"Największa tragedia" - Sesja Specjalna, prequel

Avatar Baturaj
Właściciel
Pierwsza sesja specjalna na ponowne rozruszanie PBF-a.
Historia opowiadać będzie o ataku na Coruscant, mającym miejsce 10 lat przed wydarzeniami z gry.

Zgłaszają się ci, którzy mają chęci i czas i będą odpisywać najrzadziej co dwa dni. Jak ktoś będzie się ociągał, przejmuję postać lub ją morduję.

Do obsadzenia są cztery postacie:
- imperialny podporucznik - będzie dowodził jednym z oddziałów podczas ataku okolic Senatu
- wojownik Sithów - załogant kanonierki, czyniącej szturm na Świątynię Jedi
- sierżant w Policji Coruscant - podczas ataku będzie na rutynowym patrolu niższych poziomów
- Rycerz Jedi - jeden z sześciu członków Rady Jedi, broniących świątyni u boku Mistrza Vena Zallowa

Sesja polega na tym, że gramy zupełnie nowymi postaciami, nie naszymi z KP. Chętni jak najszybciej piszą tu krótkiego posta zgodnego z tym wzorem:

Typ postaci (jeden z tej czwórki):
Imię i/lub Nazwisko (może być pseudonim):
Wiek:
Usposobienie (max 5 zdań):
Umiejętności (krótko i treściwie):
Historia (w tym to, jak znalazła się w swojej sytuacji; max 10 zdań):
Wygląd:

Wszystkie informacje mają być krótkie i podstawowe, także całą kartę napisze się w dziesięć minut. Historię postaci mogę nieco zmienić, żeby bardziej pasowała mi do rozgrywki.
Nie musicie się zbytnio wysilać przy wymyślaniu postaci - to ma być krótka, rozluźniająca i rozruszająca PBF-a sesja specjalna, nie poważna rozgrywka.

Jeśli nie zbierzemy czterech graczy to poprowadzę nawet z dwoma. Ale chociaż dwóch żeby było.

Avatar Baturaj
Właściciel
Dobra, zaczynamy. Spokojnie, mam Wasze postaci na dysku, jakby kto chciał (wyślę Wam na priv).
Let the session begin.


Wojna trwała już 28 lat. Dla młodszych mieszkańców Galaktyki była ona synonimem normalnego życia, nie znali innego. Na niemal wszystkich planetach Imperium trwał stan nadzwyczajny, ogromna część infrastruktury pracowała na pełnych obrotach jedynie w celu zwiększenia szansy na wygraną nad osłabioną Republiką. W samej ostoi demokracji natomiast diametralnie zwiększała się ilość ubóstwa i niezadowolenia społecznego.
Jeśli chodzi o żołnierzy... Niektórzy weterani pamiętali okres, kiedy Republika uginała się pod ciężarem ataków Imperium. Nieco młodsi wspominali czasy, kiedy mniej więcej czternaście lat temu to Republika Galaktyczna przeszła do poważnego kontrataku, wygrywając między innymi bitwę o Alderaan.
Ale teraz walki utknęły w martwym punkcie. Linia frontu zaczęła się stabilizować, a strony konfliktu coraz rzadziej rozpoczynały nowe kampanie, liżąc rany i starając się utrzymać kontrolę nad tym, co już mają.
Sytuacja ustabilizowała się jeszcze bardziej, kiedy Sithowie wyszli z nieoczekiwaną propozycją rozmów pokojowych, które miały mieć miejsce właśnie na Alderaanie, przejętym czternaście lat temu przez Republikę.

Tę wojenną zawieruchę, toczącą Galaktykę tworzyły setki bilionów pojedynczych, indywidualnych decyzji i wyborów. Należały one w większości do zwykłych, inteligentnych istot, które znalazły się w nieodpowiednim miejscu i nieodpowiednim czasie...

***

Shanir Dakkis jednak z całą pewnością był w stanie stwierdzić, że znajduje się dokładnie w miejscu i czasie, w których chciałby być. Kanonierka, bardzo niedawno porwana przez ich mały oddział, brała właśnie kurs na Świątynię Jedi. Miecz świetlny wisiał spokojnie u pasa mężczyzny, który trzymając się luźno uchwytu pod sufitem, spojrzał na sylwetki pozostałych Sithów w pomieszczeniu. Czuł od nich w głównej mierze dokładnie to, co sam odczuwał: delikatne, niecierpliwe podniecenie i podtrzymywaną nienawiść, skierowaną przeciwko Jedi. Nareszcie Rada wpadła na pomysł, który mógł skończyć się tylko i wyłącznie powodzeniem.
Niemal wszyscy mieli na sobie durastalowe maski, tak jak on sam. Większość zadbała także o karwasze i osłony piszczeli z utwardzanej durastali, nie wyłączając Shanira.
Nikt się nie odzywał. Tym, co narastało w głównym pomieszczeniu kanonierki była natomiast nienawiść i determinacja, co każdy doskonale wyczuwał.
Lampka pod sufitem zapaliła się, co oznaczało, że weszli w atmosferę planety.

***

Kormar Ther siedział w swoim fotelu w Sali Obrad Rady Jedi, położonej w środkowej, najwyższej wieży Świątyni. Oprócz niego było tam także pięciu pozostałych członków Rady, którzy pozostali na Coruscant, podczas gdy reszta brała udział w Wielkiej Wojnie. Rozmawiali właśnie o rozmowach pokojowych, odbywających się właśnie na Alderaanie.
- Nie ulega wątpliwości, że Sithowie muszą coś planować - odezwał się Mistrz Ruuk, wysoki Kaleesh w masce chroniącej go przed coruscańską atmosferą. - Nie możemy zakładać, że tak nagle stali się obrońcami pokoju.
- Mistrzu Ruuk, Imperium to nie tylko Sithowie - zaoponował Mistrz Zinn, brodaty, ciemnowłosy mężczyzna. - Musimy pamiętać, że żołnierze po ich stronie także potrzebują odpoczynku od konfliktu. Ginie ich na froncie tej okropnej wojny tylu, ilu naszych.
- Jakoś przez dwadzieścia osiem ostatnich lat ich to nie interesowało - zamyślił się Mistrz Lylo. - Muszę się wam do czegoś przyznać - rzekł do wszystkich. - Dzisiaj, około dwie godziny temu wyczułem coś mrocznego. Jakby... niebezpieczeństwo grożące nam wszystkim.
Trzech innych członków pokiwało głowami, mówiąc, że mieli podobne wrażenia.

