[MOJE] Komunikat - Zima XV

Avatar MrocznyWilk
www.grupy.jeja.pl/topic,37263,moje-marznacy-zima-i.html
www.grupy.jeja.pl/topic,37626,moje-rozprzestrzenienie-zima-ii.html
www.grupy.jeja.pl/topic,38006,moje-naplyw-zima-iii.html
www.grupy.jeja.pl/topic,39450,moje-zetkniecie-zima-iv.html
www.grupy.jeja.pl/topic,39614,moje-plan-zima-v.html
www.grupy.jeja.pl/topic,40169,moje-nowy-cel-zima-vi.html
www.grupy.jeja.pl/topic,40461,moje-ukrycie-zima-vii.html
www.grupy.jeja.pl/topic,41181,moje-wytchnienie-zima-viii.html
www.grupy.jeja.pl/topic,42058,moje-zamiec-zima-ix.html
www.grupy.jeja.pl/topic,42630,moje-szpital-zima-x.html
www.grupy.jeja.pl/topic,43594,moje-bezlad-zima-xi.html
www.grupy.jeja.pl/topic,44860,moje-posterunek-zima-xii.html
www.grupy.jeja.pl/topic,46706,moje-obled-zima-xiii.html
www.grupy.jeja.pl/topic,47868,moje-porzadek-zima-xiv.html



Moją głowę wypełniały myśli o beznadziejności naszej sytuacji. Byliśmy już tak blisko… A plan, który uważałem za najlepszy z możliwych, najprościej w świecie zawiódł. Wierzyłem, że skoro udało nam się przeżyć tak długo i zajść aż do tego miejsca, to nic nie może już pójść nie tak. Gdybyśmy przyszli z godzinę wcześniej, wszystko ułożyłoby się całkiem inaczej.

Szliśmy powoli przez białe ulice. Chłodny wiatr dął prosto w nasze twarze, a my nie mogliśmy się przed nim całkowicie osłaniać. Musieliśmy mieć jakąś widoczność, by dostrzec ewentualne zagrożenie.

Po jakimś czasie oboje straciliśmy wiarę w odnalezienie sposobu na przetrwanie. Nie mieliśmy już siły i motywacji. Wszystkie okropieństwa z ostatnich dni przebijały się przez ostatki mentalnych murów, chroniących psychikę. Jednak wciąż parliśmy nieprzerwanie do przodu. Nie mogłem zawieść Moniki. Obiecałem jej, że nie poddam się aż do samego końca.

Głos dziewczyny wyrwał mnie z zamyślenia.

– Co mówiłaś? – spytałem.

– Widzisz to, co ja?

Spojrzałem w stronę zaspy, na którą wskazywała. Wystawała z niej rękawica. Widać było jeszcze kawałek rękawa. Wzór wyglądał na zimowy kamuflaż wojskowy.

– Wygląda na to, że tak. Chodź, odkopiemy go. Może znajdziemy coś przydatnego.

Ostrożnie zaczęliśmy rozsuwać śnieg przykrywający ciało. Nie wiedzieliśmy, czy jest ono zarażone. Gdyby tak było, moglibyśmy się zranić. Musiało leżeć już dosyć długo, bo ręka była tak skostniała, że nawet po odkryciu jej w całości, wciąż trwała wzniesiona. Skóra widoczna przez dziurę w mundurze wyglądała na normalną. Zaraza nie dotknęła mężczyzny. Jak się okazało, nie miałaby ona nawet czego kontrolować. Coś oderwało mu głowę. Po tym widoku Monika odeszła parę kroków dalej. Na to zdecydowanie nie była przygotowana.

Po przekręceniu trupa na plecy, okazało się, że krył pod sobą karabin szturmowy. Broń wyglądała na sprawną. Odetchnąłem z ulgą. Przy jego pasie znalazłem jeszcze kilka dodatkowych magazynków. Nie musiałem się już obawiać o to, że została nam tylko resztka amunicji od Waltherów. Teraz mieliśmy coś lepszego.

Przetrząsając kieszenie, natrafiłem jeszcze na parę przydatnych rzeczy, jednak najlepszy w tym wszystkim był radiotelefon. Próbowałem go uruchomić, jednak bezskutecznie. Miałem nadzieję, że jest rozładowany, a nie zepsuty. Zdjąłem klapkę z tyłu obudowy. Urządzenie było zasilane akumulatorem, jednak na jego miejsce można było włożyć cztery baterie. Teraz wystarczyło poszukać ich w jakimś osiedlowym sklepiku.

