Ciernisty Las

Avatar Concordia
Moderatorka
BudowniczyMakaronu:

Na dachu raczej nie znalazł niczego, czym mógłby walczyć, pomijając kilka poluzowanych dachówek, jednak... Rzucanie nimi w nieznajomych mogło nie być najlepszym pomysłem. Było ich około dwudziestu - w sumie trzynastu w porywach do czternastu pieszych i siedmiu jeźdźców na wysokich koniach. Cała siódemka ubrana była w długie, ciemne peleryny w różnych kolorach i staromodne kapelusze z szerokim rondem, przez które z perspektywy dachu nie był w stanie dojrzeć ich twarzy. Ogólnie, strojami przywodzili na myśl muszkieterów albo kogoś takiego. Jeden z nich, stojący najbliżej drzwi, skinął głową na pieszego mężczyznę u swego boku, a ten jeszcze raz zabębnił pięścią w drzwi i zawołał:
- Czerwony Kapturku! Otwieraj i wyjdź nam naprzeciw, inaczej zmuszeni będziemy wyważyć drzwi! - jak na zawołanie, zaraz po tych słowach Jürgen usłyszał skrzyknięcie towarzyszące otwieraniu drzwi wejściowych do chatki.
- Czego chcecie? - rozpoznał zimny jak lód i ostry jak sztylet głos Elise. Takim samym oschłym tonem głosu zwracała się do niego, kiedy pojawiając się u szczytu schodów przy ich pierwszym spotkaniu zastała go z ręką na klamce do pokoju, w którym - jak się później okazało - znajdowały się zwłoki myśliwego i babci Czerwonego Kapturka. Jeden z jeźdźców poruszył się niespokojnie, a jego koń zarżał, unosząc się przez chwilę na tylnych kopytach, zanim dosiadający go mężczyzna szarpnięciem za wodze zmusił wierzchowca do posłuszeństwa. Najwyraźniej nawet zwierzęta bały się Elise z jakiegoś powodu.
- Witaj, Czerwony Kapturku - odezwał się nieznajomy na koniu, ten, który znajdował się najbliżej drzwi, o granatowym płaszczu i tego samego koloru kapeluszu.
- Elise - poprawiła go dziewczyna z nutą irytacji w głosie.
- A więc, Kapturku... - kontynuował niezrażony rozmówca - ...Jak zapewne wiesz, Rada Baśniowa ani królowa baśni nie darzą cię szczególną estymą...
- I vice versa - weszła mu w słowo Kapturek.
- ...Jednakże, przewodnicząca Rady łaskawie postanowiła dać ci drugą szansę i...
- Drugą szansę? - Elise najwyraźniej ani trochę nie przejmowała się tym, że było to niekulturalne co chwila wchodzić komuś w słowo w trakcie rozmowy. - A co, potrzebujecie służącej dla Kopciuszka czy nowej niewolnicy do haremu Alladyna? - powiedziała tonem pełnym kpiny, widocznie ani trochę nie pałając do Siedmiu Jeźdźców ani szacunkiem ani tym bardziej sympatią.
- Nic z tych rzeczy! - jeździec zdawał się już wyraźnie zniecierpliwiony. - Przewodnicząca Rady Baśniowej posłała nas tutaj, żeby...
- Zapraszam do środka - przerwała mu po raz n-ty Czerwony Kapturek. - Jeśli będziemy tak tutaj rozmawiać, twoi rozgadani towarzysze będą bezustannie wchodzić nam w słowo - mimo iż brzmiało to bardziej jak okrutny żart, niż autentyczne stwierdzenie, dziewczyna otworzyła szerzej drzwi, najpewniej w zapraszającym geście. Jürgen nie widział wprawdzie twarzy jeźdźca, z którym Elise rozmawiała, jednakże mógł być niemalże pewny, że w tej chwili dostał tiku nerwowego.
- Oni będą wchodzić nam w słowo, hm? - mruknął ironicznie, po czym jednak pokręcił energicznie głową, jakby chcąc samego siebie przywołać do porządku. - Mniejsza o to. Rozmawiać będziemy tutaj, nie w środku. Nawet jeśli należysz do elity postaci ze swoim własnym zakończeniem Długo i Szczęśliwie...
- Które jest tak naprawdę ch*jowe. Mieszkam w lesie z dwoma trupami w chacie.
- ...Jesteś na liście zdrajców i osób skrajnie niebezpiecznych dla dobra narodu. Chyba nie myślisz na poważnie, że którykolwiek z nas wejdzie do twojego domu, bez konia i osobistej służby?
- Oczywiście, że tak nie myślę. Myślę, że to TY, a nie którykolwiek z was, wejdziesz do mojego domu, z koniem i czterema swoimi sługami w ramach gwarancji, że dożyjesz jutra. Pasuje? - w tonie głosu Kapturka słychać było wyraźne zniecierpliwienie, po czym wnioskować można było, że nie ma najmniejszego zamiaru ustępować. Jeśli jakakolwiek rozmowa miała się odbyć to na jej warunkach! Mężczyzna zastanowił się chwilę, spoglądając na swoich towarzyszy. Czterech z pozostałych sześciu jeźdźców pokręciło naraz głowami, na znak, że zgodzenie się na warunki morderczyni bynajmniej nie jest najlepszym pomysłem.
- Ja... - kapelusz zsunął się mężczyźnie nieco bardziej na tył głowy i w blasku wschodzącego słońca Jürgenowi wreszcie udało się dostrzec jego twarz. Był w gruncie rzeczy młodym chłopakiem, o długich do połowy szyi, kruczoczarnych włosach i błękitnych, wyrazistych oczach, w których teraz jednak czaiła się niepewność, a na twarzy napięcie. Gdzieś już go chyba widział... Ale gdzie konkretnie? - S-Sam nie wiem... To znaczy! - odkaszlnął głośno, poprawiając kapelusz i ponownie przybierając poważny ton głosu. Zupełnie, jakby starał się ukryć przed wszystkimi i przed światem swoją niezdecydowaną i delikatniejszą stronę. - Przyjmuję twoje warunki.
Pozostałych sześciu jeźdźców jęknęło jednogłośnie, najwyraźniej ubolewając nad głupotą/lekkomyślnością swego towarzysza, który w tej chwili zsiadł z konia i prowadząc go za uzdę zbliżył się do drzwi. Po chwili zniknął we wnętrzu chatki, a wraz z nim czterej piesi mężczyźni. Jeźdźcy, którzy zostali przed chatką, spojrzeli po sobie znacząco i każdy z nich odezwał się raz:
- On już nie wróci, prawda?
- A mówiłem mu przed podróżą, żeby nie szedł na żadne układy z tą diablicą.
- Ma za dobre serce. Zawsze tak było. Pamiętacie, to on postanowił lata temu pomóc wiecie-komu.
- I wtedy dobrze na tym wyszliśmy, ale najwyraźniej nie tym razem.
- To co, jedziemy z powrotem bez niego? Jeśli wyjdzie z tego żywy to nas dogoni.
- To trochę niekulturalne go tak zostawiać, ale... Na chwilę obecną mam gdzieś kulturalność.
Kiedy tylko zakończyli ów dialog, zawrócili konie i odjechali w las, a ich (prawdopodobnie) służący podążyli za nimi truchtem. Na polanie została tylko jedna osoba... Zakapturzona na biało, szczupła postać, której płci Jürgen nie był w stanie z tej odległości zidentyfikować. Ani drgnęła, kiedy wszyscy poza nią odeszli.. Po prostu stała nieruchomo w miejscu, wpatrując się wyczekująco w drzwi chatki Kapturka. Nagle jednak nieznajoma osoba drgnęła i uniosła powoli wzrok ku górze... I spojrzała wprost na Jürgena, a na jej bladoróżanych ustach wykwitł szeroki, zniewalający uśmiech. Była to kobieta. Niezwykle piękna, przywodząca wyglądem na myśl anioła lub boginię kobieta, o długich, biało-srebrzystych włosach i połyskujących tajemniczo, lazurowo-błękitnych oczach. Wypowiedziała bezgłośnie do niego jakieś słowa, po czym odwróciła się na pięcie i również opuściła polankę, znikając między drzewami Ciernistego Lasu, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. A słowa, które bezgłośnie posłała mu tajemnicza nieznajoma to:

Powodzenia w twojej własnej baśni, Obłędny Drwalu.