***

Helsun Reb stał ze swoim oddziałem w hangarze okrętu flagowego Imperium. Jego ludzie stali na baczność, oczekując pozostałych rozkazów. Na razie okręt wciąż poruszał się w nadprzestrzeni, ale pozostało piętnaście minut do wyjścia z niej, tuż nad stolicą Republiki, Coruscant.
Jego zadaniem było poprowadzić jeden z oddziałów do ataku na Senat Galaktyczny. Zrobić to miał pod dowództwem Dartha Angrala. Ściśle rzecz biorąc, mieli związać walką posiłki Straży Senackiej, które z pewnością także pojawią się na miejscu tuż po ataku. Helsun nie bał się. Miał zrobić to, do czego w przeszłości był przyzwyczajony. Jednak dawno nie dowodził żadnym oddziałem w terenie, co nieco różniło się od szkolenia rekrutów w Akademii Imperialnej. Z tego powodu był nieco... podniecony. Sam nie potrafiłby określić tego uczucia, ale wiedział, że nie przeszkodzi mu ono, a wręcz pomoże w wypełnieniu zadania.
Nagle na jego komunikator przyszła wiadomość od Lorda Angrala: "Przygotować oddziały do desantu. Wszystkie oddziały przejść na ostatni poziom hangarów". Ostatni poziom miał miejsce tuż przy bramie stanowiącej wyjście z hangaru.

Avatar
Fisto
Khormar na razie milczał i słuchał. Nie uważał się ani za najmądrzejszego ani najpotężniejszego członka rady, w swoim mniemaniu będąc raczej jednym z najmniej znaczacych. Z tego powodu zamiast gadania spróbował poprzez medytację i skupienie połączyć się z mocą i spróbować znaleźć w niej, poczuć i jak najlepiej zrozumieć mroczne uczucie niebezpieczeństwa, o którym mówiła reszta. Zamknął oczy by lepiej się skoncentrować

Avatar korobov
Reb był wniebowzięty. Bitwa po raz pierwszy od bardzo dawna... Starcie z Gwardią Senacką będzie dopełnieniem jego służby. Spojrzał się na swoich ludzi.
-Dobre tępe ch*je, zbiórka w dwuszeregu, a następnie jazda do Ostatniwgo poziomu Hangarów. Każdy wie, po co idziemy i nie chcę słyszeć pie**olenia o tym, że chcecie do mamy. Mamusię wy zostawcie w spokoju! Jazdra, ruchy. Raz dwa raz dwa!

Avatar Kuba1001
Odetchnął głębiej i położył dłoń na rękojeści świetlnego miecza. Doskonale wiedział, w czym uczestniczy, a także jak wielki wpływ będzie to miało na losy całej galaktyki, Republiki oraz Imperium. Przeprowadzony znienacka atak albo przesądzi o zwycięstwie Sithów, albo ich porażce. Tak czy inaczej, nareszcie zakończy wojnę, która była dla Shanira pasmem ciągłych bitew, potyczek i kampanii, porażek i zwycięstw, odwrotów i ofensyw, polowań i ucieczek, z karabinem blasterowym lub świetlnym mieczem w dłoni. Tak czy inaczej, czekał cierpliwie, doskonale wiedząc, że już ledwie kwestią kilku minut jest chwila, gdy uwolni swój gniew oraz obudzi do życia wiecznie głodne krwi wrogów Ciemnej Strony szkarłatne ostrze swojego miecza.

Avatar Baturaj
Właściciel
Shanir usłyszał, jak siedzący za sterami wojownik mówi, że za pięć minut uderzą w Świątynię Jedi. Zaraz po tym wstał od sterów i przeszedł do głównego pomieszczenia. Dakkis zrozumiał, że autopilot został uruchomiony. Teraz pozostało tylko czekać.
Czuł przez Moc, jak wszyscy głęboko oddychają, przygotowując się na konfrontację. No, nie wszyscy, kilku bardzo doświadczonych Lordów, w tym dowódca stojący najbliżej wrót kanonierki, emanowało spokojem zakrawającym na arogancję. Jedynie zimna, cicha nienawiść sącząca się z ich umysłów była wskazówką, że byli oni jednocześnie najbardziej zdeterminowanymi członkami całego oddziału.
Trzy minuty.
Dwie.
Jedna.

***

Mistrzowie zaczęli rozprawiać ze zdwojoną powagą o tym niepokojącym uczuciu, kiedy Kormar powoli stawał się jednym z wszechogarniajacą Mocą...
Jakieś światło...
Nagle ciemność...
Coś...
Mrok...
Tutaj... Teraz!
Otworzył oczy dokładnie w momencie, kiedy do Sali wbiegł Mistrz Ven Zallow. Nie był on członkiem Rady Jedi, ale zyskał miano jednego z najlepszych wojowników obecnego konfliktu.
- Mistrzu Ve... - zaczął Mistrz Zinn, podnosząc się.
- Mistrzowie! Nie ma czasu! Atakują Coruscant!
Wszystkich sześciu członków Rady podniosło się jak na komendę. Wszyscy wyczuli bardzo bliskie niebezpieczeństwo w momencie, kiedy Zallow wbiegł do Sali. Nie potrzebowali więcej wyjaśnień.
Mistrz Zallow zniknął tak szybko, jak się pojawił. Wszyscy ruszyli za nim biegiem w stronę głównego wejścia do Świątyni.

***

- TAK JEST SIR! - krzyknęli żołnierze, zrobili w lewo zwrot i pomaszerowali w żądanym kierunku. Helsun szedł tuż obok pierwszego w szeregu - sierżanta Troga. Sierżant Trog był ponoć bardzo zaufanym podwładnym. Patrzył prosto przed siebie i prowadził oddział pewnie i precyzyjnie w stronę miejsca zbiórki.
Kilku członków oddziału nie miało jednak takiej pewności siebie. Podporucznik Reb widział, jak niektórzy młodsi żołnierze mają miny jakby mieli zaraz położyć się i umrzeć. Ale takich było tylko kilku. Niemniej z ich oczu oprócz strachu promieniowały chęć wykazania się i buta.
Kiedy oddziały dotarli na miejsce, po trzech minutach Darth Angral dał rozkaz, aby być gotowym do ataku w każdej chwili.
To był moment na ostatnią motywację dla żołnierzy.