– Jak myślisz, co on tutaj robił? – spytała dziewczyna, gdy skończyłem przeszukiwać trupa.

– Może badali zarazę i mu się przy tym oberwało. Nie wiem. To i tak jest już nieistotnie. Nie mamy co liczyć na znalezienie w okolicy kogoś więcej. To ciało leży tutaj od co najmniej kilku dni. Naszą jedyną szansą wydaje się być ten radiotelefon. Jeśli jest wciąż sprawny, może będziemy mogli wezwać pomoc.

Jakieś dwieście metrów dalej trafiliśmy na minimarket. Przez zaszronione szyby nie dało się dojrzeć niczego, ale ze środka nie dobiegały żadne dźwięki. Powinno być bezpiecznie.

Pociągnąłem za uchwyt drzwi, odciągając spod nich warstwę śniegu. Wydawało się, że nikt nie odwiedził tego miejsca od początku zarazy. Wnętrze było uporządkowane, nie zauważyłem także żadnych śladów walki. Chociaż przez chwilę mogliśmy się poczuć, jakby zaraza nie dotknęła miasta. Zacząłem szukać baterii, Monika tymczasem rozglądała się za nieprzeterminowanym jedzeniem. Skoro już była taka okazja, musieliśmy uzupełnić zapasy.

Znalazłem baterie przy kasie. Jakby co, zabrałem jeszcze jedno opakowanie. Dziewczyna przyniosła cały koszyk prowiantu, który postawiła na ladzie. Poczułem ssanie w żołądku. Widocznie jej także doskwierał głód, bo od razu otworzyła opakowanie bułeczek. Głupotą byłoby niewykorzystanie okazji do najedzenia się.

Po jedzeniu znowu zająłem się radiotelefonem. Włożyłem baterie. Serce zabiło mi szybciej, gdy nacisnąłem przycisk uruchamiający urządzenie. Od tego, czy zadziała, zależało to, czy przetrwamy. Uśmiechnąłem się z satysfakcją, gdy usłyszałem piknięcie.

– To działa! – pisnęła uradowana Monika. – Mogę? – spytała, wyciągając w moją stronę dłoń.

– Proszę – odpowiedziałem i podałem jej nadajnik.

Dziewczyna przyjrzała mu się i wcisnęła jeden z przycisków.

– Czy ktoś nas słyszy? Potrzebujemy pomocy!

Powtarzała tak przez jakiś czas, a za każdym razem jej głos coraz bardziej zbliżał się do płaczu. W końcu oddała mi urządzenie, żebym spróbował coś zrobić, jednak nic to nie zmieniło. Najprawdopodobniej nie działał mikrofon. Przy próbach nadania wiadomości ani razu nie usłyszałem charakterystycznego szumu. W końcu daliśmy sobie spokój. Włożyłem włączony radiotelefon do kieszeni. Wciąż mogliśmy liczyć na jakiś przydatny komunikat. Jeśli dowiedzielibyśmy się, gdzie jest jakaś najbliższa jednostka, moglibyśmy spróbować do niej dotrzeć.

Opuściliśmy spokojne wnętrze sklepu i zaczęliśmy iść dalej. Po jakiejś godzinie drogi usłyszałem szum. Szybko rozejrzałem się wokół, by mieć pewność, że nie zwróciło to uwagi żadnego zarażonego. Wyciągnąłem urządzenie i zacząłem nasłuchiwać, próbując zrozumieć coś z ułamków słów.

– Do wsz… jednostek… dzisiaj o północy… cona bomba. Nakazuje się… i ewakuację. Nie… trwa nikt, kto zost… w… ieście. Do wszyst…

Wiadomość została powtórzona jeszcze kilka razy. Mogliśmy się oszukiwać, ale w pełni zrozumieliśmy jej treść. Monika patrzyła na mnie błyszczącymi od łez oczami. Podeszliśmy do najbliższego bloku i usiedliśmy pod ścianą.

– To oznacza koniec, prawda? – spytał, łkając. – Już nie ma dla nas nadziei. Nigdzie się nie skryjemy.

