Ten dzień był zły, nawet bardzo, ale Ona się do takich przyzwyczaiła. Cholera, takie dni trafiały jej się od całego, pieprzonego roku. Dzisiaj, jak już 6 razy w tym miesiącu, zadbała o siebie. Jak już 6 razy w tym miesiącu, ułożyła swoje dawno nie strzyżone, długie, kruczoczarne włosy w coś, co można by bez wahania nazwać fryzurą. Ubrała elegancką, białą koszulę z czarnym krawatem, równie formalny, pozbawiony rękawów sweter w kolorze wiosennej trawy, z beżowymi przeszyciami, a także dosyć znielubiony przez nią rodzaj odzieży - formalną spódnicę. Nałożyła nawet makijaż, który mimo tego, iż nie był w stanie zakamuflować podkrążonych oczu, na pewno polepszył chociaż minimalnie jej aparycję. Zrobiła dużo, w porównaniu z zwykłymi dniami, ale nie sposób zakryć roku topienia niepowodzeń w alkoholu, szybkiego i nieregularnego spożywania posiłków i ogólnego zaniedbywania siebie, które odbiło swoje piętno na jej sylwetce i twarzy. Dzisiaj, to co była w stanie, doprowadziła do porządku. Jak już 6 razy w tym miesiącu, wybierała się na rozmowę o pracę. Tym razem miała zostać sekretarką w schronisku dla bezdomnych. Jak to się stało, że w ciągu roku, stoczyła się z tej, której wróżono wille, miliony dolarów i prywatne samoloty na ekskluzywnych bankietach, tej, która nosiła się w bogatych sukniach, stała się nikim, zapomnianą, zapuszczoną personą, bez pieniędzy, bez pracy, utrzymującej się tylko dzięki rodzinie? Jak to się stało, że ta, którą otaczali prestiżowi goście, została z tylko jednym przyjacielem - alkoholem? Jak już 6 raz w tym miesiącu, powiedzieli jej "spi***alaj" w bardziej grzecznościowej formie. Co robiła źle? Czy to wina jej wszczepów? Oka, z wbudowaną kamerą oraz mikrofonem, które miało uratować ją, jako dziennikarkę? Dłoni, którą straciła w wypadku, a na której miejscu znajdowała się teraz uniwersalna proteza? Tak, z początku mówiła sobie, że to przez wypadek, przez tą dłoń, jednak to nie to. Problem leżał gdzie indziej, a ona od roku nie mogła odgadnąć co to było. Po opuszczeniu schroniska, skierowała się smętnym krokiem do lombardu. Sprzedała tam swój zegarek, cenną pamiątkę po babci. Otrzymała za nią o wiele mniej, niż oczekiwała. Nie była z tego powodu smutna. Może brak pieniędzy chociażby ograniczy jej alkoholizm i zajadanie smutków? Kto wie. Wracając pieszo do domu, dwukrotnie musiała się zatrzymywać, by dokonać dosyć komicznej czynności - palnąć się otwartą dłonią w cyber-oko. Szwankowało, a uderzenie zwykle naprawiało sprawę. Nie miała pieniędzy na jego serwis. W drodze, naszedł ją kolejny pech - deszcz, zwykły, najzwyklejszy deszcz, który jednak dopełnił czarę porażki. Kompletnie załamana, jednak przyzwyczajona do tego uczucia, przekroczyła drzwi pierwszego baru, który napotkała. Bez słowa skierowała się do wyspy i zajęła jedno z barowych krzeseł.
-Nalej czegoś mocnego.- Powiedziała, beznamiętnie świdrując ladę dużymi, piwnymi oczami, chowającymi się za opadającymi na twarz kosmykami włosów.