Była godzina 14:31, miał więc jeszcze co najmniej godzinę na inne zajęcia. Liga nigdy jakoś specjalnie nie narzucała sprzątaczom określonych działań w określonym czasie i tym podobnych, mimo że oczywiście stale ich monitorowano. To oznaczało, że o ile sprzątacz wyrobiłby się w swoich godzinach pracy, mógł robić to, co mu się podobało. Faktem było jednak, że zazwyczaj dostawali sporo roboty, więc na "czas wolny" nie zostawało wiele czasu. Mark odnosił wrażenie, że dzięki swojej szybkiej i rzetelnej pracy zawsze ma nieco więcej wolnego czasu, niż inni. Bądź co bądź, trzeba było taki na coś wykorzystać, np. na posiłek w połowie pracy czy rozmowę z innymi.
Idąc do drugiego schowka, tego najbliżej stołówki, za pewnym zakrętem zrównał się z nim jeden z członków Ligi Sprawiedliwych. Miał na sobie czarno-złotą zbroję, a towarzyszył mu mały złoty robocik wielkości pięści.
Bohater miał na sobie maskę i uśmiechnął się do Marka, idąc po jego prawej stronie.
- Jak tam mija dzień, panie... - w końcu dostrzegł plakietkę na kombinezonie Marka. - Toney?
Widać było, że dzień musiał mężczyźnie mijać bardzo miło. Cały promieniał, i to nie tylko dzięki lśniącemu kombinezonowi.