Właściciel
Abby:
- Wczoraj. - przyznał. - Głodna?
Tadeusz:
Otóż nie tym razem, bo skończyła Ci się amunicja podczas szaleńczej wymiany ognia. Niemniej, po jakimś czasie ogień broni maszynowej ustał, ponieważ oddaliliście się odpowiednio daleko, żeby być poza jej zasięgiem, tudzież celowniczy przerwał ogień, nie widząc sensu siekania serią między drzewami.
Pora sprawdzić kto był tym ratującym życie naszemu bohaterowi. Zakładał, że to szwagier.
Właściciel
A i owszem, szwagier, choć i on nie wyszedł ze starcia cało, bo konkretnie krwawił z rany postrzałowej w ramieniu.
Hehe, no to czekał gdzie ten szwagier go zaniesie.
Właściciel
Tadeusz:
Jak na razie nigdzie.
- Masz jakieś bandaże albo coś?
Abby:
Pokiwał głową i po jakimś czasie przyniósł Ci jakąś konserwę, chleb i nieco smażonego mięsa, to samo biorąc dla siebie i rzucając kilka kości dla psa.
Zaczęła zjadać, spodziewając się, że Świętoszek pewnie zacznie od modlitwy.
- Za ch*ja. Ani jednego. Możemy co najwyżej się wysrać i zatamować krwawienie własnym gównem.
- Musimy tam wrócić. Masz amunicję?
Właściciel
Tadeusz:
- Wrócić tam? Popie**oliło Cię do reszty? - spytał autentycznie zdziwiony szwagier, drąc w międzyczasie ubranie na paski, z których chciał zrobić prowizoryczne opaski uciskowe .
Abby:
A i owszem, więc gdy Ty byłaś w połowie, on dopiero zaczynał.
- Urządźmy się tutaj, a jak mi się uda, to tam wrócę, a Ty poczekasz. Jak nie wrócę...
- Jak nie wrócę, to powiedz moim bakteriom w jamie ustnej, że ich kochałem - Vladislavowi najwyraźniej trochę odpi***alało bo tym szprycowaniu się.
Właściciel
Abby:
- Najczęściej przedstawia się go jaki siwobrodego starca, choć sam z siebie nie ma jakiegoś określonego kształtu czy postaci.
Tadeusz:
- W dupę pójdziesz, a nie tam, zastrzelą Cię, a później mnie, jak znajdą... Spi***alamy stąd, jasne?
- Jak chcesz, to możemy się rozdzielić. Ale po stracie Twojej rodziny, śmierć winna być twym wybawieniem. Co mamy do stracenia? Jak chcesz, to uciekaj, tylko pożycz trochę amunicji.
- Kiedyś śniło mi się, że Bóg ma długą brodę, w której jest cieplutko i dobrzy ludzie się w niej chowają.
Właściciel
Abby:
- Cóż... Nie ukrywam, że ciekawe masz sny.
Tadeusz:
- Żebym chociaż coś miał, sam wystrzelałem w nich prawie wszystko... Zresztą, rozdzielenie się to zły pomysł.
- Dobrze, to musimy ułożyć plan działania. Na pewno nie idziemy do Dzikich, wolałbym zginąć w potyczce z nimi niż się do nich przyłączyć, bo to świry. Znasz może jakieś miasto kanadyjskie które nie jest teraz opanowane przez żywe trupy, co?
Właściciel
Abby:
- Ostatnio nie miewam snów, a jeśli już, to tylko koszmary...
Tadeusz:
- Za cholerę, bo coś czuję, że każde jest przez nich opanowane... Na dobrą sprawę można spróbować iść do stolicy, może tam trzyma się jeszcze Z-Com, Armia Światowa lub ktokolwiek?
Właściciel
- Nic na to nie poradzę, ale fakt, nie jest zbyt przyjemnie.
- Zdajesz sobie sprawę, że jesteśmy teraz w Kordylierach? Wiesz w ogóle, że Ottawa leży prawie na drugim końcu Ameryki Północnej? Może spróbujemy do Vancouver, co?