Gunzi:

Klapa w podłodze ustąpiła bez większego oporu, wydając z siebie przy tym ciche skrzypnięcie. Z dołu do pomieszczenia wdarł się słodki, odurzający wręcz zapach, którego nie potrafiła bliżej zidentyfikować. Coś jak... Połączenie aromatu róży, lawendy i jakichś bliżej nie określonych ziół, które sprawiały, że człowiek od razu robił się senny. Co do tego, co zobaczyła - poniżej rozpościerał się widok na zapętloną klatkę schodową, prowadzącą w dół budowli i skrytą niemal całkowicie w półmroku, rozświetlanym jedynie przez kilka pojedynczych pochodni, poumieszczanych tu i ówdzie wzdłuż ścian. Co ciekawsze, ich płomienie nie były ognistego koloru - tylko różowawo-fioletowe. Od najbliższego stopnia dzieliła Annicę odległość około półtora metra, później schody były już normalnej wysokości i raczej regularne. Na zakurzonej podłodze zauważyła ślady czyichś butów. Czyli ktoś tutaj rzeczywiście był i to wcale nie tak dawno temu.

Avatar Concordia
Moderatorka
//Hip-hip-hura. Tym razem mi nie usunęło odpisów. Zawsze to jakiś progres.

Avatar BudowniczyMakaronu
//wohoo, historii ciąg dalszy!

Gdy tylko Sześciu Jeźdźców, Białą Dama i reszta piechurów zniknęła z Jurgenowego pola widzenia, skierował się bardzo powoli w kierunku klapy w podłodze. Po drodze, wykorzystywał każdą szarą komórkę swojego mózgu, żeby przeanalizować sytuację. Młody Jeździec, mimo dezaprobaty towarzyszy, zdecydował się wejść do domu Elis. Tak więc istniały dwie możliwości: był nowy lub na prawdę zły w swoim zawodzie. Lecz ta możliwość została przez Jürgena wykluczona. W końcu nie dość, że robi to już przynajmniej rok, to na jego decyzjach cała grupa wyszła ostatnio całkiem dobrze. Tak więc pozostawała druga możliwość: sprawa była na prawdę poważna. Chłopak był gotów zaryzykować życie zarówno własne, jak i konia oraz pieszych. Do tego ta Biała Dama... jak gdyby cały czas wiedziała o obecności Jürgena, ale skorzystała z tej wiedzy dopiero po odejściu reszty, żeby nie robić mu kłopotów. Od razu skojarzyła mu się z kimś, kogo nazwał Autorem. Osoba o wręcz nieograniczonej władzy, przynajmniej w tym świecie. Ale, to teraz nieważne, zapyta później Elise.
Podszedł do klapy, i sprawdził jak może ją otworzyć. Co prawda nie chciał tego robić, więc zaraz po tym położył się na ziemi i przyłożył ucho do podłogi, by usłyszeć o czym rozmawiają osoby na dole- Jeździec oraz Elise. Był gotowy w razie czego zejść na dół, w ramach obrony Elise lub też Konnego. Nie miał zamiaru pozwolić na jego śmierć, przynajmniej dopóki nie pozna jego winy.

Avatar Concordia
Moderatorka
BudowniczyMakaronu:

Klapę dało się bezproblemowo otworzyć - wystarczyło chwycić za znajdujący się na niej uchwyt i pociągnąć ku górze. Co nie znaczyło wcale, że komukolwiek byłoby łatwo się tędy włamać - było to w końcu drugie piętro, a polanka otaczająca chatkę była na tyle przestronna, że nawet zejście na dach z gałęzi któregoś z drzew było raczej niemożliwe - znajdowały się one bowiem za daleko. A co do podsłuchiwania rozmowy Elise i nieznanego z imienia jeźdźca... Cóż, rozmawiali na parterze, a Jürgen znajdował się na dachu drugiego piętra, więc nie słyszał ani słowa z tego miejsca.

ZoNei:

Anastazję obudziły czyjeś śmiechy. Szmer rozmów wokół niej, czyjeś włosy delikatnie łaskoczące dziewczynę w twarz. Kiedy uchyliła powieki, jej spojrzenie spotkało się z parą wielkich, ciemnobrązowych oczu, przyglądających się jej z wyraźnym zaciekawieniem. - UŁA! - mała dziewczynka, do której owe oczy należały, odskoczyła od Dave jak oparzona, cofając się o kilka kroków wstecz. Była niska i pulchniutka (ale jeszcze nie gruba), na oko miała może z sześć/siedem lat. Rumianą twarzyczkę zdobiły jej liczne piegi, a jej długie, czarne włosy zaplecione były w dwa długie warkocze. Jeszcze chwilę temu pochylała się nad łóżkiem, na którym Anastazja nie wiadomo jak się znalazła, ale teraz zdawała się już nie być tak pewna siebie, kiedy nieprzytomna dziewczyna okazała się być jednak przytomna. - P-Przepraszam, nie chciałam naruszać twojej sfery osobistej! - tłumaczyło się dziecko, całe czerwone na twarzy, bawiąc się nerwowo końcem swojego warkocza. Ogólnie ubrana była trochę jak mała Indianka i w sumie mogłaby nią być, gdyby nie fakt, że jej opalenizna nie była wcale aż tak mocna. Oprócz niej w pomieszczeniu było wiele dzieci, śmiejących się, bawiących i kompletnie nie zwracających w większości uwagi na Anastazję. Tylko cztery dziewczynki - w tym mała Indianka - i dwóch chłopców wpatrywało się w nią z zainteresowaniem, jakby w życiu nie widzieli nikogo takiego jak ona. Pomieszczenie było długie i dobrze oświetlone, obstawione rzędami zaścielonych na biało łóżek i z wieloma oknami w skośnym dachu i w ścianach budynku, wychodzącymi na przytulną leśną polankę i uroczą wioskę na niej wybudowaną. Cała mała osada wręcz tętniła życiem, ale... Nie było w niej ani jednego dorosłego. Same dzieci! Niektóre - tak jak czarnowłosa dziewczynka, która przed chwilą pochylała się nad Anastazją - ubrane w stroje Indian, inne jak mali marynarze, dzieci arystokratów bądź w jeszcze inne, przeróżne stroje, których nie dało się przypisać do żadnej konkretnej profesji, pozycji czy narodowości. Anastazja nigdy wcześniej nie widziała tego miejsca ani nie miała najmniejszego pojęcia, jak się w nim znalazła, ale jedno było pewne - to nie tutaj straciła przytomność, uciekając przed nieznajomą, śledzącą ją osobą w parku. A więc gdzie była? Cóż, nie miała bladego pojęcia.

Avatar BudowniczyMakaronu
mimo tego wciaz pozostal na gorze. Ufal Elisie wystarczajaco, by zaczekac

Avatar ZoNei
Dziewczyna jeszcze zaspanym wzrokiem rozejrzała się po pomieszczeniu. Spojrzała na każde dziecko po kolei, zatrzymując swoje spojrzenie na małej dziewczynce w stroju Indian, stojącej niedaleko.
- Kim ty jesteś..? - Zapytała marszcząc lekko brwi - I co to za miejsce? Gdzie ja jestem?

Avatar Gunzi
Lekko machnęła dłonią, jakby chciała się pozbyć uporczywego zapachu. - Na cholerę komuś tak mocna woń. - mruczała pod nosem, chodząc wte i wewte po pomieszczeniu, blisko klapy, rozmyślając ciągle. Może nie powinna schodzić. Nie wiedziała przecież kto skrywa się na dole, czy ma dobre zamiary, czy nie chce jej skrzywdzić. Przez głowę przeszły jej najgorsze scenariusze, ale w końcu postanowiła wziąć się w garść. Stwierdziła, że nie będzie czekała na wybawienie, czy też zgubę. Postawiła działać. Usiadła więc na ziemi, przy otwartej uprzednio klapie, ostrożnie zsuwając się w dół, by choć czubkiem buta dotknąć pierwszego stopnia. - Wysoko... - bąknęła dosyć niechętnie. Nie uśmiechalo się jej sturlanie po schodach, na sam dół.