Avatar
JokTovenson
//Fisto kazał przekazać, że ma bana do 22 października

Avatar korobov
Spojrzał się na nich, wystraszonych, skulonych... Spojrzał się na nich i skinął głową do sierżanta Troga.
-Dobre tępe ch*je słuchać mnie, bo twa razy strzępić jęzora nie zamierzam. Za kilka chwil zaatakujemy pi******* Senat Galaktycznym i będziemy walczyć z cholerną Gwardią Senacką. Żołnierze, to ostatnia szansa, by zakończyć ten je**ny konflikt. W tym oddziale nie liczę na żadne akty "bohaterstwa", tylko na współpracę pomiędzy żołnierzami. Wybieganie na rów strzelecki nie jest odwagą, tylko głupotą. I pamiętajcie tępe ch*je, że na wojnie żadna ze stron nie jest dobra ani zła. Ale wygrywają większe sku*wysyny.

Avatar Baturaj
Właściciel
//JokTovenson, a miałbyś do niego jakiś kontakt, który zgodziłby się mi przekazać? Spytasz? (nwm, mail, dscd)

Avatar
JokTovenson
//Spytam

Avatar Baturaj
Właściciel
//dziękuję

Avatar
Fisto
JokTovenson pisze:
//Fisto kazał przekazać, że ma bana do 22 października

//Not so fast...
-MROK!- Kormar, krzyknął na głos, porażenie tym co poczuł i otumaniony emocjami, które wyczuwał dookoła -strachem i zaskoczeniem. Skoczył na równe nogi i wybiegł za resztą rady, trzymając palce prawej dłoni odruchowo kurczowo zaciśnięte na rękojeści swego miecza. W biegu starał się uspokoić, wyciszyć i przygotować na niebezpieczeństwo

Avatar JurekBzdurek
Przyznaję się do postaci Kormara i jeśli GM wyrazi akceptację chciałbym kontynuować nim grę

Avatar Baturaj
Właściciel
//Zezwalam.
A co do Ciebie, Kuba, sam tego chciałeś//

Kormar podążył z resztą Mistrzów za Zallowem. Zjechali turbowindą, w której udało mu się nieco uspokoić. W końcu niezręczną ciszę w dość ciasnej przestrzeni przerwało otwarcie się drzwi. Ruszyli kilkoma korytarzami, by zaraz dotrzeć na balkon ciągnący się wzdłuż głównej kolumnady Świątyni, prowadzącej wprost do schodów u głównego wejścia.
- Poczekajcie, Mistrzowie - rzucił Mistrz Ven i zeskoczył na chodnik w dole. Zaraz za nim znalazł się Mistrz Berrg, jego bliski towarzysz z wielu bitew. Kormar wiedział, że łączy ich coś mocniejszego niż zwykła więź Mocy.
Nagle wyczuł kilka rzeczy na raz - ból, śmierć, strach i... obecność. Po chwili już wiedział, czyją. Nie tylko z powodu wyraźnego śladu w Mocy, którego nie mógłby pomylić z żadnym innym, ale także dlatego, że zobaczył dwie postaci idące głównym chodnikiem.
Malgus. I jakaś kobieta.
Twi'lekanka...
Dosyć tego.
Połączył się z czterema pozostałymi Mistrzami więzią Mocy i razem, niemal nieświadomie, przesłali sobie sygnał, po czym zeskoczyli, otaczając Vena i zapalając swoje miecze świetlne. Mistrz Zallow odważnie podszedł do Malgusa na odległość przedramienia.
Kormar wyczuł górę gwałtownych emocji Lorda Sithów i strach Twi'lekanki, pomieszany z gniewem. Lord Sithów w porównaniu do Mistrza Vena był jak powódź w porównaniu do potężnego, ale ukierunkowanego nurtu rzeki. Wyczuwał także grupę kilkunastu padawanów, gromadzących się na przed chwilą opuszczonym przez nich balkonie.
Nagle...
Coś w oddali...
Pojazd kosmiczny!
Kormar odruchowo cofnął się o dwa małe kroki, podobnie uczyniła reszta Mistrzów. Tylko Ven Zallow pozostał nieporuszony, stojąc naprzeciw Lordowi Sithów.
Potężne zderzenie spowodowało zawalenie się połowy wspaniałej kolumnady Świątyni. Umysł Kormara odruchowo chciał poczuć żal, ale Mistrz Jedi natychmiast usunął z niego wszystko oprócz poczucia celu, którym była ochrona Świątyni.
W końcu kanonierka znieruchomiała. Jedi wyczuł w jej wnętrzu gwałtowną mieszaninę nienawiści, gniewu, strachu i... poczucia celu.
Bardzo silnego poczucia celu.

***

Shanir chwycił mocno za uchwyt przy suficie kanonierki, a po dziesięciu sekundach całym pojazdem wstrząsnęło zderzenie ze ścianą Świątyni Jedi, jak sam się spodziewał. Wstrząsy telepiące nim i jego towarzyszami na wszystkie strony trwały tylko kilka sekund, ale jemu wydawało się, że całkiem długo. W końcu kanonierka znieruchomiała.
Shanir puścił uchwyt, tak samo jak reszta oddziału. Wszyscy wyciągnęli miecze świetlne i ustawili się w pozycji gotowości.
Rampa opadła, ukazując Darth Malgusa w towarzystwie swojej nałożnicy, Daru, stojących naprzeciw kilkunastu Jedi z zapalonymi mieczami świetlnymi.
Cóż, nie pozostańmy im dłużni - pomyślał Shanir. Widocznie nie tylko on, bo głównodowodzący desantem Lord natychmiast włączył swoją broń. Klinga wysunęła się ze złowrogim sykiem.
Wszyscy, łącznie z Dakkisem uczynili to samo. Uczucie, jakiego doznał w tej chwili wojownik było dla niego najgwałtowniejszym uczuciem, jakiego doznał kiedykolwiek w życiu.
Nie mógł się już powstrzymać, by ruszyć na wroga.
Na szczęście nie musiał. Wyczuł, że obok kanonierki przebiega oddział lądowych sił Imperium, w których sam zwykł kiedyś służyć.
Wszyscy wybiegli na spotkanie z oddziałem znienawidzonych Jedi.