Właściciel
- Jak dla mnie to wszystko to jeden ch*j, w końcu mówiłem, że pewnie w każdym mieście gnieżdżą się zdechlaki.
- Podobno to kwestia tego jak jesz, od tego się lepiej śni.
Właściciel
- Jakbyś nie zauważyła, to ostatnio nie spożywam jakichś szczególnych rarytasów.
- Nie zdaje Ci się czasem, że tu jest bezpieczniej niż w jakimś mieście? Czy nie to chcesz mi powiedzieć? Może próbujmy Vancouver. Mają tam port. Większa szansa na aktywność.
Właściciel
- No w sumie... Niech będzie. Jak tam u Ciebie z zapasami?
- Nie słuchasz. Mówię jak, a nie co.
- Myślałam, że wiesz wszystko. Trzeba jeść powolutku. Tylko w twoim wypadku to nie wyjdzie, bo ty nie masz czasu.
- Mrożony twaróg, trochę jagód, dwa batony energetyczne.
Właściciel
Tadeusz:
- U mnie kiepsko, mam litr wody, kilka garści sucharów, dwie gumy do żucia, które wziąłem z baru nim się zaczęło, i trzy batony... Na długo nam to nie starczy.
Abby:
- Dobrze, dobrze, zapamiętam.
- Chyba się najedliśmy - mruknęła pod nosem.
Właściciel
Pokiwał głową i wstał, oddając resztki swojego posiłku dla psa, który był jak najbardziej rad z tego powodu.
- Za dużo ludzi, za dużo ludzi... - W końcu wstał i podreptała za nim.
Właściciel
Było to problematyczne, bo ruszył właśnie w kierunku owych ludzi, których było dużo, jak już sama stwierdziłaś.
- Słuchaj. Wiesz może czy zjedzenie mięsa Zombie skutkuje zarażeniem się? Moglibyśmy popróbować kanibalizmu.
Marudziła w duchu dalej, próbując słuchać co się dziejje.
Właściciel
Tadeusz:
- Nie mam bladego pojęcia, ale wolę nie próbować... Jeśli już musimy, to ograniczmy się do zdrowych ludzi, choć ja i tak wolałbym bardziej jakiegoś jelenia lub coś w tym guście.
Abby:
Poza sprawami najmniejszej wagi odkryłaś, że ta grupka ma zamiar udać się do Grodu, co chyba niezbyt się Świętoszkowi podobało.
Nie obchodziło jej to w ogóle, słuchała dalej.
- Jedzenie zdrowych, martwych ciał jest nieetyczne. Pomyśl o wszystkich rodzinach które przez nasz apetyt nie mogłyby pogrzebać swoich bliskich. 13 października 1973 roku miała miejsce katastrofa samolotu urugwajskiej drużyny rugby w południowoamerykańskich Andach. Ocaleni - samotni w górach - przeżyli 72 dni jedząc martwe zwłoki towarzyszy którzy zginęli od razu. Wyobrażasz sobie, jak po nadejściu pomocy i uratowaniu ich Ci ludzie musieli być postrzegani przez ogół światowej ludzkości!? Dla wielu Ci ludzie zostali skazani na wieczne egzystowanie jako persona non grata. Tak zakładam. My jesteśmy w Kordylierach i mamy tu od cholery zwierzyny: chociażby niedźwiedzie czy łosie. Słuszna uwaga o jeleniach - pewnie żyje tu od mrowia jeleni kanadyjskich zwanych watipi. Zwierzę to występuje w godle prowincji kanadyjskiej w której właśnie jesteśmy: Kolumbii Brytyjskiej. Jak zdołamy dojść do okolic Vancouver i okaże się że ktoś tam będzie żył, to może uda się ogarnąć jakąś łódkę aby zapolować na powszechnie występujące w tych okolicach (to jest część oceanu blisko południowo-zachodniej części Kanady) orki.