Avatar Concordia
Moderatorka
BudowniczyMakaronu:

Minęło kilka minut, lecz nikt nie opuścił chatki. Ani jeździec ani jego służący ani nawet koń. Dopiero po jakimś czasie klapa uniosła się, a na drabinie ukazała się Elise z czyjąś krwią na policzku... I ogólnie na całym ubraniu. Na śnieżnobiałej koszuli wyraźnie malowały się owe szkarłatne, świeże plamy, przez co były one doskonale widoczne na pierwszy rzut oka. - Możesz już zejść na dół. Jest bezpiecznie - poinformowała chłodnym, pozbawionym nacechowania emocjonalnego tonem głosu Czerwony Kapturek, po czym sama zeszła z powrotem na dół i czekała na niego koło schodów prowadzących na parter. Już stąd widać było krew zaścielającą sporą część podłogi i przynajmniej jednego trupa w zasięgu wzroku. Blondynka nadal ściskała w dłoni zakrwawiony nóż i nawet nie drgnęła, chociaż z pewnością miała pełną świadomość, że ma na rękach cudzą krew. Widocznie było to już dla niej czymś zupełnie naturalnym. Przyzwyczaiła się do tego typu brudnej roboty, choć kiedyś była tylko zwykłą, niewinną dziewczynką z koszyczkiem pełnym łakoci dla babuni.

ZoNei:

- Mówiłem, że głupia. Po co my ją w ogóle zbieraliśmy z ziemi? Trzeba było to zostawić tam, gdzie zostało znalezione, chociaż wilki nie byłyby głodne - wyrwało się jednemu z chłopców, którego wygląd wskazywał na jakieś... Dziesięć lat? Jedenaście? Coś koło tego. Miał on długie do połowy szyi, jasnoblond włosy oraz duże, niebieskie oczy, a ubrany był odzież, która przypominała wyglądem bawarski strój ludowy. Brakowało tylko dziwacznego kapelusza i kufla z piwem w dłoni.
- Coś ty, ludzi nie można ot tak zostawiać tam gdzie leżą, to nieetyczne! - szturchnęła go w żebra chuda dziewczynka o tłustych, czarnych włosach i wąskich, szarych oczach, ubrana w czarną, rozkloszowaną w pasie sukienkę, mogąca mieć jakieś osiem lat, na pewno nie więcej. Blondyn burknął coś pod nosem urażony na temat tego, że czarnowłosa ma szczęście, że jest dziewczyną, bo inaczej to by jej oddał, po czym skrzyżował ręce na piersi i obrócił się do gromadki tyłem.
- Jak to nie zostawia? Ona jest DOROSŁA! Dorośli są ohydni... - powiedział, wyraźnie niezadowolony z tego, że reszta dzieci nie zgodziła się z jego opinią na temat Anastazji.
- Wcale, że nie! Wujek też jest dorosły, a jego jakoś lubisz! - wytknęła mu jeszcze inna dziewczynka, o kręconych, ognisto-rudych włosach i twarzy obsypanej piegami.
- Wujek to co innego! Daje nam jedzenie, lekarstwa i wszystko co potrzebne, a ta dorosła jest bezużyteczna. Nawet nie wie przecież, gdzie się znajduje! Beznadzieja po prostu...
- Z takim podejściem nigdy nie dorośniesz. Nie chcesz dorosnąć? - dziewczynka w czarnej sukience, która wcześniej wspomniała o tym, że porzucanie ludzi jest nieetyczne, odezwała się ponownie, z wyraźną agresją w głosie. Blondyn pobladł i odwrócił się z powrotem do towarzystwa, wyglądając na zrezygnowanego. - No dobrze dobrze, możemy jej dać szansę, niech będzie...
Czarnowłosa "Indianka" podeszła znowu do Anastazji bliżej i uśmiechnęła się. - J-Jestem Ymir. Znaleźliśmy cię w lesie blisko wioski, więc zabraliśmy cię tutaj, żeby cię wilki nie zjadły. To miejsce t-to Zaginiona Wioska pośrodku Ciernistego Lasu. P-Pewnie o niej nie słyszałaś... Inaczej nie byłaby przecież zaginiona. To jest Paolo - pokazała na sceptycznego blondyna, który nadal zdawał się z jakiegoś powodu obrażony. - To Monica - ten sam gest wykonała w stronę dziewczynki w czarnej sukience - A to Othela - przedstawiła rudowłosą dziewczynę i uśmiechnęła się promiennie. - A ty j-jak masz na imię? PEWNIE LOST! Zgadłam?! Zgadłam, na pewno! Lost, bo jesteś zagubiona w tym lesie! - zaśmiała się Ymir, wyszczerzając zęby w szerokim uśmiechu. Swoją drogą, między górnymi jedynkami miała niewielką szparkę, która czyniła jej wygląd jeszcze bardziej dziecięcym.

Gunzi:

Podłoże było solidne i nie wyglądało na to, żeby schody miały się pod nią zapaść, kiedy będzie schodzić. Nie były też śliskie ani chwiejące się. Ot - zwykłe kamienne schody, którymi mogła zejść prawdopodobnie na sam dół wysokiej wieży, w której się obecnie znajdowała.

Avatar BudowniczyMakaronu
//ku*waku*waku*waku*waku*waku*waku*waku*waku*waku*wa

-Jezu, Elise. Proszę, powiedz że nie zabiłaś ich wszytkich. Powiedz, że to była samoobrona lub cokolwiek. Proszę, nie mów, że zabiłaś ludzi, którzy Ci zaufali. -Mówiąc to, ruszył na dół, żeby samemu zobaczyć ciała. -Powiedz, że, ku*wa nie wiem, przez przypadek dźgnełaś konia czy coś. Ku*wa ku*wa ku*wa. -przyspieszył swą podróż, tym razem ignorując zupełnie skrzypienie schodów.

Avatar Concordia
Moderatorka
I jak to dało się przewidzieć - w pośpiechu wywalił się na tych schodach i wylądował brzuchem na podłodze, z twarzą i ręką w kałuży czyjejś krwi. - Hm... Nie. Nie zabiłam ich wszystkich, choć bynajmniej to nie była samoobrona. Potrzebowałam jeźdźca i konia. Jego służący byli mi całkowicie zbędni. Balastu należy się pozbywać - odpowiedziała opanowanym tonem głosu Elise, schodząc bezszelestnie ze schodów i przekraczając bezproblemowo leżącego na podłodze Jürgena i jedno z ciał, które znajdowało się na jej drodze. Były w sumie cztery trupy służących, jeden spłoszony koń o karym ubarwieniu, przywiązany za lejce do poręczy schodów i jeden mężczyzna w granatowej pelerynie, związany na podłodze koło kominka. Był zakneblowany, a w jego oczach lśniły łzy, po tym, jak zmuszony był zobaczyć śmierć swoich towarzyszy, jednakże z pewnością był żywy i nawet nie draśnięty. Był zdecydowanie niższy, niż się to zdawało patrząc z dachu. Może to dlatego, że jego koń mimo wszystko był jednej z większych ras, więc dosiadając go jeździec sam mógł wyglądać na wyższego. Czerwony Kapturek spojrzała na jeźdźca chłodnym, pozbawionym jakichkolwiek emocji spojrzeniem, po czym wróciła wzrokiem do Jürgena i zapytała:
- Tak w ogóle, mówiłeś wcześniej coś o jakiejś książce, która może być powodem tego, że zjawiło się tutaj tych Siedmiu Jeźdźców... Co miałeś przez to na myśli? O jakiej książce mówiłeś?

Avatar ZoNei
- Możesz mówić na mnie jak Ci się tylko podoba - Przez jej twarz przeszedł cień uśmiechu - Miło mi was poznać i dziękuje za ratunek.
Wstała z łóżka, na którym siedziała i rozprostowała kości.
- Powinnam już wracać do domu.. - Powiedziała spoglądając na Ymir. - Gdzie położyliście mój plecak?

Avatar BudowniczyMakaronu
Wstał, trzymając nerwy na wodzy. Zdjął bluzę, co powinien uczynić już dawno, bo w domu było i tak dość ciepło. Tylko że teraz było ku*ewsko gorąco. Wytarł o nią krew ze swojego ciała, a następnie rzucił ją na łóżko. Rozejrzał się po pokoju, decydując o swoim następnym ruchu. W końcu podszedł do więźnia i podniósł go, chwytając go za ramię. Podsunął pod niego krzesło, na którym niedawno sam siedział, po czym lekkim popchnięciem zmusił go, żeby na nim usiadł. Po tym podszedł do stołu i przejrzał się, w poszukiwaniu baśni " O Jürgenie, Elisie i siekierze".

