Niegdyś różnie nazywana, dzisiaj z całą pewnością znana jako "piracki port". Od zombie najlepiej się izolować na wyspie, a kiedy już zaczęto sobie z zarazą radzić, i US Navy oraz floty handlowe wróciły do kursowania, mieszkańcy Tortugi powrócili do swoich tradycji. Cieśnina przy ich wyspie idealnie nadaje się do łupieżczych wypraw, port jest umocniony, a flota obronna posiada regularne jednostki bojowe niegdysiejszej regularnej armii wyspy.
Dzisiaj wyspa jest zapełniona magazynami, targami, barami, piratami, korsarzami, złodziejami, najemnikami, uciekinierami i nawet zawodowymi łowcami zombie. Władzę sprawuje Bractwo Przybrzeżne składające się z Pirackich Lordów, przedstawicieli kilku gildii oraz pojedynczych osobach, które są na tyle potężne, że mogą władać w pojedynkę.
Powietrze przesycone wonią dymu papierosowego, lejący się wszędzie alkohol najróżniejszej maści, skąpo odziane panie krążące pomiędzy piratami, korsarzami, łowcami głów, łowcami nagród, najemnikami, żołnierzami, handlarzami różnorakich towarów i innych mętów społecznych... Taaak, "Kordelas" był jednym z nielicznych miejsc, które Bane "Sęp" Tooms mógłby określić mianem domu, zwłaszcza teraz, gdy siedział przy swoim ulubionym stoliku, z nogami na krześle, kuflem rumu w łapie i zapalonym cygarem między zębami. Och, no i oczywiście z Ochłapem w pobliżu, który obgryzał jakąś kość.
//Tak, Ochłap to ten pies, o którym wspominałem.//
Karczma była zapełniona po brzegi, świece i stare latarnie łojowych chociaż po części rozpraszały mrok. Kilku grajków uweselało zebranym picie alkoholu w ilościach hurtowych, piraci opisali łupy, najemnicy planowali kolejne akcje, łowcy zombie powoli pili i palili, by zachować trzeźwość w możliwych negocjacjach umów. Tortuga zawsze była i będzie specyficznym portem.
Była i będzie jego ulubionym portem. No, ale w przeciwieństwie do innych, którzy pracowali, on mógł się dziś wyjątkowo opi***alać, z racji tego, że tym razem to jeden z członków jego załogi wpadł na jakieś dobrze płatne zlecenie. Także odpoczywał, puszczając kółka z dymu i w międzyczasie sącząc rum.
- A ja mu na to: "To moja matka!".
Przy stoliku obok posypały się gromkie śmiechy. Kilku typowych zakapiorów patrzyło spodenki łba na zebranych w pomieszczeniu, równie dobrze mogli być zwykłymi bandytami, jak i łowcami zombie czy najemnikami. Po sali przechodzały się rozchełstane kobiety, donosząc alkohole do stolików.
- Klasyk. - mruknął, gdy usłyszał zakończenie dowcipu i dobił rum, aby skupić się już wyłącznie na cygarze i być gotowym do wyjścia w każdej chwili, gdy zjawi się jego człowiek.
Do baru wtoczył się mężczyzna wielkości niedźwiedzia, przepchnął się między tłumami i z trudem dotarł do twojego stolika. Usiadł na przeciwko i rzucił na stół jakiś stary sztylet.
Podniósł go i przyjrzał mu się.
- Interesujące. I co w związku z tym?
- To jest nasze zlecenie.
- Są takie cztery, potężne osoby zawarły pakt. Jeśli ktoś przyjdzie do posiadacza sztyletu i pokaże mu swój, to musi wykonać jakieś jego zadanie. Wtedy ten właściciel jest zmuszony stawić się na specjalne zebranie.
- No dobra, to co to za zadanie?
- Przejść się do posiadaczy pozostałych sztyletów.
- Bo to Ty zająłeś się organizacją zadania?
- Sztylety przechodziły z rąk do rąk, ledwo znalazłem namiary na jedną z osób.
- To zawsze coś. Kim jest ta osoba?
- Widziałeś ten okręt wojenny w wejściu do portu?
- Byłem tu tak jakby zajęty. Więc nie.
- Ciężko przegapić okręty marynarki wojennej, które zostały zarekwirowane.
- No dobra, dobra. Więc to tam powinniśmy iść?
- Nie. Tam powinniśmy zacząć.
- Na jedno wychodzi. - odrzekł i ubrał maskę, aby później przywołać psa gwizdnięciem i skierować się w kierunku wyjścia, oczywiście ze sztyletem w dłoni.
Dryblas podniósł się ciężko zza stołu i poszedł za tobą.
W takim razie ruszył w kierunku owego okrętu, o którym była mowa.
W porcie stało kilka okrętów marynarki wojennej, wszystkie pod banderami Tortugi.
- Tamten niszczyciel rakietowy - Wskazał palcem na pobliski okręt.
Skinął głową i udał się w jego kierunku.
- Wejść może tylko personel - Zatrzymał cię strażnik na mostku.
- Zabieraj się stąd razem z tą zabaweczką.
- Nie mam na to czasu, więc lepiej po prostu mnie wpuść.
- Wejść może tylko załoga i osoba z zaświadczeniem Rady.
- A co tam się odpi***ala, jeśli można spytać?
- To okręt Marynarki Tortugi.
Pokiwał głową i odszedł na kilkanaście metrów.
- No, nic z tego. - burknął do swojego towarzysza.
- Danie strażnikowi w łapę? Podziała? - spytał sceptycznie.
- Czemu nie? Za takie stanie w miejscu pewnie dużo mu nie dają.
- Skoro takie argumenty Cię nie przekonują, a z siły nie mam zamiaru korzystać, to mam jeszcze jedną propozycję. A nawet kilka. - powiedział do strażnika, wracając.
- Glejt? - Rzucił wzgardliwie.
A więc pokazał mu amunicję, cygara i alkohol.
- Nie widzę tu glejtu Rady.
- Ale coś innego też powinno się nadać, prawda?
- Owszem. Glejt od Rady z jej pieczęcią.
- Posłuchaj. - powiedział powoli i dobitnie, jakby tłumaczył coś niedorozwiniętemu dziecku. - Mam sztylet, a ten sztylet spokojnie załatwi mi wejście na ten statek. Nie wierzysz? Pewnie, że nie wierzysz. Dlatego śmiało, idź kogoś popytać, albo kogoś w tym celu wyślij, a zobaczysz kto tu ma rację.