Więc ten, no. Demokracja and stuff.
Po pierwsze, zakładając ten temat zapomniałem o tym, jak szerokim pojęciem jest "demokracja" - ile ma odmian i jak bardzo się od siebie różnią.
Rhobar pisze:
Zaskakująco sensowny pomysł
System, w którym prawo głosu ma 10% społeczeństwa wykazujące się największym patriotyzmem, inteligencją, wiedzą, świadomością polityczną i zasługami z pewnością działby lepiej od obecnej demokracji.
Ten pomysł rodzi jednak pewien problem i zastanawiam się, jak chciałbyś go rozwiązać.
W jaki sposób i według jakich kryteriów chcesz odróżnić zasłużonych patriotów od reszty społeczeństwa?
Wiem, że patriotyzm jest dla ciebie bardzo szerokim pojęciem i patriotą może być także ktoś, kto sam siebie nie lubi określać tym pojęciem i ma na przykład poglądy kosmopolityczne.
Rozumiem, że ktoś taki w twoim wymarzonym systemie mógłby mieć prawo głosu.
Ale, jako że mówimy o idei popieranej przez ciebie, muszę zapytać - czy każdy ubiegający się o tytuł szlachecki w Polsce musiałby być katolikiem?
To teraz przejdę do krytyki samej idei demokracji.
Po pierwsze - założenie, że ludzie są równi.
To jest oczywista bzdura, w którą w dosłownym znaczeniu chyba nikt tak naprawdę nie wierzy, może z wyjątkiem garstki najbardziej oderwanych od rzeczywistości osób.
Rozumiem jednak, skąd może się brać powszechna akceptacja dla systemu, w którym ludzie mają równe prawa wyborcze - sprawiedliwe i skuteczne wskazanie, kto powinien je mieć, a kto nie, to bardzo trudne zadanie.
Po drugie - konieczność posiadania wykształconego społeczeństwa.
Powszechny dostęp do edukacji jest czymś wspaniałym.
Jest on zasługą postępu technologicznego, który pozwolił ludziom efektywniej wykonywać podstawowe prace, dzięki czemu mniejszą pracą byli w stanie otrzymywać więcej dóbr.
Gdy podstawowe potrzeby konieczne do przetrwania były już zaspokojone, ludzie dodatkowy czas i środki mogli przeznaczać na rozrywkę i właśnie na naukę, rozwój osobisty, edukację.
I to jest cudowne - że człowiek, jeśli chce, może zdobyć potrzebną mu wiedzę i umiejętności, dzięki którym może efektywniej pracować i ogólnie czuć się bardziej spełnionym jako człowiek.
To zasługa wynalazców i innych ludzi nauki.
A co z władzami, które wprowadziły powszechny obowiązek szkolny?
W moich oczach są to zbrodniarze, którzy wypaczyli osiągnięcia naukowców i jeszcze często przypisywali sobie ich zasługi.
Możliwość jest dobra, przymus jest zły.
A demokracja do sprawnego działania wymaga zmuszania ludzi do nauki.
Jeśli każdy obywatel ma prawo głosu, co więcej - wywiera się na nim presję, żeby z tego prawa korzystał, nazywając głosowanie "patriotycznym obowiązkiem" - to będzie trzeba wmuszać w niego wiedzę i mądrość potrzebną do podejmowania korzystnych dla kraju decyzji, choćby ten proces edukacji go unieszczęśliwiał i był skrajnie nieskuteczny, a przy okazji niepotrzebnie kosztowny.
Bo jeśli ktoś nie chce się uczyć i korzystać z tej wiedzy, to się nie nauczy.
Rzecz w tym, że większość ludzi nie tylko jest głupia, ale wręcz CHCE taka być.
W demokracji zbyt niebezpieczne jest im na to pozwolić, a w wielu innych systemach nie ma to znaczenia.
Trzeba też zrozumieć - i wpajać to podejście wszystkim, zwłaszcza rządzącym - że władza nie jest przywilejem, tylko ciężkim obowiązkiem.
Obecnie wszyscy traktują odebranie komuś władzy politycznej jako wielką krzywdę, a wtrącanie się w jego prywatne życie jako wsparcie. Takie podejście nie jest bezpodstawne, ale moim zdaniem błędne i powinno być dokładnie na odwrót.
M1kus jako wadę-zaletę demokracji wymienił powolność we wprowadzaniu zmian w prawie.
Zgadzam się, że to jest zaleta i uważam, że powinno to być nawet ujęte w konstytucji, że - z wyjątkiem pewnych bardzo konkretnych okoliczności, np wojny - przed ogłoszeniem nowego prawa do jego wprowadzenia w życie powinno minąć od kilku miesięcy do kilku lat, by dać ludziom czas na przygotowanie do zmieniających się warunków.
Głośną sprawą tego typu były na przykład e-papierosy. Pojawia się nowinka techniczna, wiele osób w to inwestuje, a później nagle wchodzą rządowe regulacje i ci ludzie tracą majątek, nie mając czasu na sprzedaż towaru i przerzucenie się na inną branżę. Ktoś mógłby powiedzieć, że sami są sobie winni, że mogli to przewidzieć, ale takie podejście zawsze będzie spowalniać rozwój gospodarczy.