Avatar Concordia
Moderatorka
ZoNei:

- Hm... - zastanowiła się Ymir, kładąc palec wskazujący na podbródku. - Zdaje się, że pilnował go Nico i... - słysząc głośne śmiechy gdzieś za swoimi plecami odwróciła się, a razem z nią także Monica, Othela, a nawet Paolo. Na łóżku po drugim stronie pokoju siedziała banda pięciolatków, która miała ze sobą plecak Anastazji. Dzieci, śmiejąc się przy tym do rozpuku, grzebały w rzeczach dziewczyny. Jeden z nich opychał się właśnie dwoma czekoladowymi batonikami, które wcześniej tam miała, a grubiutka dziewczynka o krótkich blond włosach bawiła się telefonem Anastazji z taką miną, jakby po raz pierwszy w życiu widziała takie cudo na oczy. - EJ NO! Mieliście nie przeglądać jej rzeczy dopóki się nie obudzi! - Indianka tupnęła gniewnie nóżką, ale jej młodsi koledzy niewiele sobie z tego robili, wyrzucając kolejno przedmioty ze środka na podłogę. Jakiś około trzynastoletni chłopiec podbiegł do nich, porwał z podłogi piórnik i pognał z nim na drugą stronę pokoju, rzucając nim do jakiegoś innego chłopca niczym piłką plażową. - ORIENTUJ SIĘ! - zakrzyknął podczas zabawy... A Ymir robiła się coraz bardziej czerwona na twarzy. - W-Wujek nie byłby zachwycony, gdyby wiedział, jak dziecinnie się zachowujecie! - mruknęła naburmuszona, splatając rączki na klatce piersiowej i raz jeszcze tupiąc wścielke nóżką. - Lost, powiedz im coś, żeby oddali ci twoje rzeczy! - zwróciła się do Anastazji czarnowłosa Monica, ciągnąc ją lekko za rękaw koszuli.

BudowniczyMakaronu:

Podczas tego całego zamieszania księga z baśnią spadła ze stołu na podłogę, jednakże była cała i nie uszkodzona, dość daleko od najbliższej kałuży krwi. Elise spojrzała w tamtym kierunku... I zamarła, a wszelkie kolory w jednej chwili odpłynęły z jej twarzy. - Czy to jest to co myślę? - zapytała z autentycznym przerażeniem w głosie. Jeździec wymamrotał coś niewyraźnie przez knebel (prawdopodobnie jakąś kąśliwą uwagę na temat tego, jak Kapturkowi wychodziło myślenie do tej pory), jednak blondynka całkowicie go zignorowała, podnosząc z podłogi książkę, kładąc z hukiem na stole i gorączkowo kartkując. Przy okazji Jürgen mógł zauważyć, że zapisane zostały nowe strony. Na jednej z nich widniała ilustracja zakrwawionej Elise, stojącej nad zwłokami czterech mężczyzn. - Nie. Nie! NIE! Niech to jasny ch*j strzeli, NIE! Czy ja naprawdę znowu znalazłam się w jakiejś pie**olonej baśni?! - jej krzyki mieszające w sobie panikę, niedowierzanie i potworną wściekłość, słychać chyba było nawet po drugiej stronie Ciernistego Lasu. Elise zatrzasnęła książkę, oddychając ciężko. W jej oczach pojawiło się tyle emocji, tyle mieszających się uczuć i nieuporządkowanych myśli, że odnieść można było wrażenie, że albo zaraz zemdleje albo roztrzaska stół na którym leżała książka na drobne drzazgi. Jedno z dwóch, w każdym razie.
- Właśnie to próbowałem ci powiedzieć, zanim walnęłaś mnie w tył głowy i związałaś... - mruknął jeździec, który jakimś cudem zdążył pozbyć się służącego za knebel kawałka materiału z ust. - Rada Baśniowa po długich konsultacjach uznała, że anuluje wydany na ciebie wyrok śmierci, jeśli przyczynisz się do tego, żeby ktoś inny zdobył swoje szczęśliwe zakończenie. To jest właśnie ta druga szansa, o której wcześniej mówiłem... - głos nieznajomego był cichy i łamiący się, gdyż ten najwyraźniej nadal nie mógł dojść do siebie po stracie swoich sług, jednakże łzy już zniknęły z jego jaskrawobłękitnych oczu, zupełnie, jakby ich tam w ogóle nie było. Tylko policzki i nos miał nadal lekko zaczerwienione, co sugerować mogło, że tamten płacz jednak miał miejsce. Zresztą... Każdy może mieć czasami chwilę słabości, prawda? Kapturek spojrzała na jeźdźca w taki sposób, jakby właśnie wymordował jej pół rodziny i spalił dom. - Ja dziękuję za taką drugą szansę. NIE CHCĘ znowu przechodzić przez to gówno, które wy nazywacie drogą do szczęśliwego zakończenia!
- Zabawne... - niebieskooki zaśmiał się krótko, a jego kąciki ust uniosły się nieco ku górze, kiedy spojrzał Elise prosto w oczy. - Czy ty naprawdę myślisz, że masz jakikolwiek wybór? Baśń się już zaczęła. Chcesz czy nie - stałaś się jej nieodłączną częścią. Powodzenia w przetrwaniu jej! Zabijając moich ludzi już oficjalnie stałaś się morderczynią, to jest - złym bohaterem w tej opowieści. A wiesz, Czerwony Kapturku, jak kończą źli bohaterowie w baśniach, prawda?
- ZAMKNIJ SIĘ! - wydarła się na niego blondynka, cała czerwona na twarzy, wymierzając mu solidnego kopniaka prosto w twarz, tak że aż przewróciła krzesło razem z nim.
- ZAM-KNIJ-SIĘ! - Elise wzięła do ręki sztylet i z wściekłością uniosła go ku górze, najpewniej z zamiarem zabicia jeźdźca. Wcześniej wprawdzie mówiła, że jest jej do czegoś potrzebny, ale teraz była wściekła i równocześnie przerażona wizją ponownego trafienia do baśni, która ostatnim razem nie skończyła się dla niej przecież wcale dobrze, więc nie myślała logicznie, jak zwykła to czynić wcześniej. Jürgen miał tylko krótkie ułamki sekund, żeby zadziałać i ewentualnie powstrzymać dziewczynę - w przeciwnym razie jeździec oberwałby sztyletem prosto w brzuch.

Avatar BudowniczyMakaronu
Jürgen nie tylko szybkim chwytem zablokował obie ręce Elise, ale również odepchnął ją o dobry metr do tyłu i stanął między obiema postaciami. Nie muszę wspominać, że przy jego rozmiarach uniemożliwiło im to kontakt wzrokowy, prawda? Spojrzał na Jeźdźca wzrokiem typu Zamknij-Ku*wa-Pysk-Próbuje-Ci-Pomóc. Po spenetrowaniu go wzrokiem, wrócił do Elise, którą wciąż trzymał za lewe ramię.
-Jeżeli dobrze rozumiem jak działa ten świat, może lepiej nikogo na razie nie zabijać. Odłóż sztylet i proszę, wytłumaczcie mi, co tu się tam na prawdę odpi***ala.

Avatar ZoNei
Dziewczyna gniewnie spojrzała na każde dziecko po kolei.
- Oddawać moje rzeczy! - Powiedziała stanowczo i wściekle.
Anastazja, nie tolerowała takiego zachowania. Musiała ustawić te dzieciaki do pionu.
- Jeśli zaraz nie oddacie mi moich rzeczy i ładnie nie przeprosicie, sprawię wam piekło na ziemi - Powiedziała i uśmiechnęła się przerażająco.

Avatar Gunzi
Westchnęła z ulgą i tak też zrobiła - zeszła na dół, ostrożnie stawiając każdy krok. Przy okazji sprawdziła również kieszenie, by zorientować się, czy czasem nie została okradziona.

