Właściciel
- Też tak właśnie pomyślałem, ale to zawsze szkoda stracić tyle kasy i dobrych klientów. No cóż, jakoś to odrobimy. Ale wydaje mi się, że lepiej będzie się nie wychylać w najbliższym czasie, bo nuż gówniarzowi zachce się nasłać na nas Batmana, a wtedy jesteśmy udupieni. Albo potraktuje nas jak wyzwanie, czy co. Mam nadzieję, że potraktować tak Joe'ego i Stevena zachciało mu się po prostu dla rozrywki.
- Tak źle i tak nie dobrze, ale masz rację: Musimy trochę przystopować, ostatnia akcja opłaciła nam się na tyle, że nie musimy zbyt szybko szukać jakiegoś konkretnego źródła zarobków.
Właściciel
//Zamykam ten wątek, przynajmniej na razie//
Dwa tygodnie później, kiedy Alex wychodził właśnie z toalety w barze, podszedł do niego jeden z jego szeregowców.
- Szefie, mamy gościa. Mówi, że chce rozmawiać z szefem tego, jak się wyraził, "interesu". Raczej chodzi mu o ten bardziej dochodowy.
Pokiwał głową i zamyślił się na chwilę.
- Wiesz może kto to w ogóle jest?
Właściciel
Wyraz jego twarzy ukazywał ciągłe zaskoczenie i lekki strach. Dopatrzył się w niej jednak także determinacji i buty.
- Powiedział, że przychodzi na polecenie pana Maroniego. Powiedziałem, żeby poczekał, bo szef jest zajęty. Przed barem stoi dwóch jego goryli, ale pilnuje ich Marcos. Widziałem też chyba, że Mike zszedł z góry, także wszystko panu powie.
Powtórz gest i ruszył na spotkanie z tajemniczym gościem. No, chyba że po drodze Mike powie mu coś jeszcze.
Właściciel
Kiedy wchodził do głównej sali, z boku podbiegł do niego Mike.
- Przyjechał dwie minuty temu, przed barem ustawił dwóch swoich, a trzeci siedzi za kierownicą. Mówi, że chce z tobą rozmawiać, ale tylko z tobą. Nic więcej nie powiedział, oprócz tego, że przybywa od tego palanta Maroniego.
I rzeczywiście, na lewo od wejścia stał człowiek średniego wzrostu i w średnim wieku, łysy, w czarnym garniturze i z czarną teczką w lewej ręce. Kiedy zobaczył Alexa, zwrócił się ku niemu i powiedział:
- Widzę, że to pan jest tutaj szefem. Przychodzę w interesach.
- Jakbyś zgadł. - odparł i skrzyżował ramiona na piersi. - Z kim mam przyjemność?
Właściciel
Facet podszedł o krok bliżej.
- Nazywam się George Flint, jestem reprezentantem Pana Maroniego w tych... - jego oczy zerknęły na prawo, potem na lewo. - mniej oficjalnych interesach. Przychodzę z propozycją od Dona. Czy możliwym jest, aby znalazło się jakieś bardziej... prywatne miejsce? - zerknął wymownie na klientów baru siedzących sześć metrów dalej. - Oczywiście koniecznym jest, aby moi ochroniarze nam towarzyszyli. Pan przecież może mieć przy sobie tylu, ilu chce. To pan jest właścicielem tego lokalu. Przynajmniej na razie...
- Co to miało niby znaczyć? - spytał butnie, jednak unikał podnoszenia głosu z oczywistych względów.
Właściciel
Facet wcale nie okazał żadnego zmieszania.
- Mówię tylko, że Pan Maroni ma do pana wielce korzystną propozycję, proszę wybaczyć nietakt. Wciąż jednak nalegam na znalezienie cichszego miejsca na zaprezentowanie oferty.
Wskazał zamaszystym ruchem dłoni na piętro, po czym sam się tam udał wraz ze swoją prawą i lewą ręką w gangu oraz dwójką innych drabów.
