecież mówiłaś, że musze uważać.
- Głuptasie – śmieje się Alicja. – Źle mnie zrozumiałeś.
- Jak to źle?
- No musisz uważać,
cenzura
To znak opatrzności – myślę sobie. Opatrzność w ten sposób próbuje mi przypomnieć o ślubowaniu. Odsuwam się od Alicji. I wszystko jest na najlepszej drodze do tego, abym się opamiętał. Abym dotrzymał raz złożonego ślubowania. I abym nie zginął z rąk Prezesa. Ale w tym momencie Alicja - niczym drowska kusicielka w raju – zwraca się do mnie z propozycją nie do odrzucenia:
- Ogórek, jest tak gorąco… Może się wykąpiemy nago w tym oczku wodnym.
I wiecie, co ja niepomny na znaki opatrzności, kurna, mówię:
- Super pomysł!
No i zrzucamy ciuszki. Po czym biegniemy do wody niczym nimfy wodne czy inne cholerstwo, nie zwracając uwagi na to, że cień słupa najwyraźniej ma kształt szubienicy.
Wow! Fajnie jest się kąpać z nagą laską w takim oczku wodnym pod tym zajebiście gorącym dekapolijskim słońcem.
- Och, Ogórek – szepcze Alicja, przytulając się do mnie w wodzie – szkoda, że nie jesteś moim mężem, bo bym ci się oddała.
Moja dłoń pod powierzchnią wody opada na
cenzura. A mój głos niczym wąż na drzewie dobrego i złego kusi ją:
- Może złamiesz to swoje ślubowanie?
- Och, Ogórek. Ja nigdy nie łamię uroczyście złożonych ślubów…
… nie kończy zdania - zaczynamy się całować. Kurde, może jednak coś z tego będzie…
cenzura Robi się gorąco. Bardzo gorąco. Żeby tylko woda się nie zagotowała! Chwilę później
cenzura. Drugi raz może się nie powtórzyć taka sytuacja. Alicja w moich ramionach jest
cenzura. Ujmuję ją dłońmi [n]cenzura[/b] w środek tarczy…
I w tym samym momencie, ponad ramieniem Ali, kątem oka na brzegu widzę trzy postacie. Stoją pod słupem. Pieprzeni Nordowscy podglądacze! Odrywam się od Alicji i dopiero teraz widzę dokładnie – to nie są obcy! To Prezes, Prezesina, Macocha i Stary. W komplecie.
Zamieram w bezruchu.
Zapada przysłowiowa cisza, w której Prezes spod słupa gapi się na mnie oczami pełnymi niepohamowanego gniewu. Kurna – to są oczy Demona!
Oczami wyobraźni widzę mały kopczyk usypany pod słupem. To mój grób. Na tabliczce jest napisane: TUTAJ LEŻY OGÓREK, KTÓRY NIE DOTRZYMAŁ ŚLUBOWANIA I DLATEGO ZGINĄŁ ŚMIERCIĄ TRAGICZNĄ, POWIESZONY ZA JAJA NA TYM OTO SŁUPIE.
I w tej złowrogiej ciszy nagle rozlega się radosny krzyk Prezesiny:
- Ogórek, co za super pomysł, żeby się kąpać nago! Ja też uwielbiam nudyzm!
I zwariowana Prezesina zrzuca z siebie ciuszki, po czym goluteńka wpada do wody. Dociera na środek oczka wodnego, gdzie stoimy z Alą, i obejmuje mnie z drugiej strony.
Nie! Nie! Nie! Tylko nie to!
Teraz jestem pogrzebany na amen. Równocześnie dotykam dwóch kobiet Prezesa. Do tego jeszcze jedna z nich pod wodą trzyma mnie za
( ?° ?? ?°)
Unoszę wzrok i patrzę w stronę Prezesa. Może stanie się jakiś cud. Może z jasnego nieba trzaśnie w niego piorun. Może zakrztusi się śmiertelnie śliną. Może… Błagam niech mu się coś stanie!
I… Kurna, Prezes robi się na brzegu jakiś mniejszy! Co jest grane? Jakby wypuścili z niego powietrze. I nagle: JEBUDU! Zemdlony grubas wali cielskiem wieloryba o glebę. Nad ziemią unosi się obłok kurzu.
Gość nie wytrzymał widoku w oczku wodnym – i odwalił kitę!
- Zemdlał – mówię radosnym głosem do Prezesiny. – Kurna, zemdlał!
Prezesina lekceważąco macha ręką i krzyczy w stronę brzegu:
- Proszę mu tam zrobić sztuczne oddychanie. A my tu sobie z Ogórkiem trochę popływamy.
No kurna, opatrzność czuwa nade mną w Dekapolis.
A nad Prezesem nie.
Bardzo lubię Dekapolis.
Są dwa miejsca, w których mój Wacek potulnieje. Jedno to poczekalnia przed gabinetem wyrwizęba. Drugie to kostnica.
Siedzimy w piątkę na drewnianej ławie przed metalowymi drzwiami, za którymi znajduje się Prezes. Nikt nic nie mówi. Cisza jak w grobie. Tylko siedzimy i gapimy się w te drzwi.
Kurna, zastanawiam się, jak my przetransportujemy zwłoki Prezesa do miasta? W kufrze? Może dadzą nam trumnę – którą później odeślemy im pocztą? Tylko czy będą mieli taki rozmiar? Kurna, trumna dla Prezes musi mieć rozmiar XXXXL – tak jak miseczki biustonosza Macochy.
