Drugie najbardziej zaludnione miasto USA (zaraz po Nowym Jorku).
W centrum miasta ustawiono monolit, ulice patrolują oddziały Szaraków, ale dość małe i bez wsparcia. To przez ogólną życzliwość mieszkańców względem Obcych, lub duży strach przed nimi.
"Angelenos," bo tak określają siebie mieszkańcy Los Angeles, często dołączają do Agencji jak do Kompanii. Istnieje tu też największa fabryka produkująca maszyny bojowe Bezimiennych - zaczynając na czołgach Scorpio, a kończąc na transporterach Worm.
Joker powoli wyszedł ze swojego mieszkania na ulicę i skierował się do dzielnic biedoty i drobnych złodziejaszków.
Przechodząc do tej dzielnicy zauważyłeś wiele zmian. Przede wszystkim budynki i mieszkańcy, ale sporą zmianą było zachowanie Szaraków. O ile w centrum i tych "lepszych" dzielnicach byli w miarę spokojni, to tu mieli niemal wolną wolę w wypadku cywilów i nie wahali się przed strzelaniem do nich. I to nie ładunkami ogłuszającymi.
Trzymając się zaułków, ciemnych miejsc i innych zakamarków brnął dalej. Cały czas wypatrywał jakiegoś typa z zakazaną gębą.
Czyli lepiej nie mógł trafić, bo tu praktycznie każdy dorosły facet taką miał.
Zaczął ostentacyjnie przechodzić pod nosem każdego z nich, czekając na jakąś zaczepkę. Pilnował, żeby każdy taki sprowokowany był sam.
Początkowo nie było efektu, aż jakiś barczysty, muskularny i wyraźnie zirytowany (lub piany. Albo to, i to) pchnął Cię w lewe ramię.
- Masz jakiś, ku*wa, problem?! - zagrzmiał, szykując się do bójki. Kilka osób przystanęło by popatrzeć, ale większość odeszła, nie zwracając na Was uwagi.
Zatrzymał się, obrzucił go niechętnym spojrzeniem i obrócił się prawym ramieniem w jego stronę.
- Nie, nie mam. Ale ty będziesz miał problem z oddychaniem.
Uderzył szybkim prostym prosto w jego nos.
Zachwiał się, i zrobił kilka kroków w tył. Z wyrazem autentycznego zdziwienia na twarzy dotknął lewą ręką nosa i stwierdził, że jest złamany. Gdy miał większość twarzy we krwi, dziko ryknął i zaszarżował na Ciebie z pięściami, zmieniając zaskoczenie na jawny gniew.
Zrobił krok w bok i wystawił nogę. Wyciągnął bagnet z pochwy i złapał go w prawą dłoń, jak kij, ostrzem do dołu.
Przeciwnik runął na ziemię, przez wystawioną nogę, ale niemal błyskawicznie podniósł się na równie nogi, otarł krew z twarzy i podchodził teraz ostrożnie, z podniesioną gardą.
Uderzył go w łokieć od dołu, czubkiem rękojeści. Potem ciął z góry na dół, niezbyt głęboko, w ramię.
Był poharatany, ale niezbyt się tym przejął i wyprowadził prawy sierpowy w Twoją twarz, jednocześnie lewą ręką uderzając z dołu, prosto w brzuch.
Podbił prawą rękę płaskownikiem bagnetu, lewą złapał za nadgarstek i pociągnął ją znowu podstawiając mu nogę.
Tym razem też wyłożył się jak długi na ziemi, ale tym razem nie miał chyba zamiaru wstać.
Obrócił go na plecy kopnięciem, usiał mu na klatce i przystawił bagnet do gardła. Lekko naciął skórę, żeby poszła kropelka krwi. Zajął się jego kieszeniami w poszukiwaniu broni.
Nawet nie próbował Ci w tym przeszkodzić, a Ty znalazłeś kastet, duży nóż o ząbkowanym ostrzu i granat plazmowy. Tylko skąd taki ktoś miał granat plazmowy?
Położył to wszystko na jego brzuchu, między swoimi nogami. Granat wziął w wolną dłoń i kilka razy go podrzucił.