Avatar Concordia
Moderatorka
BudowniczyMakaronu:

- Ten dekiel przyjechał mi do domu tylko po to, żeby powiedzieć mi, że znowu wylądowałam w tym bagnie, które oni nazywają drogą do szczęśliwego zakończenia! W wyniku poprzedniego straciłam dwie bliskie mi osoby i zostałam całkowicie sama, NIE CHCĘ kolejny raz musieć brać w czymś takim udziału! - warknęła nieprzyjaznym tonem Elise, odpychając Jürgena z drogi (mimo niepozornego wzrostu i postury - była od niego dużo silniejsza) i kucając obok leżącego na podłodze nieruchomo jeźdźca, po tym, jak chwilę temu oberwał od niej w głowę. Był jednak jak najbardziej przytomny i oddychający, a poza lekkim rozcięciem na czole od zderzenia z podłogą nie było mu zbyt wiele. Blondynka chwyciła mężczyznę za włosy i szapnięciem zmusiła, żeby uniósł się do pozycji na wpół siedzącej i żeby spojrzał jej prosto w oczy, równocześnie przykładając mu sztylet do gardła. Teraz jednak nie była już tak roztrzęsiona jak poprzednim razem, więc bardzo możliwe, że wcale nie miała zamiaru mu tu i teraz przeciąć tętnicy. - Podaj mi chodź jeden powód, dla którego nie powinnam cię zabijać, Shy - powiedziała tonem ostrym jak stal i zimnym jak lód, a jej rozmówca z trudem uśmiechnął się. - Masz niezły cios, Kapturku. Choć do poziomu Surly'ego ci wiele brakuje. Jego uderzenia zawsze kończą się połamanymi kośćmi - przekrzywił nieznacznie głowę, równocześnie starając się odsunąć krtań od ostrza sztyletu Elise. Daremnie. - I czy ty naprawdę potrzebujesz powodów ode mnie, żeby mnie nie zabijać? Jestem tylko posłańcem. Przekazuję wiadomość, a nie o niej decyduję. Dobrze wiesz, że z naszej siódemki w radzie zasiada tylko Wise - kiedy tylko to powiedział, Kapturek zaklęła szpetnie pod nosem, ale puściła go i odsunęła się. - Kh! Masz szczęście, że Never More przydasz się bardziej jako żywy zakładnik... - mruknęła, wstając i opierając się lekko plecami o ścianę, wyraźnie obrażona. "Shy", kiedy tylko przestała patrzeć, natychmiast przestał się uśmiechać, a jego ramiona jakby się zgarbiły. Widocznie wcale nie był taki pewny siebie, na jakiego się kreował... Kiedy tylko sobie przypomniał, że oprócz Elise jest tutaj także Jürgen, natychmiast się wyprostował i przeszedł z pozycji pół-leżącej na siedzącą, mamrocząc coś pod nosem o tym, że następnym razem powinien słuchać "reszty" kiedy mówią mu, żeby gdzieś nie szedł, bo to się może źle skończyć. Najwyraźniej znowu mieli rację.

ZoNei:

Dzieci praktycznie nawet na nią nie zareagowały. Tylko jeden chłopiec, właśnie opychający się batonikiem, uniósł na nią wzrok swoich wielkich, brązowych oczu, po czym wzruszył obojętnie ramionami, kompletnie nieprzejęty tym, co przed chwilą powiedziała. Monica wywróciła teatralnie oczami. - Jak dzieci... Naprawdę, wujek nie byłby zachwycony, gdyby zobaczył, jak się zachowują. Pewnie kazałby ich wszystkich zabrać z powrotem do Piotrusia Pana! - ledwo wypowiedziała imię, a momentalnie na sali zapanowała cisza, jak makiem zasiał. Chłopcy z piórnikiem Anastazji spojrzeli na Monicę z przerażeniem. - O-Oszalałaś?! Chyba nie chcesz powiedzieć wujkowi o tym, co się tu dzieje! - powiedział jeden z nich, z wyraźnym drżeniem w głosie. - W-Właśnie! - zawtórował mu drugi - Dobrze wiesz, że nie możemy NIGDY wrócić do Nibylandii! Nigdy! - jego twarz była blada jak ściana, podczas gdy na ustach Ymir i Monici wykwitły porozumiewawcze uśmiechy. - Ah tak? - zapytała Monica - Myślisz, że nie odważę się mu powiedzieć? - oparła dłonie na biodrach. - Ja i Monica już prawie dorosłyśmy, To was wujek ukaże za niesubordynację, nie nas! - podjęła fortel Ymir, mimo iż w tak młodym wieku naśladując "dorosłą" minę wyglądała po prostu śmiesznie. Chłopcy przełknęli głośno ślinę. - A-A bierz sobie ten głupi worek na metalowe patyki! - jęknął ten, który trzymał piórnik, po czym rzucił go w stronę Anastazji. - Właśnie! I udław się nim! - zawołał wściekle drugi, po czym oboje uciekli z pomieszczenia. Tymczasem pozostałe dzieci, wykorzystując chwilę nieuwagi pozostałych, gdzieś się pochowały i nie było już żadnego z nich, poza Monicą, Ymir, Othelą i Paolo. Włącznie z wszystkimi rzeczami Anastazji poza piórnikiem - one też tajemniczo zaginęły i jakoś nie zapowiadało się na to, żeby miały w najbliższym czasie powrócić.

Gunzi:

Miała przy sobie wszystko, co miała przy sobie zanim straciła przytomność i nie wiadomo jakim cudem znalazła się w wieży. Schody zaś zdawały się ciągnąć w nieskończoność i dopiero gdy szła już jakieś dwadzieścia minut, ujrzała wyłaniające się zza rogu światło dzienne. Nim się obejrzała, znalazła się na jasno oświetlonym placu pośrodku ruin, a jej oczom ukazali się ludzie, których widziała z wysokości wieży. Tak jak widziała wcześniej - spora część z nich leżała na ziemi bądź wsparta o resztki kolumn, bez przytomności, jednakże bez wątpienia oddychając i będąc jak najbardziej żywymi. Kilkunastu zaś chodziło między leżącymi, snując się niczym ciężka mgła wokoło dziedzińca, bez konkretnego celu czy też kierunku. Z bliska jednak Anicca dostrzegła, że mimo iż mieli otwarte oczy, żadne z nich nie zdawało się kontaktować ze światem. Zupełnie, jakby lunatykowali, ale gapiąc się bezwiednie w przestrzeń i jakimś cudem nie wpadając na nic po drodze. Całe ruiny, osnute wspomnianą wcześniej ciężką mgłą, zdawały się w pewien sposób uśpione, a kwiatowy, delikatny zapach nasilił się, kojąc zmysły i jakby zachęcając Aniccę, żeby też się położyła. Nie była jednak jeszcze na tyle senna, żeby paść tam gdzie stoi i dołączyć do tych, którzy spali u jej stóp (niektórzy pochrapując odrobinę przy okazji). Mimo wszystko dziewczynie skutecznie udawało się zachować na tyle przytomność umysłu, żeby była w stanie ocenić sytuację.

Avatar BudowniczyMakaronu
//więc niska dziewczyna jest silniejsza od 2metrowego i ponad 100kg chłopa? Hmmm

Jürgen, będąc lekko zaskoczonym przebiegiem sytuacji, powiedział:
-Skoro napięcie spadło chociaż trochę- pokazał na palcach trochę, wynoszące mniej więcej półtora milimetra- moglibyśmy przyjrzeć się lepiej tej całej baśni? Z góry dziękuję.-
Wziął książkę do ręki i zaczął szukać miejsca, gdzie ostatnio skończył. Gdy tylko to zrobił, wznowił lekturę

Avatar ZoNei
- Widzę że masz ich w garści - Zaśmiała się pod nosem, po czym podniosła swoje rzeczy. - Dziękuje.
Gdy skończyła, nałożyła plecak na plecy i ponownie spojrzała na dzieci.
- Możecie mi wytłumaczyć o co chodzi z tym Piotrusiem Panem? - Zapytała lekko zdziwiona i rozbawiona tą sytuacją - Dlaczego boją się fikcyjnej postaci i kim jest wasz "wujek"

Avatar Concordia
Moderatorka
BudowniczyMakaronu:

//Tak. Pamiętam ile miał wzrostu i że był silny, to nie jest żadna pomyłka. Ona jest bardzo silna.
//I proszę o zignorowanie kiepskiego stylu odpisu. Cierpię na straszliwy niedobór weny.