– I nie mamy jak uciec. Wszystko trafił szlag. Zawiodłem! Miałem nas uratować i zawiodłem!

– Nie zawiodłeś – powiedziała i złapała mnie za ramiona. – To dzięki tobie wciąż żyję. Gdybyś mnie ze sobą nie zabrał, najpewniej zginęłabym chwilę po wyjściu z tamtej piwnicy. Miałam nadzieję, że będziemy mieli szansę do przeżycia razem wielu pięknych chwil, kiedy to wszystko się skończy. Ale jeśli mam zginąć, to tylko z tobą.

– Możemy zrobić jeszcze coś. Nie musimy polec w taki żałosny sposób, gdzieś na środku ulicy wraz ze wszystkimi zarażonymi.

– O czym ty mówisz?

– Niedaleko jest pięciogwiazdkowy hotel Ischyros. Zawsze marzyłem, żeby spędzić noc w apartamencie. Co ty na to?

– Uda nam się tam w ogóle przebić?

– Nie musimy już oszczędzać amunicji. Rozwalimy wszystko, co stanie nam na drodze. A nawet jeśli nam się nie uda, to co za różnica? I tak zostało nam tylko kilka godzin życia.

Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, a w jej oczach dostrzegłem błysk szaleństwa.

– W takim razie chodźmy. Zrobimy tak wielki rozpie**ol, jak się tylko da!


***


Wyszliśmy z posterunku i od razu ruszyliśmy w stronę bocznych uliczek. Krzyki zamarzniętych niosły się echem między ścianami budynków. Kazimierz prowadził, chłopak szedł w najbezpieczniejszej pozycji w środku, a ja pilnowałem, by nic nie zaatakowało nas od tyłu. Wszystko szło zgodnie z planem. Trafialiśmy na pojedynczych zamarzniętych i bez problemu ich zabijaliśmy. Jednak po drodze pojawił się jeden element, którego nastąpienia nikt się nie spodziewał.

– Proszę pana – odezwał się zaniepokojony Karol.

– Tak? – spytałem.

Obróciłem się do tyłu. Na końcu uliczki był jeden zamarznięty. Jego szczupła sylwetka wskazywała na młody wiek. Kazimierz stał w miejscu z opuszczoną bronią i skupiał wzrok na nieodległej postaci. Miałem zamiar zapytać, czemu nie idzie dalej i po prostu nie zastrzeli bestii, gdy zrozumiałem, co tak naprawdę się dzieje. Zamarzniętym był jego syn, który właśnie zaczął biec w naszą stronę. Podszedłem szybko do policjanta.

– Zrobić to za ciebie? – zapytałem.

– Dam radę – odpowiedział twardo. – To coś jest tylko sprofanowanym ciałem mojego syna. On sam nie żyje już od momentu, w którym dotknęła go zaraza.

Wziął wdech i podniósł broń. Ja także celowałem w zamarzniętego chłopaka. Nie mogłem mieć pewności, że Kazimierz da radę to zrobić. Zabicie potomka dotkniętego zarazą nie mogło być czymś łatwym. Rozległ się strzał. W głowie Arka widniała dziura, a wokół powstał obłok krwawych kryształków. Zamarznięty chłopak przewrócił się do tyłu.

Położyłem dłoń na ramieniu towarzysza.

– Współczuję ci. Tym bardziej, że wiem, co czujesz.

– Widocznie tak musiało być – stwierdził ponuro. Próbował wciąż być twardy, ale dostrzegałem błysk w jego oczach. Nie przyznawał się, ale to zdarzenie było dla niego czymś druzgoczącym. – Chodźmy – nakazał. – Musimy dotrzeć jak najszybciej do tego domu i dowiedzieć się, jak skończyć z tą pie**oloną zarazą, by nie ucierpiał już nikt więcej.

Ruszyliśmy w dalszą drogę. Nie minęło dużo czasu, a stanęliśmy u celu. Budynek nie wyróżniał się jakoś szczególnie spośród innych. Ot zwykły, dwupiętrowy dom rodzinny z małym podwórkiem i ogrodem. Zgodnie z opowieścią Karola, okno na strychu było wybite.