***

- Pluton...! - krzyknął sierżant Trog. Po pół sekundy cały oddział krzyknął:
- TAK JEST, SIR!
Z głośników rozległ się alarm i Helsun dostał do komunikatora kolejną wiadomość, tym razem pochodzącą z mostka: "Lądowanie za pięć minut".
Niedaleko zgromadziło się już kilkanaście podobnych oddziałów z własnymi dowódcami, wszyscy w idealnym szyku, gotując się do opuszczenia okrętu gdy tylko bramy hangaru się otworzą.
Napięcie wśród żołnierzy narastało, tak samo zresztą jak u samego Reba.
W końcu nadszedł ten moment.
W komunikatorze Helsuna, ale również ze wszystkich głośników w hangarze i z pewnością we wszystkich hełmach wszystkich szturmowców kompanii desantowej dał się słyszeć głos Lorda Angrala:
- To nasza chwila. Wyzwólcie swój gniew. Zniszczcie naszych wrogów!
Tak, to ich chwila.
Brama otwierała się nieznośnie powoli, ale w końcu jej skrzydła zatrzymały się. Dowódca dostrzegł za nią niekończące się budynki planety-miasta. Wyglądały dość ładnie w świetle dnia. Ale jego wszystkie myśli zaprzątnął budynek Senatu. Miał do wykonania określone zadanie. On i jego ludzie. Stojący na czele Lord Angral (Helsun miał wrażenie, że pojawił się tam znikąd) uniósł do góry zapalony miecz świetlny.
- NAPRZÓD! - wrzasnął razem z innymi dowódcami podporucznik Reb. Sierżant Trog mu zawtórował.
Wybiegli przy akompaniamencie wystrzałów i świstów blasterowych boltów prosto w stronę budynku Senatu.

Avatar Baturaj
Właściciel
//Możecie zabijać paru pomniejszych enpeców, ale nie przesadzajcie. Zakończcie akcję w takim momencie, żebym mógł wejść z jakąś natychmiastową akcją, czyli np. w środku walki w przypadku Sitha i Jedi i np. w momencie dotarcia pod budynek Senatu w przypadku żołnierza//

Avatar korobov
-Jak który wjedzie pod sotrzałto mu w dupę trafięd! - powiedział lekko przystawając i celujac w kierunku grwardii senackiej. To jest ten moment, to jest to! Jego strzały, może nie tak celne jak kiedyś, powaliły przynajmniej jednego gwardzistę.
-Od osłony d osłony ku*wa wasza mać - powiedział zaciągając za osłonę jakiegoś świeżaka z jego oddziału. Prawie natychmiast usłyszano świst oltów przelatujących w tamtym miejscu.
-Ku*wa! - powiedział wystawiając tylko karabin strzlając do nich. Ja pie**ole, ku*wa, ku*wa.
-Daać mi wsparcie moździerzoe, tak z 50 merów na przód od mojej pozycji! Ruszać się, albo was ukatrupię!

Avatar Baturaj
Właściciel
//Raz dwa trzy, czyją postać zabić musisz dzisiaj Ty, Baturaj, i CZY będzie to postać rymująca się z "Dannir Shakkis", lub może "Tormar Kher"?

Avatar JurekBzdurek
Kormar wziął głęboki wdech i stanął stabilnie, z włączonym mieczem, przygotowany do walki. Trudno było mu zachowywać taką pozornął bierność, podczas gdy dookoła wyczuwał coraz więcej śmierci i coraz mniej światła, jednak wiedział, że nawet gdyby był najpotężniejszym z Jedi nie mógłby uratować wszystkich. A nie był. Najważniejszym było niedopuścić wrogów w głąb i ograniczyć śmierć do minimum. Nie szarżował więc ani nie atakował, fizycznie jedynie czekając, aż wróg przyjdzie do niego. Mentalnie dostrajał się, starał się opanować swoje myśli, równocześnie próbując wczuć się w najbliższego z wrogów, zrozumieć go i nawiązać połączenie mentalne.

Avatar Kuba1001
Człowieka można wyciągnąć z armii, ale armii z człowieka - nigdy. Shanir udowodnił to, kierując się powoli w stronę swoich rywali z zapalonym mieczem świetlnym, o energetycznej klindze koloru krwi... Krwi, która obficie splami dziś posadzkę świątynnych sal i korytarzy, oczywiście w przenośni, bowiem klinga zadając śmiertelny cios bądź ranę, od razu ją kauteryzuje, co zapobiega krwawieniu... Elegancka broń, nie to co toporny blaster, którego wcześniej używał. Mimo to, starym zwyczajem wyniesionym jeszcze z piechoty, pokręcił głową, rozprostowując mięśnie szyi z charakterystycznym dźwiękiem. Po chwili wybrał pierwszy cel i ruszył naprzód coraz szybciej i szybciej, aby wreszcie puścić się biegiem. Zwolnił tuż przed swoją oponentką, młodą Jedi rasy ludzkiej. Zadał szybki cios na odlew, sparowany jej błękitną klingą ze sporym trudem, wzrost i siła fizyczna były po jego stronie. Kolejna szybka seria potężnych ciosów znad głowy pozwoliła mu zepchnąć pechową Jedi do defensywy i pewnie byłby z nią skończył, gdyby nie delikatny podszept Ciemnej Strony, który kazał mu wykonać unik, co też zrobił. Jak najbardziej w porę, gdyż powietrze, gdzie wcześniej znajdowała się jego głowa, przecięła zielona klinga miecza innego Jedi, również młodego, choć już nie człowieka, ale Zabraka. Sith uśmiechnął się do niego paskudnie, gdy ten zasłonił młodszą towarzyszkę, a następnie rzucił się do ataku, wymieniając z Rycerzem, bo był nim niewątpliwie, a może nawet posiadał już rangę Mistrza? Tak czy siak, dzielnie stawiał czoła Shanirowi, kilka razy przejął nawet na krótko inicjatywę, ale w końcu popełnił błąd, pozwolił zewrzeć się ich klingom na dłużej, przez co akolita Ciemnej Strony wykonał swoją ulubioną, popisową sztuczkę, przy pomocy Mocy przerzucając miecz do drugiej dłoni, nie tak sprawnej, jak prawa, ale wystarczająco, aby szybkim cięciem chlasnąć oponenta po żebrach. Trzeba przyznać, że Zabrak trzymał się twardo, parując jeszcze kilka ciosów, ale w końcu musiał się ugiąć, i na podłogę najpierw opadł jego wyłączony miecz wraz z odciętą dłonią, a później głowa i reszta ciała. Sith ponownie zmienił dłoń trzymającą broń i machnął nią kilka razy, z tym samym uśmiechem krocząc ponownie ku Jedi, z którą toczył pojedynek, a który przerwał mu tamten pechowiec, teraz stygnący nieopodal niego.

