Właściciel
Oba Wasze statki wzniosły się na orbitę, tam komputery zaczęły obliczać koordynaty skoku, Ty sam otrzymałeś je od transportowca. Tymczasem leci ku Wam grupka myśliwców Z-95 w łącznej liczbie sześciu sztuk.
Gdyby lecieli razem rzuciłby jakąś sarkastyczna uwagą. Ale w taki wypadku starał się jedynie oddalić nieco od myśliwców i modlić się, aby komputer ukończył swoje obliczenia na czas.
Właściciel
Gdy zbliżyły się na odległość skutecznego strzału komputer ciągle pracował. Jednak na Wasze szczęście one po prostu Was ominęły i poleciały gdzieś dalej. Westchnienie ulgi jest jak najbardziej na miejscu, zwłaszcza, że komputer wreszcie skończył.
W takim razie po wykonaniu ów westchnienia dokonał skoku.
Właściciel
Zmiana tematu.
//Zaczynasz na stacji "Piracka Przystań." Ja zacznę.//
No cóż... Próbuje jednak się uwolnić...
Właściciel
Niestety, nie udało się. Lecz Twoją uwagę przykuły dziwne dźwięki, a po chwili dołączyły do nich kolejne, czyli odgłos upadania dwóch wartowników przed namiotem. Później ktoś uchylił poły namiotu i wszedł do środka. Ten osobnik prezentował się dość... imponująco. Mierzył ponad dwa metry wzrostu, a nosił na sobie nic innego, jak biało-niebieski pancerz żołnierza-klona. I to nie byle jaki pancerz, ale pancerz żołnierza ARC. Pierwsza myśl, że to rzeczywiście klon przyszedł Ci na ratunek prysła, gdy przypomniałeś sobie, że większość zginęła, uczy dla Imperium lub żyje spokojnie w cywilu. A nawet jeśli miałby to być klon-staruszek to i tak był za wysoki...
Poza pancerzem miał na sobie kamę, hełm ze wszelkimi bajerami w rodzaju noktowizora, lornetki i im podobnych oraz dwie kabury, a w każdej tkwił blaster DC-17. Przy pasku miał również wibroostrze. Duże wibroostrze, bo bez rękojeści mierzyło ono spokojnie piętnaście centymetrów.
- Pięćset Pierwszy, przybywam z pomocą. - wyjaśnił i podszedł, a następnie przeciął Twoje więzy oraz kajdanki. - Musimy uciekać. - dodał jeszcze.
Rozmasował swoje nadgarstki, po czym spojrzał się na przybysza.
-Nie musisz mówić. Kolorystyka wszystko mówi, a służyłem w 501... Ale racja, spadajmy.
Właściciel
Skinął głową i odwrócił się.
- Nie jestem klonem, a Pięćset Pierwszy to mój przydomek. - powiedział jeszcze, a powiedział to tak, jakby myślenie o nim jak o klonie było obrazą. Niemniej, wyszedł, a Tobie wypada uczynić to samo.
Wyszedł więc za nim. Tuż po wyjściu zabrał strażnikowi E-11 oraz kilka magazynków.
Właściciel
Zabrałeś je, a Twój towarzysz schylił się i wziął swój karabin Z-6. Po chwili ujrzałeś także, że nie przyszedł on tu sam, bowiem była tu jeszcze jedna osoba, a mianowicie człowiek. Ubrany on był w skórzany płaszcz, wysokie buty, spodnie i koszulę. Na głowi nosił kapelusz, a także posiadał skórzany pas, a przy nim dwa dziwne pistolety, takich jeszcze nie widziałeś. Ukośnie przez pierś miał przewieszony bandolier, a w nim tuzin noży do rzucania. Poza tym jego ekwipunek uzupełniały karwasze, nagolenniki i napierśnik. W przeciwieństwie do swego towarzysza nie nosił hełmu, a więc widziałeś jego twarz: Niebieskie oczy, kilkudniowy zarost i krótkie, jasnobrązowe włosy.
Spojrzał się na niego i zagryzł wargi. Nie znał stopni.
-Co się tu odpalpiło?