- Skąd masz takie cacko?
- Byłem w Meksyku. - odpowiedział krótko, co było wystarczającym wyjaśnieniem.
- Niech Ci będzie.
Odłożył go tam gdzie resztę broni i mocno się nachylił.
- A teraz mnie posłuchaj uważnie, bo powiem tylko raz. Jutro dokładnie o tej samej porze i w tym samym miejscu stawisz się z pięcioma koleżami. Powiesz im, że od teraz pracują dla mnie. Wszystko co im wpadnie w łapska podczas zleceń ode mnie należy do nich.
Zrobił efektowną pauzę. Przejechał płaskownikiem ostrza do drugiego końca jego szyi.
- A jeśli spróbujesz mnie jakoś oszukać... Wykiwać... Nasłać ich na mnie... Przyjdę tu. Znajdę Cię i zacznę z Tobą pewną rozmowę.
Pokazał mu brakujący paliczek w lewej dłonie.
- Rozmowa będzie długa i bolesna. Zaczniemy od ostatnich paliczków i po kolei będziemy iść coraz bliżej dłoni. Aż w końcu będziesz mnie błagać o śmierć. A jeśli będę miał dobry humor, to łaskawie spełnię twoją prośbę.
Był zbyt przerażony by cokolwiek z siebie wykrztusić, jedynie otworzył szeroko oczy ze strachu i pokiwał gorączkowo głową.
Wstał i otrzepał swoje ubranie. Schował bagnet i wyciągnął dłoń do niego.
- Wstawaj twardzielu.
Widać było, że przez sekundę zastanawia się czy Cię nie kopnąć, albo nie chwycić dłoni i nie zmiażdżyć jej w mocnym uścisku. Jednak myślał tak tylko sekundę, gdy tam minęła ochoczo chwycił Twoją dłoń i wstał na równe nogi.
Kiwnął mu głową na pożegnanie i bez słowa ruszył najkrótszą drogą z powrotem do tej lepszej dzielnicy.
Znalazłeś się tam szybko, a dzielnica się jakoś przez ten czas nie zmieniła. Jeśli nie liczyć ciasnego kordonu Szaraków z odbezpieczoną bronią, ustawionych wokół czarnego volvo.
Podszedł bliżej ustawiając się za śmietnikiem. Stanął do nich bokiem, obserwując sytuację kątem oka i pilnie nasłuchując.
Nagle szyba od strony kierowcy odtworzyła się i wyleciał z niej granat. Wybuchł i wtedy mogłeś poznać, że był odłamkowy, a nie plazmowy. Wybuch ranił lub zabił ośmiu z trzydziestu Szaraków. Pozostali odsunęli się na tyle, by być poza zasięgiem drugiego granatu, ale też zatrzymać pojazd w miejscu.
Kucnął za kontenerem, nasunął na twarz szalokominiarkę i założył okulary przeciwsłoneczne. Zerwał broń z pleców i pociągnął po tłumie Szaraków długą serią w kształcie wachlarza, na całym magazynek.
Nie spodziewali się ataku, więc dziesięciu zwaliło się na ziemię. Następni podzieli się na dwie grupy: Pierwsza (w liczbie dziewięciu) dała ognia z DC-15 w Ciebie, a pozostali wypalili w auto.
Rzucił się na ziemię w stylu "na granacik" i pośpiesznie przeładował broń. Złapał coś cięższego ze śmieci i przypominającego granat, rzucił nim w grupę, która strzelała do samochodu w taki sposób, żeby wyglądało to jak rzut granatem obronnym.
Rzuciłeś, jednak nie dali się nabrać. Jedna z laserowych błyskawic osmaliła kontener, a druga przeleciała niebezpiecznie blisko Twojej głowy.
Tymczasem szyby w volvo opadły, ktoś wysunął z nich karabin Z-12 i zaczął walić z niego do Szaraków, zmieniając dziewiątkę ostrzeliwującą wóz w zbieraninę krwawych szczątków. Później schował karabin, szyby zasunięto, a volvo ruszyło z piskiem opon.
