-Nie wiem.

- Idziemy to przegadać z dowódcą.

Akurat niczego nie wypakowywał, więc chętnie się odwrócił. Choć młody, to widać było na jego twarzy trzy blizny tworzące trójkąt. Nieogolony, jednakże włosy miał w idealnym porządku. Niebieskie oczy, lekko rozerwany nos. Na swoją rangę nie zasłużył pewnie dyplomacją.

- No, dawaj. Idziemy.

A więc ruszył przodem i znaną drogą ruszył do dowódcy.

On także, choć wywalenie jego rzeczy, wrzucenie swoich i zamknięcie się w kajucie kusiło.

Żeby nie został uznany za dezertera...

Właśnie dlatego szedł.

W końcu dotarli do punku dowodzenia. Z sześciu strażników, trzech dowódców Lincoln i masa jajogłowych.

No to wypada z kim roztrząsnąć ten spór.

To chyba oczywiste, że chodzi tutaj o Grofa.

I do niego podeszli.

Trzeba dodawać, że salut się przyda?

Nie, bo zasalutował.

Facet z blizną równoramienną również, Grof odsalutował i pozwolił przybrać im bardziej swobodną pozycję.

Tak właśnie uczynił, niech tamten coś powie pierwszy.

-Panie Grof, jest tutaj mały kłopot odnośnie przydzielenia mnie do kajuty Noaha.
-Co? Źle się wyraziłem?

- Niby czemu ma dostać moją kwaterę?

-To ostrzeżenie. Pierwsze i ostatnie. Za drugim razem... no cóż, możesz zostać uznany za zdrajcę będącym po stronie Vikings, Vindictae, lub innej terrorystycznej organizacji.

- Oddajecie mu moją kwaterę, bo co? Bo jako jedyny przeżyłem samobójczą misję i jestem żywym dowodem tego, jak spieprzyliście?

-Możliwe. Lepiej błędów nie trzymać na widoku, prawda?

- W takim razie sugeruję zakup maski, sir. - powiedział z uśmiechem i odwrócił się na pięcie, wychodząc z pomieszczenia. Oczywiście, ostatnie słowo było przesiąknięte takim jadem, że wydzielina kobry królewskiej to przy tym drink z palemką. Niemniej, wyszedł i od razu skierował się pod swoje drzwi, aby zabrać rzeczy i udać się do swojego nowego "lokum."

Dotarł do niego w dość szybkim tempie. Mechanicy w żółtych kombinezonach uganiali się w tę i w tamtą, a dodatkowo było duszno, gorąco i brudno.

Zadekował się w miejscu, w którym było jak najmniej gorąco, brudno i duszno, aby tam zasnąć i mieć wszystko w dupie.

No niestety, był jeszcze hałas. W sumie większość mechaników chodziła w nausznikach.

Leżały jakieś luzem?

Na szczęście były dostępne za darmo na wieszkaach obok kurtek odblaskowych i kasków.

Miał hełm, olał kask i kamizelkę, zakładając tylko nauszniki.

Na tyle zapanowała cisza, że można było zasnąć.

I to właśnie uczynił.

Obudził się, jednakże nie z własnej woli. Powód? Jakiś żołnierz potrząsał jego ramieniem.

- Czego? - spytał, ściągając przy okazji nauszniki, żeby zadanie pytania miało jakikolwiek sens.

-Pakuj się, lecimy na misję do Afryki.

- Świetnie. - mruknął i rzeczywiście zaczął szykować wszystko, co potrzebne.

Udało się to dość szybko zebrać.

W takim razie wyszedł na główny pokład.

Nieznajomy za nim.
-Mam ci towarzyszyć, ale najpierw zmiana sprzętu.

Odwrócił się, aby sprawdzić, z kim to ma do czynienia.

Typowy żołnierz armii amerykańskiej przystosowany do działania w warunkach pustynnych. Jak na razie bez większego sprzętu bojowego.

- No to idziemy zmienić ten sprzęt.

-Za mną, już go przydzielono.
Ruszył do śmigłowca, jednego z wielu na lotniskowcu.

On również.

Był to klasyczny czarny Chinook. Jak się okazało w środku już czekało siedmiu innych żołnierzy.

Znał kogoś?

Nikogo, sześciu z nich wyglądało na typowych wojskowych, tylko jeden się wyróżniał. W sumie widać, że to jedyny Rosjanin wśród Amerykaninów.

//Była postać Foksa, tak? Bo muszę w KP ogarnąć, mimo że to już bot.//
Nie miał na tyle doświadczenia w maratonach walenia wódy, aby znaleźć z nim jakiś wspólny temat, więc jedynie zajął miejsce i czekał na odlot.

//Nie, to nie Fox.
W sumie, to musiał zabrać plecak z jego naszytym imieniem, ubrać mundur z kamuflażem i resztę szajsu. Znaczy się profesjonalnego sprzętu.

I tak zrobił.

-Gotów?

- Jak zawsze.