- Lepiej się żyje tam czy tutaj? No wiesz, bezpieczeństwo i te inne sprawy.
-Przynajmniej świadczy to o tym, że Smok nie musi wymieniać całek ekipy raz na kilka dni.
Właściciel
Max:
Czekasz, a po wszechobecnej ciszy można domyślić się, że albo nie zaczęli jeszcze walki, albo przeprowadzają ją równie cicho, jak zrobiliby to drowscy skrytobójcy.
Zohan:
- Cóż, tam trudniej zemrzeć z pragnienia lub przegrzania podczas podróży, jest też mniej koczowników, których zastępują bandyci, potworów jest więcej, ale rzadko kiedy takich wielkich, jak te z Nirgaldu, więc myślę, że chyba lepiej.
Vader:
- Teraz będzie musiał. - zauważył, wskazując na pobojowisko wokół.
Wolał się dalej nie wychylać. Najpewniej poinformują go, jak skończą.
W takim razie podszedł do tej osoby i szepnął jej cicho:
- Jestem ochroniarzem.
- Mamy teraz czas, odpocznijmy przed wyprawą.
Oparł się o coś i czekał.
-Masz jakieś plany na jutrzejszy dzień?
Właściciel
Max:
Ewentualnie sam to skończysz, gdyż po kilku chwilach szamotaniny ze środka wybiegł krwawiący człowiek, dość młody, zapewne pomocnik kowala, który gnał ile sił w nogach, starając się tamować krwawiącą ranę w prawym boku, wprost do najbliższej uliczki.
Wiewiur:
Fakt, że ten ktoś szedł dalej, wprost do lady, podpowiada Ci, że chyba nie to, lub nie tylko to, chciał usłyszeć.
Zohan:
Czas mijał leniwie i nawet nie zauważyłeś, kiedy zasnąłeś, Obudził Cię dopiero Twój kompan, mocno pociągając za ramię.
- Wstawaj, za chwilę wyruszamy.
Vader:
Machnął ręką i skierował się do wyjścia, wlokąc za sobą swoją broń. Najwidoczniej uznał, że bardziej potrzebuje gorzałki lub medyka, niż Twojego towarzystwa.
Taczka:
- Tak jak mówiłem, w ten dzień poświęcę swą uwagę Tobie.
Od razu uruchomił swą rękawicę i naładował ją prądem, aby złapać nią delikwenta i popieścić go odpowiednią dawką prądu. Odpowiednią, czyli w żadnym wypadku śmiertelną, tylko ogłuszającą.
Postanowił więc pójść za nim i powiedział.
- Czyli ten gang rzezimieszków już Panu odpuścił? - Starał się to wyszeptać, by tylko osoba do której się zwraca to usłyszała.
-Ale... No dobra. Na pewno już coś wymyśliłeś na jutro, prawda?
Wstał, porozciągał się i czekał aż wyruszą.
Właściciel
Max:
No jasne, o ile go dogonisz, bo był za daleko, aby go chwycić, a tym bardziej, żeby dać się porazić. No i ciągle zwiększał dystans, z każdą chwilą.
Wiewiuir:
- Pani. - westchnęła osoba, o dziwo rzeczywiście damskim głosem. - I nie. To Ty masz zapewnić mi ochronę?
Taczka:
- Myślę, że coś by się znalazło, ale jestem otwarty na Twoje pomysły i sugestie.
Zohan:
Mogłeś to równie dobrze zrobić, zajmując już teraz jakieś przyzwoite miejsce na wozie, bo pomocy w ładowaniu ostatnich towarów nikt od Ciebie nie wymagał.
Vader:
No, a do tego Ork.
Więc zajął jakieś miejsce na wozie i sobie czekał.
Ruszył więc w pogoń, celując podręczną kuszą w nogę, po czym wystrzelił.
Ale ranny. Gdyby jednak go trzepnął, kto by się zorientował...
Właściciel
Zohan:
I tak oto opuściliście miasto.
//Zmiana tematu, zacznę. Nie, sam nie wiem jeszcze gdzie i kiedy, informować będę na PW czy coś.//
Wiewiuir:
- Nie wyglądasz.
Max:
Trafiłeś, ale było to za mało, aby go powalić, kawał z nieco kowala, a do tego młodego, w pełni sił i nabuzowanego adrenaliną. Mimo to, znacząco zwolnił, głównie przez to, że zaczął kuleć.
Vader:
Biorąc pod uwagę, że jesteście tutaj tylko Wy dwaj, to najpewniej nikt.
Naładował kolejny pocisk i wycelował w drugą nogę. Był jakoś daleko od celu, jak i budynku?
- Ale coś tam potrafię. Może znajdzie Pani jakiś sposób na zaprezentowanie przeze mnie umiejętności?
Trzeba mieć na uwadze, że ściany mają uszy.
-Pójdźmy gdziekolwiek... Ale żebyś nie przejmował się innymi sprawami...
Właściciel
Max:
Gdyby nie kolejne trafienie już zniknąłby Ci z oczu, ale nawet mimo to czołgał się w kierunku wejścia do bocznej uliczki.
