Ja bym tu sobie raczej Biblią ani Jezusem „mordy nie wycierał”, i to jako katolik, bo tu chodzi o coś zgoła innego.
Nie bez powodu Jezus rozmnożył chleb i ryby, skoro mógł rozmnożyć apikia i garum. Nie bez powodu też i my w Modlitwie Pańskiej za Zbawicielem powtarzamy „Chleba naszego powszedniego”, skoro moglibyśmy powtarzać „Software'u nowego przyjemnego”.
Gry komputerowe czy filmy są dobrami, uwaga,
luksusowymi, tak jak samochód, komputer czy nowe ciuchy w wypadku gdy stare są dobre. Nie potrzebujesz ich. Możesz, a jeśli nie stać cię na nie (czy to ze względów finansowych, czy innych) to nawet masz powinność się ich wyrzec. I nie ma tu znaczenia ani cena rynkowa tych rzeczy, ani twój stan finansowy, ani nawet twoje
widzimisię. Tak, widzimisię. Jako katolik jesteś człowiekiem wolnym i możesz się nawet tych rzeczy nie dotykać przez
całe życie.
Nic cię nie zmusi do grania w gry czy oglądania filmów. Ba, nic cię nie zmusi do posiadania komputera czy telewizora. Powiem jeszcze więcej; nic cię nie zmusi do posiadania czegoś więcej nad zaspokojenie elementarnych potrzeb, a i to możesz dzielić z innymi.
Zaraz, przecież to nie będzie normalne życie!
Nic cię nie zmusi do normalnego życia. Słyszałeś o ascetach albo jurodiwych?
Nie zmusi cię, bo w takim wypadku musiałbyś niezależnie od swojej woli przełożyć swe rzeczy nad coś dobrowolnego. A rzeczą całkowicie dobrowolną jest służba Bogu, który dał nam wszak wolną wolę. Przełożenie tych rzeczy nad Boga oznacza odłączenie od miłości Chrystusowej.
„Któż tedy nas odłączy od miłości Chrystusowej? Utrapienie? czy ucisk? czy głód? czy nagość? czy niebezpieczeństwo? czy prześladowanie? czy miecz? (Jako jest napisane: Iż dla ciebie cały dzień bywamy martwieni, jesteśmy poczytani jako owce na rzeź). Ale w tym wszystkim przezwyciężamy dla tego, który nas umiłował. Albowiem pewnym jest, iż ani śmierć, ani żywot, ani Aniołowie, ani księstwa, ani mocarstwa, ani teraźniejsze rzeczy, ani przyszłe, ani moc, ani wysokość, ani głębokość, ani inne stworzenie nie będzie nas mogło odłączyć od miłości Bożej, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym.” (Rz 8, 35-39)
To człowiek i jego widzimisię skłaniają go do wszystkiego co na świecie, jak i do tego co ponad światem. Służba Bogu i bliźnim zawsze pozostaje w naszym zasięgu.
Jako odpowiedź na to możnaby przytoczyć przykład zamiany wody w wino w Kanie Galilejskiej (tak jak puste miejsce w komputerze zamieniamy kilkoma kliknięciami na miejsce zapisane grą), ale tu znowu rzecz dotyczy czego innego. Wino już od starego testamentu było symbolem życia, a w świetle Ostatniej Wieczerzy widzimy także iż jest symbolem Krwi Chrystusa, obmywającej ofiary gładzącej grzechy. Na temat cudu w Kanie są napisane już liczne opracowania i nie ma sensu bym teraz tu dowodził że znaczenie tego wydarzenia dotyczy doczesności w bodaj najmniejszym stopniu.
Mówię zatem: Rozmnożenie na pustyni nie jest usprawiedliwieniem ani błogosławieństwem piractwa.
Ale nie mówię jeszcze że piractwo jest złe.
Jeśli miałbym rozpatrywać tzw. piractwo w kwestii religijnej, to zwróciłbym uwagę na trzy rzeczy:
Czy urąga to Bogu? No, raczej nie (chyba że ktoś uparcie twierdzi że Bóg pobłogosławił piractwo, co jest sprzeczne z drugim przykazaniem!!!), chyba że treści w danym oprogramowaniu Bogu urągają. Ale to już raczej kwestia samego korzystania z tego co żeśmy nabyli - nieważne jaką drogą.
Czy szkodzi to bliźniemu? Niby nie, bo nikomu nic nie zabieramy. Ale tu dochodzi aspekt ekonomiczny, o nim dalej.
Czy szkodzi to więc mnie samemu? I tu już sytuacja robi się mniej jasna. Bo czy wyciąganie ręki do luksusu, do zbytków tego świata, nie podjąwszy żadnego wysiłku, nie jest rodzajem pychy, która przecież doprowadza duszę ludzką do wyniszczenia i jest jednym z najcięższych grzechów? I tu już każdy sam musi rozpatrzeć swój przypadek, rzecz jasna przy głosie sumienia własnego oraz głosie nauczania Kościoła.
A teraz o aspekcie ekonomicznym, którego lekceważenie można potraktować jako wykroczenie przeciwko bliźniemu, tudzież społeczeństwu.