Przeszliśmy parę budynków dalej, aby dotrzymać obietnicę, którą złożyłem chłopakowi. Przeskoczyliśmy przez niskie ogrodzenie. Drzwi od domu były otwarte. Gdy tylko je uchyliłem, usłyszałem warczenie zamarzniętych. Wpadłem do korytarza i zastrzeliłem stojącą tam kobietę. Zaczęliśmy przeszukiwać wszystkie pomieszczenia. Na kolejną zarażoną natrafiliśmy w łazience. Gdy znowu wyszliśmy na korytarz, z kuchni wybiegł jeszcze jeden zamarznięty, tym razem otyły facet. Ten padł dopiero po tym, jak oddałem w jego ciało całą serię. W budynku zapanowała martwa cisza. Wyglądało na to, że został oczyszczony. Przeszukaliśmy jeszcze raz każdy kąt. Nie trafiliśmy na nic więcej.

Zaczęliśmy obstawiać wszystkie okna. Gdy skończyliśmy, pomogliśmy Karolowi zabrać z kuchni zapas jedzenia do pokoju, w którym miał zamiar się ukryć. Chłopak uścisnął nam dłonie i życzył powodzenia.

Podeszliśmy do drzwi. Podjąłem szybką decyzję. Nie mogłem pozwolić, by zginęli kolejni dobrzy ludzie. Zaraza wykończyła już zbyt wielu.

– Zostaniesz tutaj z chłopakiem – powiedziałem do policjanta.

– Że co? – spytał zdezorientowany. – Jak to? Przecież nie taki był plan. Mieliśmy zapewnić chłopakowi skrycie i iść do tego budynku odkryć prawdę. Razem.

– To jest tylko moje zadanie.

– A to jest moja własna decyzja! Ku*wa mać, chcę ci pomóc, chłopie!

– Już i tak wiele dla mnie zrobiłeś. Doceniam to. Ale tym razem nie mogę ci pozwolić na narażanie się. Nawet nie wiemy, co za cholerstwo tam siedzi. Może być naprawdę niebezpiecznie. A co, jeśli zamarznięci wyczują Karola? Jak myślisz, poradzi sobie tutaj sam? Jeśli uda się zakończyć zarazę, będzie mógł wrócić do rodziny. Mogli przetrwać. Chcesz go pozbawić tej szansy?

– Ech… Dobra, niech ci będzie – westchnął. – Zostanę z nim. Ale jeśli nie wrócisz za godzinę, pójdę za tobą. – Uścisnął mnie i poklepał po plecach. – Nie daj się zabić. Świat nie może tracić takich ludzi.

– Postaram się. Ale niczego nie obiecuję.

Wróciłem przed budynek, od którego ponoć wszystko się zaczęło. Wyglądał tak niepozornie. Przyglądałem mu się przez dłuższą chwilę. Najbardziej zastanawiało mnie, co zastanę w środku. Brak jakiejkolwiek wiedzy na ten temat był w tym wszystkim najbardziej przerażający.

Zamknąłem oczy. Spróbowałem oczyścić umysł ze wszystkich myśli, przez które byłem coraz bardziej zdenerwowany. Wziąłem głęboki wdech mroźnego powietrza i ruszyłem do działania. Wspiąłem się po żelaznym płocie i wskoczyłem na podwórko. Dopiero wtedy poczułem mrok, którym wręcz emanował budynek.

Avatar MrocznyWilk
master885 pisze:
Nie straszne lol

Bo historie o zombie i pochodnych czyta się bardziej dla relaksu :v

Avatar master885
MrocznyWilk pisze:
Bo historie o zombie i pochodnych czyta się bardziej dla relaksu :v

Ale to grupa "Lubię się bać", nie "Lubię relaks" ;-;
Czego się spodziewałeś po mnie, lubię się bać.

Avatar MrocznyWilk
master885 pisze:
Ale to grupa "Lubię się bać", nie "Lubię relaks" ;-;
Czego się spodziewałeś po mnie, lubię się bać.

Może ujmę to inaczej. Tego typu historie wciąż klasyfikują się do horroru, więc akurat także do tej grupy, jednak są po prostu "lżejsze". Brawa dla ciebie, jeśli dopiero przy XV części zauważyłeś, że "nie straszne lol".

Odpowiedź

Pokaż znaczniki BBCode, np. pogrubienie tekstu

Dodaj zdjęcie z dysku