Ale nie gaśmy przedwcześnie ogarka świeczki nad nie zakopanym grobem…
Korytarzem do metalowych drzwi zbliża się dwóch Dekapolijczyków łapiduchów w maskach chirurgicznych na twarzy i z jakimiś obcęgami. Wchodzą.
- A mieli go uleczyć magią leczenia – lamentuje Macocha.
Prezesina lekceważąco macha dłonią:
- Nie ma co się przejmować. On już cztery razy umierał… – w tym miejscu swojej wypowiedzi Prezesina wymownie patrzy w górę. – Ale chyba tam go nie chcą.
A problemy zdrowotne Prezesa – jak pamiętacie - zaczęły się nad oczkiem wodnym, gdzie Prezes padł zemdlony pod słupem.
Wprawdzie Stary błyskawicznie go reanimował. I wydawało się, że wszystko będzie dobrze. Ale kiedy Prezes zobaczył mnie po raz kolejny, znowu mu skoczyło ciśnienie do 200 na sekundę i fyrtnął koziołka.
Więc Stary znowu go musiał reanimować. A ja – nauczony doświadczeniem – usunąłem się Prezesowi z oczu.
I potem wszystko było pięknie. Znaleźliśmy boczną drogę, którą udało nam się dotrzeć do miasta, gdzie postanowiliśmy coś zjeść.
Zajeżdżamy przed knajpę. Wysiadamy na ulicy. I kurna zaczyna się powtórka z rozrywki.
Głupi Prezes zamiast patrzeć pod nogi, bezczelnie patrzy w moją stronę. Czerwieniej mu gęba. I fru… leży z kopytkami w górze przed wejściem do knajpy.
Zanim dopadł do niego Stary, żeby go zreanimować, kelnerka ruszyła po pomoc. I chwilę później pojawili się "lekarze" z Dekapolis. Zrobili mu jakieś badanie, które wykazało, że wszystko jest OK.
Więc go wypuszczają. Na wszelki wypadek schowałem się w budynku i obserwuje cała scenę zza szyby, popijając przepyszny miód pitny. Grubas robi krok, rozgląda się i nagle – nie wiem jakim cudem – nasze spojrzenia krzyżują się nad parkingiem … I znowu Prezes wali cielskiem o glebę – a jego kopytka sterczą w górze.
No i w ten sposób znaleźliśmy się wszyscy na izbie przyjęć w "szpitalu".
Wiecie, co jest najgorsze? To, że chyba tylko ja wiem, co dolega Prezesowi. Po prostu nie może na mnie patrzeć! I ta jego awersja ma podłoże psychologiczne. Nie wiem – może by wystarczyło, gdyby mu dali łyżeczkę neospasminy na uspokojenie.
Chętnie bym powiedział to tym łapiduchom, co to uwijają się wokół prezesa - ale, kurna, nie umiem po debilnemu.
No więc siedzimy przed tymi metalowymi drzwiami w grobowej ciszy i nagle…
…i nagle w tej ciszy zza drzw"
-Dobra, dobra, ale co ta historia ma wspólnego z tym, że zabiłeś barmana i tych najemników?
-Co?
-Pytaliśmy się ciebie, dlaczego ich zabiłeś. A tak poza tym w Dekapolis jest zimno jak cholera. Zawsze.
-Eeee
-Chyba się nie rozumiemy. Powód morderstwa?
-Mięso było źle upieczone, a najemnicy dostali lepsze za mniejszą kwotę.
-I dlatego ich zabiłeś?
-Tak.
-Dobra, idziesz ze mną.
-Nie ma mowy sir.
Po tych słowach Ogórek skorzystał ze zmęczenia psychicznego strażnika i uciekł mistrzosko na dach, by po nich uciec z miasta. Kolejna wielka ucieczka.
Plecak bez dna
Cenny artefakt, który umożliwia na noszenie wszystkiego bez poczucia dodatkowego ciężaru. Ogórek zdobył go na Archipelagu Sztormów, a miał go dostarczyć pewnemu przywódcy Smoczych Ludzi... a jak wiadomo po wadach, zdobył to i nie oddał.
Pierścień Niewidzialnych
Drugi artefakt Ogórka. Bardzo cenny ze względu na niewidzialność nosiciela. Tutaj historia wygląda zupełnie inaczej: Albowiem dostał go jako wynagrodzenie od Drowki, w zamian za dwa miecze-artefakty. Wysoka nagroda, chociaż wolałby
cenzura. Oczywiście nie złożył tej propozycji, dzięki czemu nadal żyje.
Umiejętności: Skrytobójca, złodziej, umiejętności parkouru i freerunu, kusznik, łucznik, dobrze walczy swoim uzbrojeniem. Umie jeździć konno.
WadyBrak magii, pływanie wychodzi średnio, nie umie walczyć żadną inną bronią, ścigany w sześciu miastach w Karak'Akes, w mieście Argent, na Archipelagu Sztormów, złe stosunki z Nagami, Smoczymi Ludźmi i grupami bandytów z okolic Hammer, Linnest, Gilgasz. Zakaz wstępu do połowy muzeów, miejsc kultów religijnych i barów z całego świata.
Specyfikacje Wszystko, co widzi, przelicza na pieniądze.
Zawód Łowca artefaktów, najemnik, złodziej.
EkwipunekTo, co poniżej. Dodatkowo posiada dwa małe artefakty i małą kuszę przymocowaną do ręki. Pierścień, który może uczynić go niewidzialnym:
I tak zwana torba bez dna:
Wygląd/Ubranie