Jakiś czas temu sam na którejś grupie (możliwe że i na tej) zastanawiałem się czy łamanie prawa autorskiego można uznać za szkodliwe. Po przyjęciu do wiadomości postawionych wonczas argumentów i własnych przemyśleniach dochodzę do wniosku, że:
I -
Bezstratne powielanie dóbr prowadzi do spadku ich wartości. Nie wystarczy tu sam potencjał do ich powielania, bowiem gdybyśmy się umówili że każdy mały, szary kamyk leżący na ziemi to pieniądz o nominale miliona złotych (tak jak umówiliśmy się że każda moneta czy banknot o danym wzorze mają dany nominał), to ceny bardzo prędko by wzrosły do takich rozmiarów że milion znaczyłoby tyle co taki kamyk znaczy dziś - czyli nic. Tak się jednak nie umawiamy, a więc pieniądze utrzymują swą wartość, chyba że zaczniemy je dodrukowywać, albo jeśli wymienimy każdą złotówkę na kontach bankowych na sto złotych.
II - Podobnie powielanie oprogramowania prowadzi do spadku jego wartości. Nie spada ona dlatego że można to oprogramowanie skopiować, ale dlatego że się je faktycznie kopiuje. Teraz za grę trzeba dać sto pięćdziesiąt złotych, więc jest warta sto pięćdziesiąt złotych. Ale jeśli rozpowszechnimy piractwo, to taka gra nic nie będzie warta, chyba tylko ilość energii elektrycznej potrzebną na wejście na torrenty i pobranie tej gry.
III - Piracenie oprogramowania prowadzi do spadku jego wartości, przynajmniej rynkowej. Ma ono jednak swoją niezależną od rynkowej wartość użytkową, a czasem nawet artystyczną. Nieadekwatność wartości rynkowej do użytkowej i artystycznej nie musi być jednak koniecznie szkodliwa - wysoką wartość użytkową może mieć leżący na ziemi kij o zerowej wartości rynkowej jeśli akurat taki kij do czegoś bardzo nam by się przydał (np. odpędzenie zdziczałego psa który akurat nas zaatakował) podobnie skórka od banana o zerowej wartości rynkowej zależnie od gustów może nabrać wysokiej wartości artystycznej.
IV - Sama jednak wartość użytkowa ani artystyczna nie wystarcza do tego żeby była możliwość utrzymania się ze swojej pracy. Kto by chciał sprzedawać leżące na drodze kije jako broń przeciw dzikim psom albo banany jako dzieła sztuki - zostanie wyśmiany, bo zarabiać można tylko na tym co ma wartość rynkową, a nie tylko użytkową czy artystyczną. Jeśli rzecz straciła wartość rynkową, a więc nie można już na niej zarabiać mimo że wcześniej można było, to ktoś odniesie na tym straty, najpewniej ktoś kto dotąd na danej rzeczy zarabiał. Zatem deweloper gry traci na piraceniu gier, bo nie zarabia tyle ile by zarabiał.
V - Różne jednak proporcjonalnie straty na piraceniu jednej gry odniesie małe studio które wyprodukowało tylko tą jedną grę, duże studio gdy ta gra jest jego ostatnią produkcją, i duże studio gdy ta gra jest sprzed trzydziestu lat i jest swego rodzaju klasyką, czymś porównywalnym do „Pana Tadeusza” czy „Lalki” jeśli chodzi o literaturę polską. Prawda, „Pan Tadeusz” i „Lalka” znajdują się w domenie publicznej, podczas gdy nawet „Super Mario Bros” jeszcze przez wiele lat będzie chroniony prawem autorskim. Śmiem jednak twierdzić że piracenie „Super Mario Bros” przyniesie właścicielom marki mniej więcej te same straty co powielanie „Pana Tadeusza” i „Lalki” przynosi współcześnie żyjącym potomkom Adama Mickiewicza czy Bolesława Prusa.
Biorąc pod uwagę te wnioski, uważam że w pewnych sytuacjach piractwo jest dopuszczalne moralnie jako droga do wywarcia pewnego wpływu na deweloperów oprogramowania, zapewne z nadzieją że zrobią np. to co Bethesda zrobiła z „Areną” i „Daggerfallem” - po prostu udostępniła swoje gry do pobrania i ogrania całkowicie za darmo, z tym zastrzeżeniem że nie jest to całkowicie wolna licencja i prawo autorskie nadal obowiązuje. Jednakże takie naciski wiązałyby się z przekroczeniem prawa, liczyć się więc trzeba także z przyjęciem kary gdyby ktoś naszym piractwem się zainteresował.
Jednakże uważam za wykroczenie przeciwko moralności piracenie nowych gier dużych studiów, na takiej samej zasadzie jak wykroczeniem jest kradzież butelki Coca-coli z hipermarketu.
Za przestępstwo zaś uważam piracenie indyków i innych gier małych studiów, tak jak przestępstwem jest kradzież laptopa z małego sklepu spzedającego używane laptopy.
Odpowiadając na pytanie: Tak, piractwo komputerowe jest kradzieżą, ale
czasami nieszkodliwą społecznie ani osobiście.