Tajemniczymi przybyszami, którzy zawitali w progi chatki Kapturka, było Siedmiu Jeźdźców
Posłańcy samej królowej owych ziem, o których w całej okolicy krążyły legendy

Wiadomością, którą nieśli dla naszego dzielnego drwala
Było zaproszenie od Jej Wysokości we własnej osobie na jej dwór
Miała ona bowiem - co wynikało z treści listu - ważną sprawę do mężczyzny
Którą przekazać mogła mu tylko osobiście, bez obecności jakichkolwiek świadków

Poczciwy drwal bez chwili wahania zgodził się stawić na prośbę władczyni
Jednakże sytuacja skomplikowała się, kiedy Czerwony Kapturek wymordowała posłańców

Mimo iż powinna się wówczas znajdować w swoim pokoju i oddawać się spoczynkowi
Wyszła ona była przez okno, zakradła się do szlachetnych jeźdźców od tyłu
I zasztyletowała ich, a ich konie zuchwale sobie przywłaszczyła

Nie przeżył ani jeden z nich

Tak więc nasz dzielny bohater, pozbawiony pomocy posłańców
Zmuszony był tego samego dnia wraz z nastaniem poranka wyruszyć w drogę samodzielnie
Mimo iż droga do pałacu była obca i niebezpieczna, a śmierć mogła czyhać za każdym zakrętem

Tak to właśnie bywa, kiedy z dobroci serca zaufa się bezlitosnej morderczyni


Na następnej stronie znajdowała się ilustracja przedstawiająca Elise, w zakrwawionej koszuli nocnej, stojącej nad zwłokami kilku mężczyzn, z zbroczonym krwią sztyletem w dłoni. Wzrok miała obłędny, ale uśmiech wykwitający na jej twarzy był tak spokojny i tak niewinny, że aż przerażający w tej sytuacji. Prawdziwa Kapturek spojrzała na ową ilustrację i skrzywiła się. - Aż tak upiornej miny to ja nigdy nie robię. Ta baśń ewidentnie ma zamiar mnie zabić jako jednego z 'tych złych' bohaterów - powiedziała wyraźnie niezadowolona z tego, że znowu znalazła się w baśni całkowicie wbrew własnej woli, po czym szybko prześledziła wzrokiem linijki tekstu, które właśnie miał szansę przeczytać Jürgen. - Na dodatek zabiłam cztery osoby, w tym nikogo istotnego, a tu mi próbują wmówić, że zabiłam wszystkich krasnoludków Śnieżki. Po prostu lepiej być ku*wa nie mogło!
- Nie nazywaj nas tak - mruknął urażony Shy, unikając jednak kontaktu wzrokowego z Elise, która właśnie przeszyła go lodowatym spojrzeniem na wskroś. - Odkąd zakończyła się nasza baśń, już wcale nie jesteśmy tacy niscy. Jestem najniższy z naszej siódemki, a mam aż 165 cm wzrostu.
- No chyba w kapeluszu - zakpiła Elise, krzyżując ręce na klatce piersiowej, kiedy jej rozmówca zebrał się w sobie i jednak spojrzał jej w oczy. - Ty mnie ciągle nazywasz Czerwonym Kapturkiem zamiast Elise, więc ja będę cię nazywać krasnoludkiem od Śnieżki. Uczciwie, nie sądzisz?
- "Krasnoludek od Śnieżki"?! Ja mam imię i w przeciwieństwie do twojego, pojawia się ono w niektórych wersjach naszej baśni, nieznana z imienia dziewczynko z koszyczkiem!
- Strasznie pyskaty się zrobiłeś, jak na gościa, którego wszyscy wołają imieniem Nieśmiałek.
- W-Wolę Shy... - mężczyzna znowu odwrócił wzrok i już się nie odezwał, podobnie jak Elise, która raz jeszcze spojrzała na treść książki z baśnią o Jürgenie, marszcząc przy okazji brwi.

ZoNei:

//Przeczytaj jeszcze raz mój ostatni odpis. Ona dostała z powrotem tylko piórnik. Plecaka nie.
//I to wcale nie jest tak, że odetchnęłam z ulgą, bo dzięki tej pomyłce mam mniej roboty. Wcale.

Avatar BudowniczyMakaronu
//przerwa?

Jürgen zwrócił się do chłopaka.
-Ty jesteś jednym z Krasnoludków? W wersjach jakie słyszałem, byliście bardziej otyli, starsi, zawsze z brodami. I już na pewno bez takich ubrań i koni.

Avatar Gunzi
Głośno przełknęła ślinę, omiatając wszystko wzrokiem jeszcze raz. Postanowiła nie ryzykować ocucenia ludzi, mimo iż ciekawiło ją, czy to przez ten zapach popadli w sen. W każdym razie, ruszyła przed siebie, chcąc wydostać się z tego miejsca i nie skończyć jak obecni w tym miejscu. Przemogła chęć zaśnięcia, brnąc przed siebie, przy okazji omijając ruiny, by czasem się nie potknąć. - Strasznie tutaj. - mruknęła do samej siebie, odwracając się jeszcze kilka razy, by spojrzeć i na drzemiących, i na lunatykujących.

Avatar Concordia
Moderatorka
BudowniczyMakaronu:

Mężczyzna prychnął urażony, za to Czerwony Kapturek zasłoniła usta wierzchem dłoni, chcąc w ten sposób ukryć cisnący się na nie uśmiech. - Jaki tam starszy, mam tylko trochę ponad 1900 lat - mruknął pod nosem Shy, po czym przeniósł wzrok z powrotem na Jürgena i dodał - Co do wyglądu, owszem, kiedyś wyglądaliśmy... Cóż, zupełnie inaczej, ale po uzyskaniu przez Śnieżkę szczęśliwego zakończenia dostaliśmy prawo do siedmiu życzeń - po jednym dla każdego z nas. W rezultacie otrzymaliśmy ludzki wygląd, nieśmiertelność, wieczną młodość, zdrowie, brak potrzeby snu oraz podstawowe zdolności magiczne. W sumie to tylko ja nie wypowiedziałem jeszcze swojego życzenia... Wise powiedział, że jedno może się nam przydać na czarną godzinę, więc mam na razie tego nie robić. Dlatego wyglądamy tak a nie inaczej. A co do ubrań... Cóż, Śnieżka jest teraz Królową Baśni, najważniejszą królową w 'tej dobrej' części tego świata. Zapewniła nam tytuły szlacheckie oraz wysoką pozycję społeczną i uczyniła swoimi posłańcami. Stąd te nietypowe stroje i konie rasy shire. Choć ja tam wolałem naszą starą pracę w kopalni... - to ostatnie dodał cicho pod nosem, odwracając równocześnie wzrok i chyba nawet nie mając pojęcia, że powiedział to na głos. Elise, dotąd zagłębiająca się w lekturze baśni o 'Obłędnym Drwalu' przeniosła na niego chłodne, pozbawione jakichkolwiek emocji spojrzenie. - Twoi towarzysze chyba nie bardzo się tobą przejmują, prawda? Akurat tobie ze wszystkich siedmiu zakazali wypowiadać swojego życzenia 'żeby zostało na czarną godzinę', a dziś akurat ciebie wyznaczyli do rozmów ze mną i kiedy z nich nie wróciłeś, odjechali bez ciebie, uznając, że jak przeżyjesz to przeżyjesz a jak nie to nie. Zawsze tak było czy to jakaś nowość, że jesteś największą ofiarą losu w całej siódemce? - zapytała, o dziwo bez kpiny w głosie, patrząc na niego z niezmienionej odległości. -...Zawsze tak było... - po chwili milczenia odpowiedział Shy, głosem tak cichym i łamiącym się, że po raz pierwszy było w 100% widać, że to jest ten sam krasnoludek, którego w baśni wołano imieniem "Nieśmiałek".

Gunzi:

Nagle coś, a raczej ktoś złapał Aniccę za nogę i pociągnął do tyłu, przez co ta przewróciła się i wylądowała na brzuchu na twardej, kamiennej posadzce, obijając sobie przy okazji żebra i zdzierając sobie odrobinę skóry z nadgarstków podczas zdecydowanie niezbyt miękkiego lądowania. - Który... Który mamy rok..? - dobiegł ją cichy, jakby senny głos gdzieś zza siebie, a osoba, która chwyceniem za kostkę wytrąciła dziewczynę z równowagi, rozluźniła uścisk, trąc zaspanie oczy i powoli podnosząc się z pozycji na wpół-leżącej do siedzącej. Była to drobna, przeciętnej urody dziewczyna w stroju starodawnej służącej, włącznie z białym fartuszkiem przewiązanym w pasie, o pozostawionych w nieładzie, mysich włosach i ledwo przytomnych, jasnozielonych oczach. - U-Uh... Czy królewna jest cała i zdrowa? Co się stało? Głowa mnie strasznie boli... Ile czasu spałam? Czy wrzeciono zostało spalone? A może jest z nami książę? - zasypywała Aniccę pytaniami, nadal jednak nie puszczając do końca jej kostki, jakby obawiała się, że rozmówczyni jej natychmiast ucieknie, kiedy tylko przestanie ją trzymać. - Widziałaś go? A może ty jesteś księciem? Nie widzę... Moje oczy... Wszystko jest mgłą zamazane! Jakiej jesteś płci..?