Avatar Baturaj
Właściciel
Kormara wyminęło kilku jego towarzyszy, od razu rzucając się w wir walki. On wciąż trzymał się nieco z tyłu, na końcu grupy Jedi. W pewnej chwili w stronę Mistrza poleciało kilka blasterowych boltów. Odbił je bez wysiłku dwoma r*chami miecza, a trzecim posłał dwie ostatnie wiązki w stronę strzelców. Jeden z żołnierzy Imperium padł na zasypaną gruzem posadzkę.
W pewnej chwili Kormar wyczuł, że dwóch wojowników Ciemnej Strony bierze go na cel. Stanął w pozycji do walki i połączył się z nimi więzią mentalną, wzmocnioną dodatkowo zmysłami Mocy. Wyczuł mieszaninę kilku negatywnych emocji, wśród których przeważały gniew i strach. Zaatakowali pierwsi.
Jedi nie cofnął się. Uczynił krok naprzód, parując kilka pierwszych ciosów wrogów, po czym przeszedł do kontrataku. Jeden z Sithów ugiął się pod jego trzema ciosami, ale Mistrz musiał zaraz zająć się blokowaniem wściekłej szarży drugiego. W trakcie tego manewru cofnął się o krok, odwrócił, blokując ostrze pierwszego przeciwnika i kopnął go w pierś, odrzucając o parę kroków. Zyskawszy tym sposobem czas na walkę z pojedynczym wrogiem, zwarł jego klingę ze swoją w pojedynku na bardzo krótki dystans, gdzie jego styl walki był najskuteczniejszy. Wróg chyba się w tym zorientował, bo zaczął z uporem cofać się, ale nie miał na to czasu, zasypywany szybkimi ciosami Mistrza Jedi. Kormar, wyczuwszy że z boku podchodzi kolejny przeciwnik, przyspieszył swoje ataki i w końcu, odbijając ostrze Sitha w prawo, przeciął go na ukos, z prawego boku, przez miednicę, do lewego uda. Odwrócił się, by stawić czoła nadbiegającemu wrogowi, lecz ten wdał się w walkę z jakimś padawanem. Kormar ruszył, by mu pomóc, nagle jednak poczuł palący ból w prawym udzie. Uklęknął i odruchowo odbił kolejny bolt, pochodzący z blastera jakiegoś żołnierza. Po chwili żołnierz ten zginął jednak od innej czerwonej wiązki.
Kormar wstał. Noga bardzo go bolała, ale wiedział, że wciąż może walczyć. Wokół wciąż trwała bitwa, ale widać było o wiele mniej niebieskich i zielonych kling. W jego stronę ruszyli kolejni wrogowie.

***

Shanir już miał zakończyć życie padawanki, gdyby nie to, że nagle została ona przepołowiona przez przebiegającego innego wojownika Sithów, który zaraz wdał się w walkę z dwoma innymi Jedi. Zaklął cicho i kątem oka zobaczył przelatującą Shea Vizlę, ostrzeliwującą oddział Straży Świątyni. Zawsze opłacało się mieć Mandalorian po swojej stronie.
W jego stronę poleciało kilka boltów pochodzących z broni strażników, ale odbił je bez wysiłku i ruszył w poszukiwaniu kolejnego oponenta. Nie zawiódł się. Okazało się bowiem, że jest nim jeden z członków Najwyższej Rady, mógł wyczuć to poprzez promieniującą od niego przez Moc pewność siebie i obrzydliwy wręcz spokój. Nie był on, co prawda, idealny, dało się wyczuć lekkie negatywne emocje, ale w porównaniu z Shanirem był on jak mnich Dai Bendu. Mężczyzna o czarnym zaroście rzucił się na Shanira z zamiarem szybkiego zakończenia sprawy. On jednak miał inny plan.
Odbił dwa pierwsze ataki i natychmiastowo przeszedł do kontry. Mistrz Jedi sparował wszystkie jego ataki, po czym kopnął go w pierś. Sith jednak cofnął się tylko o dwa kroki i kontynuował walkę. Jego oczy zapłonęły żółtą energią Ciemnej Strony, kiedy zasypywał Jedi kolejnymi i kolejnymi ciosami.
Na twarzy tamtego zaczęło być widać zmęczenie, jednak dzielnie parował, a nawet kontrował. Shanir zorientował się, że także jest bardzo zmęczony. Zaraz jednak usunął tę myśl z głowy szybką refleksją: "Przetrwałeś trening Imperialnych i Sithów, przetrwasz i to".
W pewnej chwili odłamki metalu z jakiejś zbroi uderzyły w walczących mężczyzn, którzy odruchowo się skulili. Shanir już miał ponownie zaatakować przeciwnika, gdy zauważył, że nie może on wstać, gdyż jego odłamek trafił w lewe udo. Sith szybkim cięciem chciał zakończyć życie klęczącego Mistrza Jedi, ten jednak odbił broń Shanira i odrzucił go pchnięciem Mocy. Wstał i zaczął biec w stronę Dakkisa, lekko utykając.
Zanim jednak cholernie wytrzymały Jedi przebył połowę drogi, kilka blasterowych błyskawic trafiło go w różne miejsca na ciele. Odbił dwie, ale dwie kolejne spowodowały upadek Jedi na ziemię. Shanir podbiegł do niego i dobił, przebijając mężczyznę na wylot przez brzuch. Jakiś imperialny żołnierz kiwnął mu głową i wrócił do ostrzeliwania reszty Jedi.
Wojownik rozejrzał się. Sithów było co najmniej o połowę mniej, ale nawet jedna trzecia Jedi nie przetrwała. Widział najwyżej dziesięć niebieskich lub zielonych kling. W tym dwóch ostatnich członków Rady. Jeden był nautolaninem i walczył właśnie z trzema Sithami, drugi to jakiś człowiek o siwej brodzie, starający się odbić pociski z blasterów imperialnej piechoty.
Kątem oka dostrzegł, że Darth Malgus wdał się w walkę z bardzo doświadczonym wojownikiem Jedi, dzierżącym miecz o zielonej klindze.

