Właściciel
//Skoro go zauważył to raczej oczywiste, że go widzi, co nie?//
- Tom jyst!
Wrzasnął do załogantów, wskazując go palcem, po czym zaczął bieg w jego kierunku.
Właściciel
Mieli to właściwie w dupie, to Ty byłeś strażnikiem, nie oni, a więc to Twoją powinnością było gonienie go, a nie ich. Mężczyzna oddalał się, ale skracałeś dystans przynajmniej na tyle, żeby mieć go w zasięgu wzroku.
Biegł więc dalej, mając nadzieję nie zgubić go po drodze.
Właściciel
Dostrzegłeś, jak wchodzi do jakiejś karczmy, w której nigdy wcześnie nie byłeś, a trzech drabów kręcących się przed wejściem sugeruje, że to chyba nie jest lokal dla każdego.
Podszedł więc do nich.
- Muszem wejść, tam je złodzij. Z drogi!
Uniósł zaraz po tym włócznię.
Właściciel
Nie zrobiło to na strażnikach żadnego wrażenia, dwaj wznieśli drewniane pałki okute metalem oraz metalowymi kolcami, a ostatni, wyglądający na ich szefa, dobył dwóch jednoręcznych toporów.
- Przejścia nie ma ma, to nie karczma dla takich jak Ty.
Zaczął więc ją obchodzić, szukając tylnego wyjścia.
Właściciel
Szczęśliwie było, ale niestety i jego pilnował jeden z napakowanych drabów uzbrojony w sporych rozmiarów maczugę, w pobliżu leżał też okazały wilczur, najpewniej jego kundel.
- Z nakazu stroży misjkiej tego, no... Gilgsz? Rzondam wpuszczenia, bonć wydanja złodzija. To jak bydzie?
Właściciel
- Paszczak, odpowiedz panu. - zaśmiał się osiłek, a wielki pirs podniósł się i ruszył w Twoja stronę, warcząc i obnażając długie oraz ostre kły.
- Pokozć to ja mu mogem fajerbole! A tego pon by nie chciał!
Krzyknął, odsuwając się powoli.
Właściciel
- Poszedł lepiej won, nie karmiłem go dzisiaj. - powiedział, a pies jakby na komendę oblizał swoje kły długim jęzorem.
- Wrucimy tu jyszcze!
Krzyknął, oddalając się w stronę portu.
// Ta postać jest majestatyczna. Jakiej jest rasy? Przepraszam za zaśmiecanie tematu, ale musiałem się spytać.
Właściciel
Udało Ci się, wypatrzyłeś nawet swojego znajomego Krasnoluda, gdy rzucał jakimś Goblinem z obrotu do zaułka.
- I żebym Cię tu zielona ku*wo już więcej ku*wa nie widział! Bo gnaty porachuję! Wszystkie!
Także leży i w miarę możliwości się leczy.
//Jupiii wracam do gry!//
- No właśnie! Uwożoj sobi! Nastepny razem nie bedzie ljitości!
Dodał jeszcze w stronę gobliniego nieszczęśnika, kierując swe następne słowa do krasnoluda.
- Cu rubił?
Właściciel
Max:
Krasnolud wrzucił ramionami.
- Kantował w kartach. Nie będę przez takiego sku*wysyna wypłaty tracić. A co u Ciebie?
CC4:
//Nie chcesz jakiegoś przewinięcia akcji? Trochę Cię w końcu nie było...//
- Toki jedyn, co podrywaał na wiejski sposób, uciek, jak chciołem widzieć, czemu tak robi. Wy nie znocie bardziej, tych, no... Cywlzwowanych metud flirtu?
//Nie. Nie chcę. Chyba że załamę czasoprzestrzeń, to wtedy tak//
Właściciel
CC4:
//Pamiętasz chociaż, gdzie ta karawana jechała? Albo sprawdzisz?//
Max:
- Piąchą w łeb i za włosy do łoża, ewentualnie poprawić. - odparł i zarechotał paskudnie. - Dobra, ku*wa, żartuję przecież, nie? I co? Nie złapałeś go?
- Wbieg do jokijś korczmy, dzie to mie nie wpuszczo, to im obiecołem, że ze wsparciem wrócim.
Właściciel
- I że ja mam być tym wsparciem?
- Ktukolwik. Właściwie, zamierzam ja udać się po nie do koszor, ale skoro tylko ty wystarczysz... czy jednak ni?