Avatar BudowniczyMakaronu
Wykorzystując rozluźnienie stosunków na lini Shy-Elise Jürgen postanowił ponownie usadzić tego pierwszego na krześle.
- Jeżeli dobrze pamiętam, nasz koleżaka sam chciał tu wejść, a towarzysze wręcz próbowali go od tego odwieść. Pewnie chciał pokazać, że nie zasłużył na swoje imię. -Spojrzał na Kapturka wzrokiem wskazującym na zrozumienie.
Gdy tylko się wyprostował, przypomniał sobie pewną rzecz.
-Kim była kobieta w bieli? Ta, która wam towarzyszyła?

Avatar Concordia
Moderatorka
- Jaka kobieta? - zapytali niemal równocześnie Shy i Elise, podnosząc na Jürgena pełne zdumienia spojrzenia. Przez chwilę żadne z nich się nie odezwało, nawet nie reagując na to, że pomimo wzajemnej wrogości sprzed kilku minut, teraz powiedzieli coś dosłownie jednogłośnie. - Było z nami tylko kilku służących, wszyscy płci męskiej. Nigdy nie zabralibyśmy kobiety na tak niebezpieczną wyprawę! - powiedział mężczyzna, a Kapturek zmarszczyła brwi w geście zamyślenia. - Też nikogo takiego nie widziałam pośród nich, Jürgen. Było ich czternastu chłopa i siedmiu jeźdźców... Gdzie ty niby tam widziałeś jakąś kobietę w bieli? - zapytała, zamykając książkę z baśnią o Obłędnym Drwalu i opierając się lekko plecami o ścianę, z rękoma skrzyżowanymi na klatce piersiowej.

Avatar BudowniczyMakaronu
-No... -Jürgen lekko się zmieszał- Zaraz po tym, jak Shy i jego ludzi weszli do domu, a reszta odjechała. Na ich miejscu została kobieta, cała ubrana na biało. Na początku nie byłem pewien, czy to kobieta, ale gdy tylko na mnie spojrzała... -zwrócił wzrok ku Elise.- byłem na poddaszu, prawda? Przeglądałem się wszystkiemu z góry. Nikt mnie nie widział, nie było szans. A ona, gdy tylko reszta odjechał, stała przez chwilę nieruchomo a potem spojrzała mi prostu w oczy. Powiedziała coś w stylu "powodzenia w twojej baśni, Drwalu". Po tym po prostu sobie poszła.

Avatar Concordia
Moderatorka
Elise spojrzała na niego z komunikatem błędu Windowsa niemalże widocznym w spojrzeniu, a Shy zmarszczył brwi w geście zamyślenia, prawdopodobnie analizując w głowie słowa Jürgena. Po chwili zastanowienia wzruszył nieznacznie ramionami. - Nie znam takiej kobiety, ale skoro pojawiła się pośród nas w taki sposób, że nikt z nas tego nie zauważył, prawdopodobnie jest albo jakąś czarodziejką albo czarownicą, choć skoro była ubrana na biało - stawiałbym raczej na tę pierwszą opcję - stwierdził, podczas gdy Kapturek spojrzała w zamyśleniu na Baśń o Obłędnym Drwalu. - Wiedziała o baśni, w której Jürgen bierze... To znaczy, w której my bierzemy udział - poprawiła się po chwili, choć skrzywiła się zarazem, nadal najwidoczniej niepogodzona z tym, że właśnie znalazła się w samym sercu baśni. - A nie miała prawa o tym wiedzieć. Teoretycznie. Baśnie nie są nigdzie ujawniane dopóki się nie zakończą i nie przejdą przez cenzurę Rady Baśniowej, celem dostosowania ich pod odbiorców z prawdziwego świata. A to oznacza, że musiała być kimś z Rady Baśniowej... Co z kolei tłumaczy, dlaczego ten ćwierćmózgi naiwniak jej nie zna. On nie należy do Rady, więc poza Wise'm nie zna nikogo, kto w owej radzie zasiada - powiedziała, po czym wróciła wzrokiem do Jürgena i znowu się skrzywiła. - Obecność kogoś z Rady nie wróży niczego dobrego. To znaczy, że Rada jest szczególnie zainteresowana twoją baśnią, z jakiegoś bliżej nieznanego mi powodu. Musimy to szybko skończyć, bo inaczej możemy mieć pewność, że spróbują się wtrącić. Obiecałeś mi pomóc z przeprowadzeniem pochówku babci i myśliwego, więc uporaj się proszę z tym szybko i będziemy musieli wyruszyć w podróż. Trzeba odnaleźć tę twoją siektę i złożyć wizytę u królowej, choć niestety prawdopodobnie jednak nie w tej kolejności. Baśń mówi, że zostałeś do niej wezwany, choć w prawdziwym życiu wcale nic takiego nie miało miejsca. To jasny znak, że baśń chce, żebyś tam poszedł... - Kapturek odwróciła wzrok i spochmurniała do reszty, jakby dotknięta jakimś bolesnym wspomnieniem. - Tak samo jak moja baśń kazała mi posłuchać wilka i zejść ze ścieżki do domu babci - dodała dużo cichszym tonem głosu, po czym udała się w stronę schodów, najpewniej żeby się przebrać w normalne, niezakrwawione ubrania i zabrać rzeczy potrzebne im na podróż. - Ch-Chwila! A co ze mną?! Chyba nie zostawicie mnie w tej pełnej trupów chacie! - przypomniał o swoim istnieniu Shy, a Elise zatrzymała się w połowie schodów. - Ależ skąd - powiedziała, po czym odwróciła się w jego stronę, z upiornym uśmiechem na twarzy, od którego człowieka aż mogły przejść ciarki. - Zabierzemy cię ze sobą. Będziesz moim gwarantem, że wejdę i wyjdę z pałacu Królowej Baśni żywa. W końcu nasza droga Śnieżka nie chciałaby, żebym na jej oczach poderżnęła ci gardło, prawda? - z tymi słowami pozostawiła przerażonego "krasnoludka" i Jürgena samych sobie i zniknęła im z oczu na górze schodów, a następnie - za drzwiami swojego pokoju.

Avatar BudowniczyMakaronu
Jürgen zaczął iść w kierunku drzwi, ale na drodze stanęły mu (a raczej od jakiegoś czasu leżały) zwłoki jednego ze służących. Przypomniało mu to o czymś. Odwrócił sę do Shy'a (/nie mam zielonego pojęcia, czy to poprwana odmiana/).
-Tam, skąd pochodzę, zwykle nie zostawia się zwłok tak sobie. Jest to nieetyczne i może powodować zarazy. A mam nadzieję że rozumiesz, że nie możemy zabrać ich do ewentualnych rodzin, żeby to oni zdecydowali o losie ich ciał. Dlatego chciałbym, żebyś ty o nim zadecydował. Przypominam, nigdzie ich nie zabieramy. Ja tymczasem idę wykopać doły dla Babci i Myśliwego. Było by miło, gdybym usłyszał odpowiedź, gdy tylko wrócę.-
Wyszedł na zewnątrz i skierował się do ogrodu, szukając łopaty, czerwonych kwiatów i dębu

Avatar Gunzi
- J-ja... - zaczęła, starając się opanować drżenie, i po twardym lądowaniu, i strachu jakiego doświadczyła przez "atak" nieznajomej. - Jestem dziewczyną. - mruknęła cicho, ostrożnie przysuwając się w jej stronę, głównie z zamiarem uwolnienia kostki. - I nie, nie widziałam księcia... N-nie wiem o czym mówisz. - bąknęła jeszcze pod nosem. Przez chwilę wpatrywała się w nieznajomą, zastanawiając się, czy wyrwanie nogi to dobry pomysł. W końcu westchnęła cicho i lekko uniosła jej podbródek. - Nie mnij oczu... Za-zaraz powinno przejść. Chyba spałaś...