***

Reb zobaczył, że trzech jego ludzi dostało i leżało na wybrukowanym chodniku, najpewniej martwych. Potrząsnął głową, by odpędzić negatywne myśli i wrzasnął:
- Ku*wa, NAPRZÓD, powiedziałem!!! Raz!
Wyjrzał zza tymczasowej osłony, jaką był jakiś murek i wystrzelił serię, by dać znajdującym się najbliżej członkom oddziału szansę na dokonanie szarży na wroga. Udało się, członkowie Straży schowali się za swoją osłonę i dziesięciu najbliższych członków oddziału pobiegło w tamtą stronę. Za nimi podążyła reszta. Kiedy byli w połowie drogi, ogień z granatników jego ludzi, o który prosił Helsun, spowodował dużą destabilizację w szeregach wroga. Helsun uśmiechnął się, zmniejszył tempo strzelania i sam ruszył w stronę wroga.
Po drodze kolejnych kilku jego ludzi padło od pocisków z broni Straży, ale kiedy wszyscy dotarli do osłony, za którą chowali się przeciwnicy, wszyscy byli martwi w przeciągu dziesieciu sekund. W trakcie tego manewru zginął jeszcze jeden członek oddziału.
Nagle ich pozycję zalał deszcz blasterowych boltów. Wszyscy rzucili się za osłonę. Helsun wychylił się lekko i dostrzegł stanowisko ciężkiego karabinu blasterowego sto metrów dalej. Miał on osłonę przeciw granatom i nie przerywał ognia. Reb od razu cofnął głowę, myśląc, jak to załatwi, bo z drugiej strony nadbiegał już kolejny, dziesięcioosobowy oddział Straży Senackiej. Kątem oka dostrzegł, jak Darth Angral wbiega z włączonym mieczem świetlnym do budynku Senatu przez główne drzwi. Jeśli szybko nie zlikwidują tego CKB-a, żołnierze z reszty oddziałów, także ostrzeliwani przez załogę karabinu, mogli mieć bardzo duży kłopot z dokończeniem tego, co zaczęli.

Avatar Baturaj
Właściciel
//Kuba, jeśli zdecydujesz się zaatakować Kormara, to zatrzymaj opis w momencie tuż przed atakiem (pisząc jaką ogólnie strategię ataku przyjmiesz, czyli ofensywną/defensywną itp). Kormar, Ty wtedy decydujesz jaką (ogólnie) strategię podejmiesz podczas walki z Shanirem (możesz nawet próbować uciec, ale wątpię, żebyś chciał), i też zatrzymujesz.//

Avatar Kuba1001
Wchodzenie w paradę członkowi Mrocznej Rady bądź trzem innym adeptom Ciemnej Strony Mocy nie było zbyt kuszące, więc skierował swoje kroki w kierunku ostatniego z oponentów. Żołnierze raczej powinni wpaść na to, że muszą przerwać ogień, gdy Sith wejdzie w ich zasięg, ale nawet gdyby tego nie zrobili, machnął w ich kierunku krwistoczerwoną klingą miecza. Później skinął tamtemu Jedi i od razu rzucił się do ataku, rozpoczynając serią silnych ciosów znad głowy, którymi chciał nie tyle zdominować oponenta, co szybko skończyć pojedynek, skoro zmęczenie dawało o sobie znać, a przez nie mógłby popełnić, choć drobny, to jednak katastrofalny w skutkach błąd.

Avatar JurekBzdurek
Nie ma śmierci, jest tylko moc. Połaczenie się z nią musi być niezwykłą przygodą. A jednak nie chcę tu i teraz umrzeć. Gdy my zginiemy kto obroni tych, którzy sami bronić się nie potrafią?
Kormar nie był w stanie wytłumić wszystkich tych myśli, które z przeraźliwym spokojem wykwitały w jego głowie. Był zbyt zajęty walką i powstrzymywaniem bólu. Widząc trzech nacierających wrogów wziął głęboki oddech i skupił się na celu
Niech moc mnie prowadzi, będzie co musi się stać
Tym razem, zamiast czekać aż sithowie podejdą do niego sam ruszył do natarcia - niespodziewanie i błyskawicznie doskoczył do najbliższego wroga dzięki mocu, mając nadzieję, że chora noga wytrzyma. Błyskawicznie zaczął wyprowadzać serię szybkich, gwałtownych ciosów, niepozwalając przeciwnikowi wycofać się i chcąc zakończyć pojedynek tak szybko, jak to było możliwe. Pozwolił sobie zaczerpnąć trochę siły z wyciszonych dotychczas emocji. Równocześnie skierował równie groźną broń, co świecące ostrze w jego dłoni, przeciw pozostałym dwóm wojownikom - całą wściekłość, strach i agresję, z których korzystali, mentalnie nakierował na nich samych, niejako starając się odbić ich własną siłę, by poczuli pełnię jej niszczycielskiego wpływu. Miał nadzieję, że zamroczy ich to i otumani na wystarczająco długo, by zdążył wyeliminować pierwszego z oponentów i przejść do kontr na pozostałej dwójce

Avatar korobov
-Ja pie**olę do cholery! Obejść od boków ten pi******* CKB! Biorę 5 ludzi i dziemy, reszty osłania! Moździerze, napi**dala w tamto miejsce, już już już! - powiedział pokazując 5 ludzi koło siebie.
-Ty ty ty ty ty i ty, ze mną zapi***alać, nogi nisko i od osłony do osłony! Jak zaczenie do was napi**dalać to padać na glebę za jakąś chlerną osłoną! Przyotować ewntualne granaty do ataku! Jak moździerze zaczną napi**dalać to jazda bokiem, od osłony!/ - powiedział, po czym wystawił lekko karabin i ostrzelał jakąś Gwardię Senacką nie wychylając się.

Avatar Baturaj
Właściciel
Kormar poczuł, że pierwszy wróg ugina się pod jego atakami, ale nie zdążył go dobić, bo musiał atakować pozostałych dwóch, którzy właśnie znaleźli się w jego zasięgu. Delikatne zaczerpnięcie z emocji pozwoliło mu na wpadnięcie w kontrolowane, bitewne uniesienie. Przestał odczuwać cokolwiek poza Mocą, swoim mieczem i mieczami wrogów. Jego zielona klinga stopiła się w jedną, nieprzerwaną wstęgę ataków i sparowań, a także rzadszych bloków, którymi powstrzymywał trzech przeciwników od śmiertelnego ciosu.
W końcu, jakby na granicy świadomości zorientował się, że walczy tylko z dwoma. Po chwili z jednym. Ostatni przeciwnik był znacznie bardziej doświadczony, ale Kormar przywołał z powrotem uczucie bitewnego skupienia, uniesienia. Nagle przestał odczuwać opór pod swoimi atakami.
W promieniu trzech metrów nie było nikogo stojącego. Ciała przeciwników dołączyły do trupów, gęsto zalegających na posadzce głównego korytarza Świątyni. Nagle poczuł palący ból w prawym boku i lewym ramieniu. Skrzywił się. Widocznie Sithowie zdążyli dosięgnąć go kilka razy swoimi klingami, lecz w trakcie walki tego nie poczuł. Dobrze, że tylko jeden z nich był wystarczająco doświadczony, by stanowić dla Kormara zagrożenie. Przeczuwał on nawet, że to od tego Sitha pochodziły obie rany, a pozostałych dwóch było podrzędnymi, młodymi wojownikami.
Mistrz Jedi odbił kilka boltów swoim mieczem i rozejrzał się. Zostało jedynie kilka, może pięć kling należących do Jedi. Przegrali. Siłą woli usunął z umysłu negatywne myśli i skierował kilka pocisków w stronę strzelców, czym powalił jednego z imperialnych piechociarzy, a reszta schroniła się za obalonym filarem. Ból coraz bardziej dawał mu się we znaki, ale zostało jeszcze coś do zrobienia. Dostrzegł, że Mistrz Berrg walczy z jakimś doświadczonym wojownikiem Sithów, a Mistrz Ven w oddali stara się powstrzymać chyba... samego Malgusa.