Właściciel
- Zobaczy się. Prowadź do tej karczmy.
Zaprowadził do tej karczmy, po czym wskazał osobę z wilczurem i szepnął:
- Mom pomys. Jo spolom pso, ty bier ochornę, hę? A i z przodu som jesce dwaj tacy. Bez pisa.
Właściciel
- A nie pomyślałeś, żeby się z nim dogadać, a nie od razu z włócznią, Magią i mordą lecieć?
- Powidzieli, że wstemp dla tokich jok ja wzbro... no... wbzrniony cy coś. Chybo. Z reszto, ja tak to pamietam. No to żem sondził, że nici z pokojowych metod i chciałżem użyć siły.
Właściciel
- Hmmm... Przedstawiłeś się jako strażnik miejski, nie?
- Tok. Nawet tymu tu. -wskazał czubkiem włóczni delikwenta z wilczurem.- A chcioł mie pchlarzem poszczuć!- Krzyknął oburzony, przypominając sobie to wydarzenie.
Właściciel
- Ciszej, ku*wa. - upomniał Cię szeptem Krasnolud. - Jak tak, to Ty tu zostań, bo Twoją mordę znają. Ja pójdę i spróbuję wejść do środka, nie mówiąc nikomu o tym, że jestem ze straży. Zgoda?
Właściciel
Krasnoludowi, choć po kilku minutach burzliwej dyskusji i wręczeniu strażnikowi kilku monet oraz zdzieleniu wilczura po pysk, udało się wejść do środka. Byleby tam też nie wydał się, że jest z miejskiej straży i powinno pójść gładko.
Nie wiedział, czy miał za nim ruszyć, ale jak nie dostał rozkazu ruszenia, to stał jak ten wiejski ciołek, którym był.
Właściciel
Po chwili Krasnolud wyszedł. Z wgniecionym hełmem, złamanym nosem, rozciętym łukiem brwiowym i zalanym przez te dwie rany krwią, ale mimo wszystko wrócił. Od razu zdzielił prawym sierpowym zdezorientowanego strażnika przy wejściu, a na psa warknął tak, że ten odsunął się i po chwili uciekł. Później ruszył w Twoim kierunku, tupiąc donośnie ciężkimi buciorami.
Właściciel
- Sku*wysyny je**ne, ku*wa ich pie**olona mać. - odparł i pociągnął Cię za przedramię, kierując wraz ze sobą do koszar w pobliżu miejskiej bramy, przy okazji psiocząc pod nosem dalej w podobnym tonie jak wcześniej.
//Akurat sądziłem, że da mojemu w pysk.//
- Opowiodoj, co siem stao?
Spytał się, zaczynając iść normalnie za swym kompanem.
Właściciel
- Zbieramy chłopaków i idziemy im napi**dolić, skończyło się, do cholery jasnej. Teraz pożałują tego, co zrobili.
JokTovenson
Ryzyk-fizyk, w razie czego będzie improwizował. Cassander odpalił kadzidełko, zażywając wcześniej antidotum
Wyglądał na wyraźnie podekscytowanego.
- A cu zrobili? Cu zrobili?
Właściciel
Jok:
//A teraz zacytuj mi mój ostatni post, ja nie mam zamiaru go szukać, a przyznasz, że trochę minęło i raczej nie odpiszę bez rzucenia okiem na to, co było wcześniej?//
Max:
- Nie widać, ku*wa?! - krzyknął i miałeś teraz niemalże pewność, że to Ty staniesz się celem jego ataku furii. Na szczęście Krasnolud w porę się opanował i pociągnął łyka wódki z piersiówki, wznawiając marsz. - Piwo mi wylali, sku*wysyny je**ne.
- Nie rozumie czemu się wścieka o rozlane piwo, ale też rozumie czemu się wścieka. Sądzisz, że stroż zrozumie?
Właściciel
Max:
- Jak im wytłumaczę, to zrozumieją wszyscy, nawet stary. - odrzekł, używając zwrotu, jaki podłapałeś od innych strażników, a oznaczał on przełożonego Was wszystkich, naczelnika miejskiej straży z Gilgasz.
Jok:
Powoli wokół Ciebie zaczęło roić się od popielatego dymu. Mimo iż go wdychałeś, nie czułeś żadnych negatywnych efektów, co tylko utwierdza Cię w przekonaniu, że zażyte antidotum działa.