Wiewiur:
- Nie imponujesz wyglądem (w sensie, że gabarytami, siłą i tak dalej, żaden z Ciebie stereotypowy goryl czy kizior), kreatywnością też nie grzeszysz...
Vader:
Czemu więc miałbyś zrobić to tutaj?
Taczka:
- Spokojnie, już moja w tym głowa.
//Z wyglądu może nie, ale z tego co pamiętam to jest 3 razy silniejszy od człowieka i 3 razy szybszy. Tak przypominam tylko ;-; //
- Po co kreatywność w tym zawodzie, skoro zadaniem jest ochrona, a chronić można zabijając napastników?
Głównie dlatego, że chciał złota od Goblina i zbliżyć się do Smoka.
Dopadł do niego od razu, ogłuszając rękawicą. Wiadomo raczej jak.
Właściciel
Wiewiur:
//Co nie zmienia faktu, że tak zwyczajnie nie wyglądasz.//
- Gdybym potrzebowała tępego mięśniaka to już dawno otaczałby mnie kordon Orków.
Vader:
Rychło w czas, bo Goblin właśnie wrócił.
Max:
Udało Ci się, pozostali Lichwiarze również opuścili kuźnię, więc tam zapewne robota już skończona.
Kiwnęła głową.
-Zimtarra, bo ja chciałam ci coś powiedzieć... - Zarumieniła się. - Wiem, że masz dużo służek, ale... Chciałabym też jakoś ci pomagać, skoro mam być twoją żoną.
Właściciel
Taczka:
- A w czym mogłabyś mi pomóc, moja droga? - zapytał, patrząc na Ciebie zdziwiony.
Vader:
Przekrzywił głowę, patrząc na Ciebie, niepewny co masz dokładnie na myśli.
Chwycił więc młodzieńca i próbował unieść jak najwygodniej. Zapewne był ciężki, tia?
-Zastanawiam się, czy mogłabym ci coś ugotować. - Spuściła wzrok. - Nie chcę być bezużyteczna jako żona.
Właściciel
Max:
Cherlawych do pracy w kuźni nie biorą, ale jakoś go dźwignąłeś i z trudem dotoczyłeś się tak do reszty Lichwiarzy, którzy bynajmniej nie wyznawali żadnej zasady solidarności w Gildii, więc Ci nie pomogli.
Taczka:
- Przyznaję, że to nie jest taki całkiem głupi pomysł.
-Coś jeszcze dzisiaj do roboty?
-No to... Co najbardziej lubisz jeść?
Właściciel
Vader:
- Trzeba tu posprzątać. - powiedział, kopiąc trupa najbliższego zamachowca. - I ściągnąć ludzi z reszty miasta.
Taczka:
- Uwielbiam pieczeń z wielbłąda. - wyznał po chwili zastanowienia. - Zwłaszcza duszoną w czerwonym winie.
- Jedyne co mogę zaoferować to siłę i bezwzględne oddanie i wykonanie każdego rozkazu. Może Pani sprawdzić.
-Będę potrzebować książki kucharskiej, bo nigdy nie robiłam pieczeni z wielbłąda... Ale powinnam sobie poradzić. - Uśmiechnęła się i poszła poszukać jakiejś książki kucharskiej.
Właściciel
Wiewiur:
- A więc udowodnij... Tamten Ork... - zaczęła, wskazując dyskretnym ruchem głowy na zielonoskórego w kącie karczmy. - Myślę, że nadawałby się na równorzędnego przeciwnika dla Ciebie. Oczywiście, jeśli jesteś tak silny, jak mówisz.
Taczka:
Najlepiej było w tym celu skierować się do przestronnej kuchni, gdzie krzątała się służba... Po kilku chwilach znalazłaś ją, a w niej i przepis na owe danie.
Vader:
- Można tak powiedzieć... Inni najemnicy. I nie tylko.
-Rozumiem. Sprzątam ciała?
Rozpoczęła więc gotowanie tego dania.
- Zwyczajnie mam podejść i zacząć z nim walkę? - Spytał dla upewnienia się. - Wolę się upewnić, czy dobrze zrozumiałem rozkaz.
Właściciel
Vader:
- Lepiej udaj się do jakiegoś medyka, jeśli nie potrzebujesz to tak, zaczekaj tu na pomoc i razem się tym zajmiecie.
Taczka:
Służba była co najmniej zdziwiona, że pani domu szykuje coś sama, ale nie wtrącali się. Udało Ci się zrobić wszystko, teraz musisz czekać jeszcze półtorej godziny, aż pieczeń będzie gotowa.
Wiewiur:
- Silny, bezwzględnie oddany, a do tego inteligentny. - prychnęła. - Lepiej mi się chyba trafić nie mogło...
- Zaatakuję go, tylko musi Pani potwierdzić że mam go zaatakować. Nie chciałbym źle wykonać polecenia.
Poszła zobaczyć, co robi Zimtarra, jeśli była w ogóle w stanie go znaleźć.