Właściciel
Kiedy byli już w odosobnionym pokoju na piętrze, a dwójka ochroniarzy prawnika stała metr za nim, czujnie obserwowana przez ludzi Alexa, czekających z bronią przy boku gotową do strzału, facet przemówił:
- Nie owijajmy już w bawełnę. Oto oferta Pana Maroniego: Od teraz co miesiąc będziecie przeznaczać mu 20% swoich dochodów z nielegalnego biznesu wszelakiej formy, oraz dacie nam wgląd w swoje księgi rachunkowe. Także połowa twoich ludzi będzie zawsze w gotowości do pomocy w akcjach przeciwko podłym wrogom mojego szefa. Natomiast ze swojej strony Pan Maroni zapewnia bezwzględną solidarność i pomoc ze strony swojej oraz swoich sojuszników. Oznacza to, że ze strony żadnego gangu w mieście, nawet Rosjanina, nie spotka was żadna nieprzyjemność, przynajmniej nie pomszczona przez nasze siły. Razem z panem i wielu innymi mniejszymi przedsiębiorstwami stawimy skuteczny opór Rosjaninowi, który, jak pan na pewno wie, już panoszy się w naszym pięknym mieście stanowczo zbyt długo. Zbliża się ostateczna konfrontacja, a raczej ostateczne zniszczenie tego wroga naszego miasta. Nie muszę chyba wymieniać rzeczy, jakie robi on, a które niszczą gospodarkę zarówno oficjalną, jak tą najważniejszą -podziemną.
Rozejrzał się po pokoju, po czym wyjął z teczki dwie kartki papieru, zapisane każda po dwóch stronach, ale tekstu nie było dużo.
- Czy jest pan w stanie zgodzić się już teraz, co byłoby bardzo na miejscu? Czy może woli pan skorzystać z czterdziestu ośmiu godzin do namysłu, które mój szef jest gotów panu zaoferować?
- Solidarność wśród gangów i bycie pod butem jakiegoś fagasa, o którym słyszałem po raz pierwszy w życiu? Serio? Nie jesteś w stanie zaproponować mi nic innego za jedną piątą dochodów i połowę swoich ludzi? Może z innymi dogadałbym się lepiej...?
Właściciel
- Po raz pierwszy? - facet okazał autentyczne zdziwienie. Zaraz jednak przyjął z powrotem poważny wyraz twarzy. - A zatem czterdzieści osiem godzin - położył obie kartki na stole, zabrał swoją teczkę i odwrócił się, by wyjść. Jednak przy drzwiach odwrócił się. - Radzę popracować nad swoją ignorancją, panie Travis. I niech nie przychodzi panu do głowy, że ktokolwiek panu pomoże, kiedy Rosjanin zabierze wam dwa razy tyle. O ile nie wszystko. Będziemy za czterdzieści osiem godzin. Sugeruję namysł.
- Nie mieliście aby wypi***alać?
Właściciel
- Żegnam - po chwili, wypchnięci przez ludzi Alexa, wsiadali już do auta. Prawnik dzwonił do kogoś, gdy odjeżdżali. Mike podszedł do Alexa, kiedy ten stał pod ścianą w głębi głównej sali baru, patrząc przez okno w przeciwległej ścianie na odjeżdżający samochód.
- Co o tym sądzisz, szefie? Oczywiście nie mam na myśli tej jego bzdurnej gadki-szmatki, bo wszyscy wiemy, co znaczyła naprawdę. Raczej co myślisz o całej tej sprawie?
Kiedy jeszcze mówił, podszedł do nich Thomas, poprawiając pasek od spodni - właśnie wrócił z kibla.
- Co sądzicie o tej niecodziennej, hmm... promocji?
- Właśnie pytałem o to szefa - odparł Mike.
- Ani mnie to grzeje, ani mnie to ziębi, jeśli mam być szczery, ale mimo wszystko wolałbym się w to nie bawić. Problem jest tylko taki, że zwyczajnie możemy nie mieć wyboru.
Właściciel
- Ta-a, to ja lecę na górę - powiedział Mike.
Kiedy zniknął na schodach, Thomas odezwał się:
- Wiem, że nie lubisz grać z nikim w drużynie, ale z tego, co zasłyszałem od moich kumpli z innych gangów, szykuje się jakaś zadyma. Mam na myśli, że może trzeba będzie chociaż pomyśleć o jakieś tymczasowej umowie z kimś, kto nas najmniej wydyma. Bo jeżeli zostaniemy sami, to rzeczywiście mogą wpier*olić się nam tutaj i zaj*bać wszystko siłą. Mógłbym cię z kimś spiknąć, nie wiem. To, jak zawsze, twoja decyzja, Alex.