- Jesteśmy teraz w Górach Skalistych, a Z-Com, z tego co mi wiadomo - ma bazy na Grenlandii. Więc pewnie są gdzieś w pobliżu, to jest Nowa Fundlandia czy wybrzeże Atlantyku. Oboje wiemy - że przejście przez całą Amerykę Północną jest ponad dwóch rannych facetów. Moglibyśmy przedostać się do Vancouver a stamtąd do Stanów Zjednoczonych północnoamerykańskim wybrzeżem Pacyfiku. Ale potrzebujemy samochodu i dobrej nadwyżki żarcia. Och - medykamentów także. Dlatego właśnie chciałem zaatakować tych Bandytów. Taka mała grupka w tak niebezpiecznym terenie jak oni prędzej czy później powinni zginąć. Zwłaszcza oni. W końcu to Bandyci i mają na pieńku nie dość że z żywymi trupami, to jeszcze z ogółem "normalnej" ludzkości i kilkoma grupami sobie podobnych, takich jak Fanatycy.
- Och, rozgadałem się, na "stare" lata chyba robię się bardziej rozmowny, co? To co proponujesz? Ja przypuszczam że najlepszym rozwiązaniem byłoby poszukanie medykamentów, jedzenia, samochodu i zahaczając o Vancouver okolicami Pacyfiku egzystować na zachodnim wybrzeżu Ameryki Północnej.
Właściciel
Tadeusz:
- Taaa, dobrze powiedziane. - skomentował, z trudem nadążając za Twoją wypowiedzią. - Ale tak, jasne, wydaje mi się, że to dobry plan... Tylko którędy do tego wybrzeża?
Abby:
Podczas takiego wsłuchiwania się w niezbyt istotne słowa poczułaś na sobie czyiś wzrok, a konkretniej dwóch młodych mężczyzn: Obaj byli wysocy, dobrze zbudowani, a różnice były taki, że jeden miał blond włosy i niebieskie oczy, a drugi kasztanową czuprynę i zielone oczy. Poza tym nie różnili się wiele ubiorem od reszty tu zgromadzonych.
Uśmiechnęła się słodko, nie musieli wiedzieć o okrutnych zabawach, do których by ich wykorzystała, gdyby tylko ją wkurzyli. Pożałowała, że nie ma na stanie piły łańcuchowej.
Właściciel
Rzeczywiście, jest czego żałować, bo obaj wzięli Twój uśmiech za dobrą monetę, a po kilkuminutowej naradzie blondyn ruszył w Twoją stronę, mrugając jeszcze porozumiewawczo do kompana.
- Hej, jestem Zack. - przedstawił się. - A Tobie jak na imię, piękna?
- Mefisto. - Przekrzywiła głowę i zazgrzytała zębami.
Właściciel
- Ale po co od razu ta wrogość? - spytał zdziwiony, najwidoczniej nie rozumiejąc o co Ci chodzi i pewnie przy okazji zachodząc w głowę czy może schrzanił już coś na starcie, tudzież przed chwilą.
- Sam zacząłeś. - Zmarszczyła nos. - Sprawdź czy cię nie ma pod jakimś kamieniem czy coś.
- Jeśli chodzi Ci o pytanie o kierunek, to najlepiej byłoby skorzystać z telefonu komórkowego i nawigacji GPS. Obawiam się jednak, że nie masz tego w swoim składzie. Jeśli mam rację - powinniśmy poszukać jakiegoś kompasu i kierować się nim troszeczkę na południowy zachód od nas - w okolice Vancouver.
Właściciel
Abby:
Otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale najwidoczniej zrezygnował i uznał, że nie ma to większego sensu, więc wrócił do swego przyjaciela, aby zdać mu relację z Waszej rozmowy.
Tadeusz:
- Chyba potrafiłbym zrobić kompas, ale bez niego też się da określić kierunki geograficzne... Wiesz: Mech na drzewach, położenie Słońca na niebie i tak dalej. No i nie, nie mam ani GPS, ani telefonu, a nawet jeśli, to pewnie dawno by mi padły.
- W sumie chyba masz rację. Musielibyśmy zaje**ć komuś auto. To jest problem.
Pokręciła głową i wróciła wzrokiem do Świętoszka.