No i tutaj pojawia się też kolejna wada większości obowiązujących na świecie modeli demokratycznych, czyli zmiana władzy co kilka lat - często wpisana w prawo nawet jeśli lud jest zadowolony ze swojego władcy i chce go wybierać dożywotnio - prawo po prostu odbiera im taką możliwość.
To sprawia, że ledwo jakieś prawo wejdzie w życie, ledwo ludzie zaczną się do niego przyzwyczajać - nowe władze już pracują nad jego zmianą.
Takie ciągłe zmiany są nie tylko kosztowne, ale też skrajnie uciążliwe dla całego społeczeństwa. Prawo powinno być jak najbardziej proste i stałe.
I w końcu mój czwarty zarzut przeciwko demokracji - najbardziej kontrowersyjny, przez który wielu z was uzna mnie za szaleńca i paranoika.
Cóż, bywa.
Rozlew krwi, wszelkie konflikty zbrojne - to straszne rzeczy, okropne rzeczy.
Demokracja jest wielbiona przede wszystkim za to, że pozwala na zmianę władzy bez rozlewu krwi - lud wyraża swoją wolę poprzez wybory, a nie rewolucję.
I nie ma wątpliwości, że to jest bardzo korzystne dla wszystkich. Ciężko o rozwój gospodarczy i szczęście, gdy wszędzie ktoś do kogoś strzela i coś wybucha.
Gloryfikacja wojny to głupota.
ALE MIMO TO trzeba pamiętać, co jest źródłem prawdziwej władzy - potęga militarna.
Wszystko inne, jakaś umowa społeczna, jakiś świstek papieru mówiący o jakichś prawach - to tylko iluzja władzy.
Choć rozlewu krwi należy unikać, to nie za wszelką cenę.
Nie twierdzę, że o każdą drobnostkę powinna wybuchać wojna domowa.
Byłoby to co prawda uczciwsze od demokracji, bo wygrywałaby lepsza i bardziej zdeterminowana strona, a liczebność dawałaby sporą przewagę, lecz nie decydowałaby o zwycięstwie sama w sobie.
Ale jednak, choć bardziej sprawiedliwe od demokracji, byłoby to też znacznie bardziej kosztowne. Zbyt kosztowne.
Niemniej jednak, ludzie powinni pamiętać, że realna władza polega właśnie na tym. I że pewnych rzeczy nie da się osiągnąć bez prawdziwej walki.
Nie jest to co prawda integralną częścią demokracji, ale często ona do tego prowadzi - że ludzie są tak zapatrzeni w tą iluzję władzy, że zapominają o potrzebie posiadania prawdziwej władzy i radośnie dążą do samorozbrojenia.
Mówiliście o naprawie demokracji poprzez wprowadzenie organu sprawdzającego, czy politycy wywiązują się z obietnic wyborczych.
Jest jednak problem ze wskazaniem, kto miałby do tego organu należeć i jakie mieć uprawnienia, żeby taki organ był zarówno niezależny, jak i niezdolny do nadużyć.
Moim zdaniem rozwiązanie jest proste - uzbrojone społeczeństwo, którego władza będzie się zwyczajnie bała.
Wiem, że powszechny dostęp do broni palnej to kontrowersyjny temat i wiąże się z pewnymi niekorzyściami, ale możliwość bezpośredniej władzy ludu nad politykami moim zdaniem jest tego warta. Jest nawet ważniejsza, niż możliwość bezpośredniej obrony dla uczciwych obywateli przed przestępcami i terrorystami.
Problem w tym, że w demokracji nawet uzbrojonego społeczeństwa władza nie musi się bać w ten sposób - bo kto normalny będzie ryzykował życie w rewolucji, skoro wystarczy poczekać kilka lat i... Zagłosować na kolejnego populistę, który też się nie wywiąże ze swoich obietnic. I znowu. I znowu. I tak do usranej śmierci.
Myślę też, że właśnie dlatego demokracja stała się tak powszechna - nie dlatego, że rządzący nagle zaczęli się przejmować wolą obywateli i zrezygnowali z przywilejów, a przede wszystkim dlatego, że chcieli sobie zapewnić wiekszą bezkarność.
Moim zdaniem lepszym systemem jest monarchia konstytucyjna, ale oczywiście sporo zostaje do powiedzenia w kwestii tego, co taka konstytucja powinna zawierać i jak ten system wprowadzić.
Chyba będzie lepiej, jak założę osobny temat o moim wymarzonym państwie, w kilku różnych wersjach - coraz bardziej radykalnych i coraz trudniejszych do wprowadzenia.
Wbrew pozorom nie jestem anarchistą. Znaczy się, to piękna idea, ale zbyt łatwo tam się żyje oszustom i zbyt szybko jakiś skrajny sk**wysyn może objąć władzę absolutną.