Właściciel
- To Pięćset Pierwszy, a ja to Rick Ironhide. Sojusz wysłał nas, aby pana uratować. - wyjaśnił ten w kapeluszu.
- Pana i innych, ale znaleźliśmy tylko jednego żywego w całym obozie. - mruknął jeszcze wielkolud w zbroi klona.
Właściciel
- Zdrajca, szpieg, cyngiel, kret, dwulicowy dupek, nazywaj to jak chcesz, ale właśnie do tego się to sprowadza.
Właściciel
- No dobra. - machnął ręką Rick. - Zbieramy się.
Po tych słowach ruszył pierwszy, Ty za nim, a Pięćset Pierwszy zajął się osłanianiem tyłów.
Oglądał się niespokojnie po bokach.
-To tłumaczy, czemu mnie mieli zamordować Rebelianci, ale Imperialni...
Właściciel
//Szkoda tylko, że nie wiem, co masz na myśli.//
Rzekłeś to, a Wy idziecie dalej. Po chwili drogę zastąpiło Wam dwóch szturmowców wychodzących zza rogu. Na moment zapanowała głucha cisza, a później obaj unieśli broń i jeden krzyknął:
- Stać! Kim Wy jesteście i co tu robicie?
Wymienił się porozumiewawczym spojrzeniem z 501 pod tytułem "kaputa?
Właściciel
Nie wymieniłeś się, bo przecież miał hełm... Niemniej, Rick wystąpił przez szereg i uniósł dłonie w gorę.
- Panowie, ja to wyjaśnię. To taka śmieszna historia... - zaczął, ale przerwał mu szturmowiec oraz pojawienie się kilku innych, tak że teraz jest ich pięciu.
- Zabić ich! - krzyknął któryś i ku Rickowi poleciały szkarłatne pociski z E-11.
Wydawało Ci się, że ten wzruszył ramionami, a po chwili dobył swych bliźniaczych pistoletów i wypalił, zabijając dwóch wrogów. Reszta strzelała dalej, a on zwyczajnie odsuwał się i robił uniki, a błyskawice go omijały! Dość szybko pozbył się on pozostałej trójki i schował broń, przedtem kręcą każdą młynka.
- Nie było tak trudno...
-Najlepiej ich przeszukać... Mogą mieć coś cennego...-powiedział beznamiętnie.
-Jak granaty. A komunikator też może się przydać...
Właściciel
Rick już miał Ci wytłumaczyć, że nie ma czasu, gdy za Wami pojawili się szturmowcy.
- Oho! - krzyknął. - Uciekamy!
Po tych słowach ruszył pierwszy, wypada iść za nim, bo Pięćset Pierwszy robi użytek ze swego Z-6 i osłania Wasz odwrót.
Idzie za nim i też osłania ze swojego E-11.
Właściciel
Twój ogień daje niewiele, jak widać Pięćset Pierwszy radzi sobie wystarczająco dobrze i bez Twojej pomocy.
Właściciel
Wreszcie uciekliście z obozu, zostawiając za sobą martwych szturmowców i zamieszanie. Twój przewodnik czmychnął w zarośla.
Właściciel
Czmychnąłeś, a Pięćset Pierwszy czmychnął za Wami. Po chwili czmychacie już wszyscy, a wrogowie próbują czmychnąć za Wami, ale nie udaje im się czmychać tak dobrze jak Wam i przez to zostają daleko w tyle.
-Kiedy to się skończy... Znajdę Cody'ego... I mu podziękuję.
Właściciel
W końcu trafiliście na małą, niedawno co wykarczowaną z drzew, polankę, na której stał frachtowiec koreliański YT-1930. Przed statkiem siedział tylko jakiś Kyuzoanin, uzbrojony w lekką kuszę blasterową i z dużym kapeluszem z metalu na głowie. Na Wasz widok zerwał się, wycelował broń i powiedział coś w swoim języku. Rick zaśmiał się i powiedział:
- Spokojnie, Embo. Idź do kapitana i powiedz, że może już grzać silniki.
Tamten tylko skinął głową i odszedł po trapie do środka. Pozostali również zaczęli tam iść.
Szedł za nimi. Ogląfał wszystko dookoła.