***

Mistrz Jedi w ostatniej chwili odwrócił się i zablokował dwa pierwsze ciosy, po czym trzeci sparował i przeszedł do kontrataku. Shanir z najwyższym trudem blokował jego, zdawałoby się, wykalkulowane ciosy. Wojownik wyczuł, że jeśli nie zablokowałby ich, dostałby za każdym razem w jakiś punkt witalny na jego ciele, który wyeliminowałby go z walki. Ale dosyć tych rozmyślań.
Sith zaczerpnął z siły Ciemnej Strony i uruchomił resztki pokładów agresji, którymi mógł jeszcze dysponować w walce. Przywołał gniew i postarał się, żeby przezwyciężył on jego zmęczenie. Jego całą uwagę pochłonął przeciwnik. Udało mu się w końcu uniknąć zamaszystego cięcia mającego skrócić go o głowę i przeszedł do kontrataku. Uderzał, uderzał i uderzał, z góry, z boków i po skosach, ale Jedi tylko blokował, parował i raz na jakiś czas kontrował. U niego też zmęczenie było bardzo wyraźnie widoczne. Pojedynek zdawał się trwa nieskończoność, mimo że jakaś malutka część świadomości Dakkisa dawała mu znać, że minęło tylko dwadzieścia, może trzydzieści sekund. Żadna ze stron zdawała się nie osiągać dużej przewagi. Nagle Shanir poczuł ogromny ból w prawej ręce. Mistrz Jedi przeciął mu fragment mięśnia dwugłowego aż do kości. Sith zablokował jeszcze kilka cięć, gdy kolejne pchnięcie zawadziło i jego zbroję i cisnęło go na jakiegoś trupa. Próbując wstać, obserwował, jak Jedi podbiega, by zakończyć jego żywot.
W pewnej chwili wszystko uległo zmianie. Mistrza Jedi zaatakował inny Sith. Shanir nie za bardzo go kojarzył, ale był on bez maski i miał krótką, siwą brodę. Przypomniał sobie, że w statku widział go po swojej lewej stronie i że tuż przed otwarciem wrót kanonierki kucał on pod lewą ścianą tuż przed nimi. Jego zbroja jarzyła się w niektórych miejscach, tak jakby tuż przed chwilą zakończył walkę z jakimś innym Jedi. Jego miecz atakował Mistrza Jedi z przeróżnych kątów i pozycji, zaskakując zmęczonego przeciwnika. W końcu Jedi popełnił błąd i po sekundzie upadł na ziemię, przecięty na pół. Wzdłuż ciała. Brodaty Sith nawet nie spojrzał na Shanira i pobiegł walczyć dalej.

***

Jeden gwardzista upadł, reszta schowała się z powrotem za osłony. Podporucznik Reb zaczął czołgać się za kolejną osłonę razem z pięcioma ludźmi, a pozostali członkowie jego oddziału wystrzelili kilka granatów, czym spowodowali chwilową przerwę w ogniu prowadzonym z CKB-a. Szybko pokonali otwartą przestrzeń, potem kolejną. Reszta oddziału nieustannie dawała im ogień zaporowy. Mimo to blasterowe bolty śmigały im nad głowami, kiedy czołgali się lub szli na czworakach w stronę pozycji, z której będą mogli ostrzelać bokiem CKB-a. Nagle jeden z piątki ludzi Helsuna zatrzymał się. Oficer już miał na niego wrzasnąć, gdy zorientował się, że ma on w głowie dziurę wielkości piłki do gry w wollo-balla. Nie przerywając metodycznych ruchów, wrzasnął:
- ZOSTAWIAMY GO, DALEJ, DO KU*WY, ALBO SKOŃCZYCIE JAK ON!
Przebyli już dwie trzecie drogi. W pewnej chwili kolejny z ludzi Helsuna dostał, tym razem w klatkę piersiową. Krzyczał w niebogłosy, ale Reb kazał innym iść dalej. Po trzydziestu sekundach krzyki ustały.
W końcu dotarli na miejsce. Widzieli stąd stanowisko CKB-a, ale musieli działać szybko, zanim wrogowie wymyślą sposób, w jaki mogą przeciwdziałać atakowi z dwóch stron naraz.

Avatar JurekBzdurek
//Gdzie wszyscy?//
Skoro taka jest nasza ścieżka w mocy, to wszyscy się z nią dzisiaj jeszcze połączymy, jednak na pewno nie będziemy jedynymi, trzeba o to zadbać
Noga i ramiona bolały, jednak starał się odepchnąć ten ból gdzieś w głąb siebie, skupić się na swych ostatnich chwilach... Nie, nie może tak myśleć... Skupić się na walce, tak lepiej. Na teraz. Na tym co go otacza. Skoro zauważył Berrega i Vena to to musi być wola mocy. Prawie odruchowo poprawił połączenie z mocą o przystąpił do działania. Błyskawicznie podniósł za pomocą mocy miecz jednego z przeciwników, który legł pod jego ciosami, włączył go i, już w biegu, cisną nim za pomocą mocy w plecy oponenta stojącego bliżej Berrega, samemu próbując doskakoczyć do niego chwilę po czerwonej klindze i atakując z zaskoczenia błyskawicznymi, krótkimi cięciami z różnych stron na raz wyeliminować go tak szybko jak się da.

Avatar Baturaj
Właściciel
//Tak jakby co to ten walczący z Berrgiem to był ten sam co uratował Shanira i Berrg już nie żyje, ale nie musisz zmieniać posta, bo spokojnie to dopasuję//

Avatar Kuba1001
W takiej sytuacji kontynuowanie walki byłoby co najmniej nierozważne, żeby nie powiedzieć, że głupie, więc postarał się wycofać w dość spokojne miejsce, gdzie to wykorzystał nabytą jeszcze w wojsku wiedzę, aby przyjrzeć się ranie i ewentualnie ją opatrzyć.

