- Mówię, żebyś szedł przodem. Ty pamiętasz kierunek, bo mi ejst obojętny.
Właściciel
Pokiwał głową i spędził kilkanaście sekund na przypomnieniu sobie, gdzie teraz, aby potem podjąć marsz w danym kierunku.
Obejrzała się za Rico, po czym poszła sobie za Świętoszkiem.
Właściciel
Pies ruszył raźno za Wami, Świętoszek wręcz przeciwnie, bo wydawał Ci się markotny jak nigdy wcześniej.
- Nudzi mnie to wszystko. - westchnął wreszcie, ze wzrokiem wbitym sztywno przed siebie. - Wszystko.
- Możemy zrobić coś szalonego, co zmieni twoje zdanie, Świętoszku. Co cię właściwie w tym całym burdelu najbardziej nudzi?
Właściciel
- Ta cała monotonia, co dzień to samo... A sądziłem, że przed apokalipsą dni były szare.
- Ludzie już tak mają. Myślą, że ich życie zawsze będzie ciekawe, bo nie są zwierzętami. Za dużo myślicie.
Właściciel
- Takie filozofowanie to akurat był mój sposób, żeby nie oszaleć. Poza modlitwą, ona zawsze działa.
- Ogień ogniem, co? No, mniejsza.
Zamilkła i po prostu szła. Nic szczególnego nie myślała.
Właściciel
- Jak myślisz, to kiedyś się skończy? - spytał po jakimś kwadransie takiego milczenia, mając raczej na myśli apokalipsę, a nie drogę wiodącą do kolejnego miasta.
- Zależy co uznasz za koniec. Ja myślę, że nie. Ludzie nie lubią zadeptywać żaru.
Właściciel
- Koniec apokalipsy. Bo kiedyś pewnie to wszystko wyginie, prawda?
- Może tak, a może część z tego zadomowi się i nic na to nie poradzimy.
Właściciel
- Pokrzepiającą myślą jest to, że nawet jeśli ludzkość wyginie, to Zombie razem z nią, bo padną w końcu z głodu.
- Nie mam pojęcia co w tym pokrzepiającego, Świętoszku. Nie lepiej wymyśleć sobie jakiegoś zbawiciela, który powybija Zombie?
Właściciel
- Zbawiciel Zbawicielem, ale sądzę, że obecne czasy to chyba najlepszy moment na paruzję.
- Ma to coś wspólnego z parą albo Gruzją?
Właściciel
- Paruzja to powtórne przyjście Jezusa Chrystusa na Ziemię, Sąd Boży i ogółem koniec znanego nam świata.
- Powtórne przyjście... końca świata. A kiedy przyszedł pierwszy raz?
Właściciel
- Lekko ponad dwa tysiące lat temu, w Betlejem, a na pamiątkę tego wydarzenia co roku obchodzimy święta Bożego Narodzenia.
- To w Betlejem był koniec świata? Zawsze myślałam, że to Broadway robił jakąś szopkę.
Właściciel
- W Betlejem na świat przyszedł Jezus, a jego ponowne przyjście to paruzja i koniec świata, nie na odwrót.
- Dobra, nie rozumiem. Zmieńmy temat, bo dojdziemy do tego, że to ty się urodziłeś w tym całym Betlejem.
Właściciel
Pokręcił jedynie głową i milczał, najwidoczniej z racji braku pomysłu na kolejny temat rozmowy.
Tymczasem las zaczął powoli się przerzedzać i zobaczyliście nawet autostradę, która go przecinała. Oczywiście, była dziurawa, zarośnięta i ogółem jej stan pozostawiał wiele do życzenia, ale to zawsze coś, nieprawdaż?
- Miałeś kiedyś samochód?
- Ja nie. Tak mnie naszło, idziemy autostradą.
Właściciel
- Raczej nie mamy szans na załapanie się na jakąś podwózkę. - powiedział i ruszył w na zachód, gdyż to tam prowadziła autostrada. Lub też prowadziła na wschód, ale w Waszej obecnej sytuacji było to w zasadzie jedno i to samo.
- Bardzo śmieszne, już chcesz mnie brać za debila? Nieładnie, Świętoszku.
Szła dalej, w nieco popsutym humorze.
Właściciel
- I tyle w kwestii moich żartów. - mruknął posępnie i dalsza podróż minęła Wam w milczeniu.
Przysunęła się bliżej i szturchnęła go w ramię.
- Za łatwo się poddajesz, Świętoszku. Nauczymy Cię żarcików.
Obejrzała się za Rico.
Właściciel
- Mamy na to sporo czasu. - odrzekł, rozchmurzając się nieco.
Pies zaś korzystał z nieco bardziej otwartej przestrzeni i wciąż biegał, będąc to za Wami, to przed Wami, a czasem znikając w lesie lub przydrożnym rowie.
- Rico, jak coś znajdziesz ciekawego to przynieś!
Szła dalej, mrucząc pod nosem.
Właściciel
- Też muszę sobie kiedyś sprawić takiego psa. - powiedział, popatrując na Rico.
- Jak wy przygarniacie psy?
Właściciel
- Wy? Zresztą, jakiś na pewno się gdzieś trafi.
- Z tego co wiem, to nie wiem jak się przygarnia psy jak wy.
Świętoszek ma nową misję! Jak miło.
Szła dalej, nie miała nic więcej do powiedzenia.
Właściciel
Szliście tak resztę dnia i akurat, kiedy zaczynało się robić ciemno, a Świętoszek rozważał rozbicie obozu w okolicy, zauważyliście jakieś światła w oddali, do których to Twój towarzysz postanowił się wybrać, niczym ćma.
Ćmy nie mówią, a Świętoszek zwykł gadać. Roxi złapała go więc za szmaty i lekko potrząsła.
- Jesteś pewien, że chcesz tam iść? Nie mam ochoty walczyć w akompaniamencie wilków i twojego ziewania.
Właściciel
- Tylko się przyjrzymy... Z bezpiecznej odległości. Wtedy będzie można decydować czy tam idziemy, czy omijamy szerokim łukiem.
- Pewnie umrzesz. Powolutku.
Właściciel
- Mam dziwne szczęście, że z każdej opresji wychodzę cało w ten czy inny sposób.
Nie skomentowała tego, szła w milczeniu.
Właściciel
Oboje, wraz z psem, oczywiście, trafiliście na dogodne miejsce do obserwowania czegoś, co wyglądało na jakiś przydrożny bar lub coś w ten deseń. Światło dobiegało z jego środka oraz z zewnątrz, gdyż lampy oświetlały całą okolicę. Zauważyliście też nieco pojazdów, głównie osobówek, pickupów i motocykli, a poza nimi znajdowało się też sporo pieszych, głównie uzbrojonych strażników. Całość otaczały też prymitywne zasieki i ostrokół.
- I co teraz, owieczko idąca na rzeź?
Właściciel
- Wygląda kusząco, ale nie wiadomo czy to miejsce odpoczynku dla strudzonego wędrowca, czy siedziba jakiegoś gangu lub coś jeszcze innego.
- Wystrzelają cię jak kaczkę.
Właściciel
- Szanse na to wynoszą pięćdziesiąt procent, podobnie jak na to, że nie są złymi ludźmi.