Będę tu czasem pisać o filmach, które niedawno oglądałem.
The Guest, czyli gość w dom, Bóg w dom.
To był zabawny seans. Film zaczyna się jako intrygujący thriller, kończy jako śmieciowy slasher. I w najmniejszym stopniu mi to nie przeszkadza, kocham dobrze zrealizowane rąbanki, a przez cały czas widać, że za Gościem stali utalentowani producenci, reżyser, kamerzyści i budżet. Zdjęcia są dobrze zrealizowane, widać na każdym ujęciu profesjonalizm twórców.
Żaden z aktorów, oprócz tytułowego Dana Stevensa nie wyróżnia się, wszyscy grają na podobnie przyzwoitym i nieirytującym poziomie. Pomaga fakt, że wcielają się w dobrze napisane, dające się polubić postacie, których motywy działań są łatwe do zrozumienia.
Czytałem wiele opinii o toczącej się w filmie akcji, ja się osobiście nie nudziłem w żadnym momencie projekcji, częściowo przez właśnie postacie, a częściowo przez kilka zabiegów fabularnych, które dają do zrozumienia widzom, że The Guest nie traktuje się do końca poważnie i chce zmaksymalizować swoją rozrywkowość.
Wisienką na torcie jest bardzo przyjemna muzyka, jak ktoś lubi elektro-industrialne rytmy, to poczuje się jak w domu.
Nie jest to pozycja dla zwolenników, poważnych, mrocznych thrillerów, ale jeśli ktoś podobnie jak ja kocha głupiutkie slashery, to ucieszy się, że dostał niestandardową pozycję na wieczór.
Ja się bawiłem świetnie ♥