- Nie jestem głupi, a i na tamten świat mi się nie spieszy, więc chętnie do kogoś dołączę, ale nie do tego fagasa... Jakiś inny gang przyjmie nas pod swoje skrzydła?
Właściciel
- Też nie za bardzo lubię tego Włocha. No dobra, daj mi sześć, może osiem godzin, a podzwonię i dowiem się, co możemy ugrać.
- Tylko dyskretnie, jak się ten cały Fagotini dowie, to po nas.
Właściciel
Thomas roześmiał się. Kiedy po pięciu sekundach opanował rozbawienie, wyjął telefon i klepnął Alexa w ramię.
- Dobra, dobra. Nie dowie się - zapewnił, po czym udał się w stronę schodów.
No dobra, skoro to miał z głowy to... No właśnie. Czym by się tu zająć? Cóż, zawsze coś się może je**ąć, a on nie ma zamiaru ani się poddać, ani zginąć, więc ruszył na dyskretny obchód baru, sprawdzając jak tam opcje z innymi drogami ucieczki z baru, rzecz jasna nie licząc głównego wejścia.
Właściciel
Z tyłu baru, w kuchni znajdowały się drzwi do krótkiego korytarza, prowadzącego na małe podwórko, tak naprawdę zaułek wylany betonem. Mieli tam dwa zwykłe metalowe kontenery na odpady. Z kolei z owego "zaułka" można było wyjechać do pełnoprawnego zaułka, który to z kolei prowadził w obie strony do dwóch różnych ulic, w tym do jednej, na której znajdowało się główne wejście do "Stłuczonego Kufla" było trzydzieści metrów (w prawo, jeśli wychodziło się z podwórka), a druga odległa była o dwieście. Mike i dwóch innych chłopców codziennie pilnowali, żeby nikt nie zastawił uliczki na dłużej niż pół godziny, ani nie zostawiał w niej żadnych kartonów ze śmieciami. Z kolei z piętra prowadziła bardziej kreatywna droga ewentualnej ucieczki. Pół roku temu Alex kazał umieścić metalową drabinkę w ścianie, metr od okna. Dzięki temu można w każdej chwili z okna w salonie na piętrze dostać się na dach, bądź zejść po drabince, a wtedy znajdowałoby się trzy metry od bramy wspomnianego podwórza na tyłach, między nim, a ulicą z głównym wejściem.
Doskonale. Ilu chłopców jest w środku i czym się obecnie zajmują?
Właściciel
Thomas raczej wciąż siedzi na piętrze, gorączkowo się z kimś wykłócając przez telefon. Mike, kiedy ostatnio koło niego przechodził, zajęty był czytaniem gazety w fotelu w salonie. Chwilowo nie miał nic do dopilnowania. Oprócz tego John, grający w karty z dwoma innymi chłopcami przy małym stoliku. No i Ron, czarnoskóry szeregowiec w jego gangu (ale bardzo sumienny) zastępujący go na miejscu barmana.
Miał jakiekolwiek pojęcia gdzie reszta lub kiedy wróci? Oczywiście, pomijając fakt, że może ich wezwać od razu, żeby zjawili się w ciągu kilkunastu minut góra, jak na sygnale.
Właściciel
Ośmiu było w terenie, w czterech samochodach, wożąc towar do klientów lub węsząc w poszukiwaniu chętnych, obserwując konkurencję i robiąc różne podobne rzeczy. Reszta miała w obecnej chwili wolne.
Nie było co się spieszyć, mieli w końcu czterdzieści osiem godzin, a więc dziś niech jeszcze zajmą się sobą, na nogi postawi wszystkich dopiero jutro... Taaak, zajął się czymś, byleby zabić czas aż Thomas coś trafi.
Właściciel
Thomas przyszedł wieczorem, kiedy większość klientów baru już go opuściła. Został tylko ten jeden pijany moczymorda, co zwykle. Thomas dał znak Ronowi, żeby go wyrzucił, a sam podszedł do Alexa i powiedział:
- Coś tam mam. Dwóch znajomych ma mi jeszcze dać odpowiedź, ale koleś od Pingwina powiedział nam, że Cobblepot może nam sprzedać bardzo dobrą broń za trzy czwarte ceny oraz dawać nam informacje na temat prawdopodobnych posunięć Maroniego. W zamian za to, my mielibyśmy sprzedawać koks jemu oraz jego ludziom dwa razy taniej.