Właściciel
Frachtowiec, polana i drzewa. Nie ma tego wiele. Niemniej, wszedłeś jako ostatni do frachtowca i tam zostałeś sam, ponieważ wszyscy inni się zmyli, zapewne do kokpitu.
Sam też się tam udał jak najciszej. Zablokował broń i wyjął magazynek (dla pewności).
Właściciel
Niestety, nie znałeś drogi, więc pierwszym pomieszczeniem, do którego trafiłeś, było coś na kształt salonu. Były tam stoliki, miękkie sofy i krzesła, nie brak było stołów do hologier. Poza Tobą na podłodze siedział jakiś mężczyzna.
Był to okazały, bo mierzący ponad dwa metry, Vurk. Chociaż na standardy tej rasy specjalnie się nie wyróżniał, w końcu prawie każdy Vurk miał ponad dwa metry wzrostu. Nie był to pierwszy przedstawiciel tej rasy, którą widziałeś, ale pierwszy, który nie miał zielonoszarej skóry, ale krwistoczerwoną. Miał na sobie jedynie buty i czarne spodnie, więc widziałeś pokryte bliznami, szramami i tatuażami ciało. Oczywiście, cherlawy nie był, posiadał dość okazałe muskuły. Prawą dłoń skrywał w pancernej rękawicy, a ramię, przedramię i brak były pokryte płytkami czarnego pancerza. Co ciekawe, wyglądał jakby medytował. Po chwili otworzył zamknięte dotąd oczy i spojrzał na Ciebie. Miały żółtą barwę.
- A Ty to kto? - spytał, a jego prawa dłoń powędrowała do cylindrycznego narzędzia przy pasie, które było niczym innym, jak klingą świetlnego miecza.
-Panie generale-stanął na baczność i zasalutował.
-Jestem Tekle Hait. 501 mnie uratował. Jedyny z obozu rebelianckiego pośrodku niczego.
//PS. Klinga to to, czym się siecze. To jest rękojeść. Sama nazwa mówi.
Właściciel
//Jeśli odpisuję dla tylu osób na raz, to faktycznie mogę się pomylić, bo różnicę między klingą, a rękojeścią znam.//
Tamten wstał i zapalił energetyczną klingę z charakterystycznym sykiem. Po chwili powietrze wypełniło buczenie miecza świetlnego. Czerwonego.
- Nigdy więcej nie przerywaj mi medytacji. - warknął i machnął Ci nią tuż przed nosem. - Jasne? Odejdź stąd, natychmiast.
Odszedł więc. I omijał ten pokój. Definitywnie nie Jedi... Raczej Mroczny albo co gorsza... Tak, definitywnie co gorsza...
Właściciel
W końcu zobaczyłeś znajomą twarz w postaci Ricka, który kręcił się po korytarzu.
Pokazał mu rękę na przywitanie.
-Rick, mam pytanie...
Właściciel
Spojrzał na Ciebie, czekając, aż je zadasz.
-Chodzi o pewnego... Vurka... Z czerwoną klingą miecza... Raczej charakterystyczny... No wiesz, czerwina skóra, żółte ślepia.
Właściciel
- To Inkwizytor. - powiedział. - A przynajmniej kiedyś nim był, teraz trzyma z nami.
*Szczęka zrobiła bombardowanie orbitalne Coruscant*
-Aha...
Właściciel
- Zyskuje przy bliższym poznaniu. Jeśli już go spotkałeś i jeszcze żyjesz oraz masz wszystkie części ciała na miejscu, to gość raczej nie spróbuje Cię zabić. Chyba, że bardzo mu podpadniesz.
-Przerwałem mu medytację... U Vadera to dla oficerów była śmierć na miejscu... Zgadnij, kto był oficerem w "Pięści Vadera" i kto przynosił mu meldunki o porażkach i stratach w czasie medytacji...
Właściciel
- Kto? - spytał, choć widać po minie i tonie głosu, że niezbyt go to obchodzi.
-Właśnie patrzysz na tą ofiarę... Nieważne... Gdzie lecimy?
Właściciel
- Kapitan i reszta załogi nadal są w głównym mieście planety, więc najpierw tam.