No cóż, pomoc bliźnim nie zawsze się opłaca. A Ty zostałeś sam, z dziewiątką Szaraków. A tylko jeden mógł Cię zabić, albo wezwać wsparcie.
Nie wychylając się wystawił lufę górą i puścił "kontrolną serię" na pół magazynka, bez całowania ale w kształcie wachlarza. Potem wychylił się z lewej strony i pozostałą połowę magazynka znowu puścił serią, tym razem celując.
Pierwsza seria powaliła tylko jednego Szaraka. Druga już trzech. Pozostałych czterech ruszyło do przodu, a jeden wycofał się. Mógł być ranny. Mógł też wzywać posiłki.
Kolejna szybka zmiana magazynka, wychylił się z prawej i krótką serię puścił na zbliżających się, żeby ich przygwoździć. Potem przestawił na pojedynczy, dał kilka razy w oddalonego i nie zmieniając na automat strzelał celowanymi do najbliższych sobie Szaraków.
Oddalony padł, dwóch innych trzech. Pozostali zdali sobie sprawę, że bez posiłków niewiele ugrają i wykonali taktyczny odwrót, i to dość szybko.
Puścił jeszcze kontrolnie kilka kul za nimi i podbiegł do trupów. Zarzucił na plecy tyle ich broni, ile tylko dał radę. Pozbierał amunicję i przetrzepał jeszcze ich kieszenie w poszukiwaniu czegokolwiek innego, wskazującego na ich atak w tym miejscu.
Dałeś radę zabrać ze sobą pięć karabinów DC-15, trzy granaty plazmowe i nóż jednego z Szaraków, do tego kilka magazynków.
Teraz lepiej będzie się zmyć, bo możesz spodziewać się tutaj ich oddziałów za dwie minuty. W najlepszym wypadku.
Rzucił się biegiem do gorszej dzielnicy nie odsłaniając twarzy. Chwilę w niej kluczył a potem, robiąc duży łuk od miejsca walki, ruszył do swojego mieszkania.
Mogłeś przyciągać uwagę. Głównie takim strojem i bronią, którą nadal taszczysz.
Zrzucił cały sprzęt w domu, wepchnął broń pod materac łóżka. Schował szalokominiarkę i okulary do kieszeni. Spokojnym i wolnym krokiem wyszedł z mieszkania i skierował się na miejscowy targ.
Wyszedłeś i nic się nie stało. Również na targu nikt Cię nie zgarnął.
Skierował się na samo obrzeże targu, do drobnych i biednych handlarzy. Przechadzał się między stoiskami wyszukując drabów, którzy próbowali wymusić haracz.
Takich było brak, w związku z niedawną akcją. A dokładnie przez to, że Szaraki wysłali grupy zadaniowe w liczbie nawet sześćdziesięciu, transportowane przez Wormy, osłaniane przez czołgi, Chudziaków i Skoczków.
Usiadł na skraju jednego ze straganów i spojrzał na towar.
- Gangsterzy się nie naprzykrzają?
Rzucił jakby mimochodem.
- Nie. - odpowiedział równie szybko, co ukradkowo handlarz, którego zagadałeś.
- Tak kazali mówić?
Wziął losowy przedmiot ze stoiska i udawał, że mu się przygląda. Kilka razy go podrzucił.
Handlarz syknął i warknął kilka razy, gdy podrzucałeś dość drogi zegarek, jednak szybko odpowiedział:
- W tej części miasta nie ma gangów. Obcy o to zadbali.
- A ja zrobiłem sobie spacer po księżycu w samych gaciach.
Odłożył zegarek, wstał i pomasował prawe ramię.
- Jak zechcesz mówić, to pytaj na mieście o Jokera.
Poprawił pasek karabinu szturmowego i odszedł kierując się na pobliską bazę wypadową oddziałów Bezimiennych.
Najbliższa baza wypadowa była dużym posterunkiem z przynajmniej kilkudziesięcioma Szarakami, dwom transporterami Worm i jednym czołgiem Scorpio. I jeszcze, na okładek, jeden helikopter Pożoga.