Avatar Concordia
Moderatorka
BudowniczyMakaronu:

Las poza chatką prezentował się zupełnie inaczej, niż wyglądało na to z wysokości dachu, na którym wcześniej siedział Jürgen. Przede wszystkim, był o wiele, wiele mroczniejszy, niż mężczyzna to zapamiętał. Wysokie, poskręcane konary drzew pięły się wysoko ku górze, a ich gęste poszycie przysłaniało większość nieba, przez co pomimo tego, iż słońce zdążyło już unieść się ponad linię horyzontu, wokół panowała mroczna, przygnębiająca atmosfera. Uroku temu miejscu ani trochę nie przydawał fakt, że wszędzie, gdzie okiem sięgnąć, rosły gęste ciernie, o kolcach tak ostrych, że mogłyby bez trudu rozerwać rękę do mięsa, gdyby ktoś nieopatrznie o nie zawadził. Gdzieś w oddali, między drzewami, migotały ledwo widoczne, błękitno-srebrzyste ogniki, które nie wiadomo z tej odległości nawet do końca, czym były, a kilkanaście metrów dalej chlupotał wąski strumień, którego woda zdawała się jakaś taka... Nienaturalnie niebieska i błyszcząca. Na brzegu strumienia rosło kilka tegoż samego koloru grzybków, które na pierwszy rzut oka wydawały się silnie trujące, albo przynajmniej radioaktywne. Na tyłach chatki Jürgen bez problemu wypatrzył rozłożysty, monumentalny dąb i kilka różnokolorowych klombów kwiecia, wśród których od razu wypatrzył te, które rozjaśniały szaro-niebiesko-czarne otoczenie swą intensywną czerwienią. Łopata zaś stała oparta gdzieś o ścianę chatki, choć lekka rdza na jej powierzchni wskazywała na to, że dawno nikt jej nie używał. Kapturek nie wspominała niczego o tym, żeby po śmierci babci zajmowała się jej ogrodem, więc prawdopodobnie to miejsce stało tak jak stoi, nietknięte od lat.

Gunzi:

- S-Spałam..? Ile..? Minęło już sto lat..? - dziewczyna po jakimś czasie wreszcie puściła kostkę Annici i ziewnęła w otwartą dłoń, przeciągając się równocześnie drugą ręką. - Jesteś sługą czy przybyszem..? Widziałaś Aurorę..? Co z nią..? Czy księżniczce nic nie jest..? - nieznajoma zasypywała rozmówczynię pytaniami, z trudem powstrzymując odruch ponownego potarcia oczu i mrugając szybko, celem odpędzenia przysłaniającej wzrok mgły. Najwyraźniej - chwilowo nadaremno. - J-Ja... Czuję, jakbym nadal śniła, a równocześnie głowa mnie boli jak nie wiem... - ponownie ziewnęła, a następnie przekrzywiła głowę, opierając ją na uniesionym lewym ramieniu. Stawy kręgosłupa jej paskudnie strzeliły, zupełnie, jakby nie poruszała ciałem od bardzo, bardzo dawna. - Kiedy się obudziłaś..? Też się tak jakoś dziwnie czujesz..? Wszystko z tobą dobrze..?

Avatar BudowniczyMakaronu
Wciąż przyglądając się drzewom, Jürgen ruszył go łopacie. Nie zapamiętał "rozmiarów" babci ani myśliwego, więc dla pewności postanowił wykopać oba groby w rozmiarach będących mniej więcej 2x2x1,5 metrów. Gdy tylko znalazł odpowiednio duże miejsce przy kwiatach zaczął tam kopać. Mimo tego, że znał się na łopacie i jej obsługa nie była dla niego niczym obcym, wykopanie grobu dla babci zajęło mu znacznie dłużej niż się tego spodziewał. Może dla tego, że co chwilę przerywał pracę, żeby rozejrzeć się i skontrolować linię lasu. Kilka razy słyszał niepokojące dźwięki, kilka wręcz czuł oddech na swoich plecach. Mimo tych... drobnych przeszkód udało mu się wykopać jeden z grobów. Szybkim krokiem udał się w kierunku dębu, by jak najszybciej skończyć kopać, bo robiło się ciepło, a nikt nue chcę kopać dziur w upale. Prawie zupełnie ignorując inne czynniki skończył kopać, i po lekkim namyśle ruszył ku chatce, chcąc, chcąc zapytać o coś Elise

Avatar Gunzi
- Obudziłam się niedawno... Czuję się nawet dobrze, ale ten zapach s-sprawia, że sama jestem taka ociężała... Czy ty mówisz o Śpiącej Królewnie? Co to za miejsce?

Avatar Historyjka
Właścicielka
BudowniczyMakaronu:

Na parterze zastał Elise przebraną w czyste (nie zakrwawione przez zabitych przez nią ludzi) ubrania i z lekko wilgotnymi włosami, więc zapewne niedawno brała kąpiel. Złote pukle opadały jej na białą, męską koszulę, a zaciśnięty w pasie brązowy, wykonany ze skóry gorset podkreślał jej wysportowaną figurę. Na nogach miała proste, czarne spodnie i skórzane buty z wysoką cholewą i wilczym futrem na jej górze, a u pasa zwyczajowo widniał pas z przymocowanymi sztyletami. Rzecz jasna - miała też swój czerwony płaszcz z kapturem. Spojrzała na Jürgena swoimi złocistymi oczami i uśmiechnęła się krzywo. Shy zaś - o dziwo rozwiązany - siedział na spruchniałych schodach wiodących na górę, nerwowo głaszcząc po grzywie swojego konia, podobnie spłoszonego, co jego właściciel. Z jakiegoś powodu "krasnal" nie uciekał... Ciekawe dlaczego?

Gunzi:

- To ty nic nie wiesz, dziewko nieszczęsna? - zamrugała zdziwiona oczami, po czym jednak ziewnęła ospale. - Królewna Aurora... W wieży... Król kazał zniszczyć wszystkie kołowrotki, ale jeden ostał i królestwo... - kolejne ziewnięcie - Zas... Nęło... - zamknęła oczy wyczerpana i już ich nie otworzyła. Oddychała... Ale bardzo płytko.

Avatar BudowniczyMakaronu
Jürgen był, delikatnie powiedziawszy, zaskoczony widokiem. I nie mówimy tu o nienajgorzej wyglądającej Elise, a głównie o aktualnej sytuacji tego, kogo niedawno próbował zabić. Oparł się o framugę drzwi i postarał się, żeby jego głos zabrzmiał jak narnormalniej.
-Dlaczego go rozwiązałaś?

Avatar Historyjka
Właścicielka
- Wycięłam mu serce - odpowiedziała ze stoickim spokojem, po czym wymownie wróciła do czyszczenia noża - Nie ucieknie, bo wie, że wtedy bym je zatruła i nie uszedłby dalej już nawet kroku. Nigdy - spojrzała na Jürgena poważnie - Czy w waszych książkach z baśniami jest wspomniana ta właściwość jego rasy czy pominięto wzmiankę o niej? Ich ciało można dowolnie rozszczepiać, bez uszczerbku dla organizmu. Mogą jednak zginąć. Od zatrucia, spalenia, eksplozji i wielu innych ciekawych rzeczy, które chętnie wypróbuję, jeśli gnojek spróbuje mi zwiać - to ostatnie powiedziała takim tonem, żeby siedzący nieopodal posłaniec z pewnością zwrócił uwagę na tą część zdania. Mężczyzna pobladł nieznacznie.

Avatar BudowniczyMakaronu
Jürgen próbował ukryć zaskoczenie, lecz miał wrażenie że wychodzi mu to co najwyżej średnio.
-Jest jeszcze coś co powinienem o nim wiedzieć?

Avatar Historyjka
Właścicielka
- Hm... Raczej nie. A właśnie - spojrzała na "krasnoludka" z nie wróżącym niczego dobrego uśmiechem na twarzy - Może tak odrąbiemy mu głowę, a resztę ciała zakopiemy, biorąc ze sobą tylko to, co nam potrzebne? Pusty łeb waży w transporcie zdecydowanie mniej niż całe ciało.

Avatar BudowniczyMakaronu
- Wydaje mi się że to byłby zła reklama dla twojej osoby. Poza tym, ma pomóc mi wykopać groby, a w tym raczej mu się ręce przydadzą.

Avatar Gunzi
Rozejrzała się dookoła. Czyli trafiła jakby do baśni... Przetarła lekko poranione nadgarstki. To miejsce coraz mniej jej się podobało. Wyszła z wieży, ale mogłaby się założyć o całą dłoń, że nikogo tam nie było, a ta kobieta wspomniała o księżniczce... Wyjęła notesik, ale po chwili namysłu nic nie zapisała. Wzięła głęboki wdech, zerknęła jeszcze na postać, z którą jeszcze przed chwilą rozmawiała i pokręciła głową. Nie chciała też tak skończyć. Żwawym krokiem ruszyła przed siebie, ciągle patrząc pod nogi.

Odpowiedź

Pokaż znaczniki BBCode, np. pogrubienie tekstu

Dodaj zdjęcie z dysku

Dodaj nowy temat Dołącz do grupy +
Avatar Historyjka
Właściciel: Historyjka
Grupa posiada 1351 postów, 10 tematów i 16 członków

Opcje grupy Długo i Szcz...

Sortowanie grup

Grupy

Popularne

Wyszukiwarka tematów w grupie Długo i Szczęśliwie [PBF]