- Brzmi całkiem, całkiem. Tamci dwaj z kim mieliby się skontaktować?
Właściciel
Jeden jest od Yakuzy i powiedział mi, że może uda się załatwić pomoc z ich strony, ale nie wiadomo, czego by chcieli w zamian. A drugi pracuje u Rosjanina, ale jako wtyka ze strony Meksykanów i powiedział, że mógłby dawać nam informacje uzyskane od Ruska na temat posunięć jego, jak i Włocha, ale jeszcze nie podjął decyzji.
- No dobra, chyba spikniemy się z Pingwinem, ale dopytaj jeszcze tego od Yakuzy o konkrety, a tego drugiego o pośpiesz, mamy niecałe dwa dni, pamiętaj.
Właściciel
- Dobra. Mam już dzwonić do kolesia od Cobblepota?
Pokręcił głową.
- Nie, zaczekajmy na odpowiedzi tamtych, nie ma co podejmować pochopnych decyzji.
Właściciel
- Racja. To ja będę gdzieś w pobliżu i zaraz do ciebie przyjdę, jak tamci dadzą odpowiedź.
Skinął głową i odprawił go, zaś on sam sprawdził godzinę i rzucił okiem na wnętrze baru.
Właściciel
Godzina 22:11. Bar już dawno pusty, Ron także poszedł do domu. No, prawie pusty, bo przy jednym stoliku siedziało czterech chłopców, właśnie przybyłych z wieczornej zmiany "samochodowej". Grali w karty i pili piwo.
Nie było co ich martwić, więc jedynie czekał na jakieś konkrety i tak dalej, samemu nalewając sobie czegoś mocniejszego.
Właściciel
Siedział, popijając trunek, gdy po półtorej godzinie przyszedł Thomas.
- Zadzwonił ten z Yakuzy. Powiedział, że dołączą się finansowo i zbrojnie, ale tylko, jeśli my też zapewnimy im pomoc w razie kłopotów. Taki tymczasowy rozejm w obliczu kłopotów ze strony dużych przeciwników, tak to nazwał. To jest dobra wiadomość z dwóch, które dla ciebie mam.
- No, wyduś to z siebie. - odparł, i jemu nalewając tego samego, co sam namiętnie sączył tyle czasu.
Właściciel
- Po prostu Meksykanin nie pomoże - odrzekł Thomas i pociągnął łyk ze swojej szklanki. - Twierdzi, że nie opłaciłoby się to im.
- Nie zostaje nam wiele, jak tylko Pingwin... Zapytaj, kiedy pośle swoich chłopców we frakach, żeby ugadać szczegóły i dobić targu.
Właściciel
Thomas wrócił po dziesięciu minutach i powiedział:
- Cud, odebrał za drugim razem. Mówi, że jeśli chcemy jak najszybciej, to musimy sami się tam pofatygować. To chyba najrozsądniejsza opcja. Tylko, że... - zawiesił głos na dłuższą chwilę. Nie wyglądał niepewnie, po prostu się nad czymś zastanawiał.
- Tylko, że co? - powtórzył, chcąc go zachęcić do wyduszenia tego z siebie.
Właściciel
- Po prostu Pingwin czasem ma dziwne nastroje. Wiesz, odkąd stracił oko jest psychiczny. Nie wiem, czy wrócimy - powiedział to spokojnie, całkowicie neutralnym tonem.
- Jeśli chciałbyś dożyć szczęśliwej starości z żoną, psem i gromadką wnucząt na jakiejś posiadłości na wsi to nie siedzielibyśmy teraz tutaj, dobrze wiesz, jakie w tym biznesie jest ryzyko.
Właściciel
- Wiadomo - zgodził się Thomas. - Po prostu średnio mi się uśmiecha zjedzenie przez rekina, albo spalenie żywcem. Zawsze myślałem, że umrę spokojnie, czyli w jakiejś strzelaninie czy bójce - uśmiechnął się i jednym łykiem opróżnił szklankę z resztki trunku.
- Jak tak stawiasz sprawę, to faktycznie nie brzmi to ciekawie... No dobra, wypada mi się zbierać.