Avatar korobov
//Dobra, zebrałem dupę. Musiałem się otrząsnąć i przemyśleć kilka spraw. Ale też szkołą mi dała w tylek.
-Dobra, słuchać mnie! Brać termodetonatory i wysłać je na to stanowisko! Jak macie implodery, to też ich użyć! - powiedział odbezpieczjąc, aktywując i rzucając w tamtą stronę. Gdy wybuchł wybył zza osłony i ostrzeliwując iście huraganowym ogniem zaczął napierać na pozyce, od osłony do sołony, w kierunku obsługi, by tam rozprawić się wrogiem w alce wręcz. Atakował każdego przeciwnika, który nawinąl mu się pod muszkę, a także którego zauważył.

Avatar Baturaj
Właściciel
Kiedy czerwona klinga przebyła pół drogi, Kormar zobaczył, że Mistrz Berrg ginie. Ale nie miał czasu na jakiekolwiek emocje. W ułamku sekundy, odruchem podobnym do tego, którym w ostatniej chwili zmienia się tor lotu śmigacza, przekierował lot czerwonego miecza w stronę zabójcy Mistrza. Ten odwrócił się...
Ale nie dość szybko.
Miecz przebił go i posłał na trupy i gruz kilka metrów dalej. Kormar był w tym czasie w odległości dziesięciu metrów od miejsca wydarzeń. Zatrzymał się, żeby skupić myśli. Odruchowo odbił dwa blasterowe bolty, ale jeden z nich drasnął go w prawe ramię. Jedi zachwiał się. Dosłownie słaniał się na nogach ze zmęczenia. Ostatnie pokłady odpowiednika ludzkiej adrenaliny u Nautolan już mu się wyczerpały.
W jego stronę zaczęło iść kilku Sithów.
Nie mógł zobaczyć jakiejkolwiek kolorowej klingi.
To...
To rzeź...
Przyjął pozycję do walki w formie, w jakiej czuł się najlepiej i przygotował się na ostatnią konfrontację w swoim krótkim życiu.
Nagle zobaczył po swojej lewej stronie kogoś żywego. Pełen nadziei skierował tam wzrok, jednak napotkał sithańską maskę. Ranny wojownik Sithów czołgał się powoli w jakieś bezpieczne miejsce, żeby opatrzeć rany.
Nagle znieruchomiał. Odwrócił głowę i Kormar był pewien, że spojrzał mu prosto w oczy.
Kormar wyczuł niepochamowany gniew i nagle wojownik wyrzucił z siebie grad niebieskich błyskawic. Mistrz Jedi zareagował całkowicie automatycznie. Kulejąc, zrobił trzy kroki w stronę leżącego wroga, jednocześnie zbierając ładunki Ciemnej Strony na swoją klingę, po czym przebił mu klatkę piersiową, upadając jednocześnie na martwe już ciało.
Był zbyt zmęczony.
Czuł podchodzących wrogów. Czuł, jak nakierowują klingi na jego ciało.
W ostatnich sekundach życia pozwolił sobie na wszelkie emocje, przygotowując się na połączenie z Mocą.
Świątynia, cała zniszczona.
Jego... przyjaciele... martwi.
On też martwy.
Co za... tragedia.
Największa ze wszystkich, jakie zdarzyło mu się przeżywać.
A potem była już tylko Moc.

***

Zanim Shanir otrzymał śmiertelny cios, nie myślał wiele. Jedną z jego nielicznych myśli było:
"Bądź, co bądź, wygraliśmy. Świątynia zdobyta, Jedi martwi.
Nie taka wielka tragedia..."
Nie czuł już nic wiecej.

***

Podporucznik Helsun Reb nie myślał. Nie myślał, po prostu zabijał. Eliminował. Neutralizował. Niszczył. Walka wręcz to najczystsza forma walki. A tak rzadko mógł się w niej odnaleźć.
Poprzez pył, dym, kurz i krew było widać naprawdę mało. Bardzo mało. Kiedy Helsun zobaczył kogokolwiek z insygniami Republiki na mundurze, wynurzającego się zza szarej zasłony dymnej, po prostu unieruchamiał go jedną ręką, a drugą rozstrzeliwał swoim podręcznym blasterem. Stracił rachubę, ilu tak załatwił. Dwóch? A może dwudziestu?
Gińcie. Po prostu umierajcie.
Gdzieś tam, na skraju umysłu, towarzyszyło mu uczucie podobne do tego, kiedy głaszcze się dużego pupila swojego znajomego, szczególnie gdy ten pupil jest z gatunku tych zwierząt z wielkimi kłami. Kiedy nie można nawet pomyśleć o tym, że mógłby cię ugryźć, bo takie myśli często oddziaływują na zwierzę. Helsun miał bowiem za swoimi plecami pobratymców, którzy zawsze mogli się pomylić. Wziąć go za wroga.
I nie miałby im za złe. W takim pierd*lonym dymie?
W końcu dym zaczął się przerzedzać, a Helsun zorientował się, że jedną nogę opiera na siodełku głownego siedzenia stanowiska CKB-a.
Świetnie.
Trzech jego podkomendnych... nie, pobratymców, stało w odstępie kilku kroków dookoła i uśmiechało się.
- CKB załatwiony, wpi***al*jcie się tam - zakomunikował do swojego mikrofonu podporucznik.
- Zrozumiałem, czy moż...
Nagle Helsun nie słyszał już dalszych słów innego oficera. Coś mu zaszumiało w głowie.
Co, do ku*wy...
Uklęknął, potem stoczył się na plecy. Dotknął ręką lewych żeber. Krew.
Strzaskana... zbroja. Cała strzaskana.
Co za tragedia, okropna tragedia... W czym on teraz będzie zabijał republikańskie psy?
O, mamusiu...
Usłyszał, jak podbiegają jego podwładni. Próbował im powiedzieć, co mają robić w przypadku śmierci swojego dowódcy, ale przyszło mu do głowy, że oni to już wiedzą.
Tak, wiedzą.
Tragedia?
A może.... uwolnienie...?

*************************

Dziękuję Wam za wspólną grę.

PBF oficjalnie uznaję za rozruszany.

Odpowiedź

Pokaż znaczniki BBCode, np. pogrubienie tekstu

Dodaj zdjęcie z dysku

Dodaj nowy temat Dołącz do grupy +
Avatar Baturaj
Właściciel: Baturaj
Grupa posiada 471 postów, 21 tematów i 18 członków

Opcje grupy Imperium Sit...

Sortowanie grup

Grupy

Popularne

Wyszukiwarka tematów w grupie Imperium Sithów [PBF]