Miasto, które niezbyt ucierpiało podczas walk. Niemal w ogóle się nie zmieniło, jeśli nie liczyć patroli Szaraków, kantorów wymiany molitów na dolary, czy na odwrót, ale nadal funkcjonują tu kasyna, i to w wielkiej liczbie. Tak jak w każdym z większych miast postawiono tu wielki monolit.
Jednak mimo obecności wojsk Bezimiennych i LAOPT sprawnie i prężnie działają tutaj najróżniejsze gangi, łącznie z kilkoma komórkami Krwawych Kłów.
Właśnie dlatego to tutaj często pojawiają się szpiedzy i oddziały specjalne Kompanii Srebrne Ostrze, które namawiają gangi do stałej walki z Obcymi czy dołączenia do Kompanii.
Poza ludźmi prawie czterdzieści procent populacji miasta stanowią Vooroni, którzy spędzają najwięcej czasu w kasynach, albo sami je prowadzą.
Zakris szedł niepozornie jedną z ulic, jednakże czujnym okiem spoglądał czy aby w jego polu widzenia nie pojawi się jakiś znaczny typ którego można by ograbić.
Trzymetrowy Samaraid nie mógł iść niepozornie, niemniej jakoś szedł. Na ulicy, poza nim, była para nastolatków trzymająca się za ręce, biznesmen w garniturze i jakiś Vooron.
Czyli nic ciekawego... Postanowił nawiązać kontakt ze "współtowarzyszami" z organizacji, może właśnie planują napad na jakieś znaczne kasyno?
Więc powinien udać się do siedziby miejscowych Krwawych Kłów, żeby tam upewnić się, czy coś się aby nie szykuje.
Udał się do miejscowej siedziby Krwawych Kłów.
Pod bramą zatrzymało Cię dwóch niższych, ale krzepkich wartowników.
- Hasło, kuwa. - rzekł jeden, a drugi wymierzył w Ciebie ze zdobycznego DC-17.
- Gzeczniej tochę do większego od siebie, taka ada, to po piewsze.
- Po dugie... A no tak, hasło to... Vooońskie gówno?
//Na przyszłość: W każdym słowie zawierającym literę "r" usuń ją. Samariadzi nie są w stanie jej wymówić.//
- Yyy... Doba. Właź. - stwierdził i odsunął się nieco od drzwi, byś mógł przejść.
Wszedłeś do przestronnego korytarza, z którego mogłeś udać się do wielu innych pomieszczeń.
Udał się do pierwszego lepszego z pomieszczeń.
Wyszedł i wszedł do innego z pomieszczeń.
//Emocje jak przy sznurowaniu butów XD//
//Ponoć miałeś pytać o jakiś napad?//
Drugim była stołówka, czyli coś co Samaraidzi lubią najbardziej.
Nic nie robił i stał w stołówce, spodziewał się, że wydadzą mu jakąś porcję obiadu.
Jeśli będzie stał pod drzwiami to ma na to małe szanse. Wzrosną one, jeśli podejdzie do baru.
Oczywiście, serwowali tam jedynie mięso, sosy do nich, alkohole i papryczki chili - trzecią ziemską potrawę, poza mięsem z rekina i wódce, którą uwielbiali Samaraidzi.
Wziął jedynie porcję mięsa i polał sosem, co popił czystą... wodą.
Wody akurat nie było, reszta natomiast tak.
To popił sporym łykiem piwa.
//jeśli oczywiście było...//
Dosiadł się gdzieś, gdzie było sporo towarzyszy broni.
Piwa było dużo, a najwięcej Samaraidów grało w karty, przy jakimś stoliku.
Przysiadł się do towarzystwa grającego w karty, trochę się naprzyglądał rozgrywce, znudzony burknął, aby zwrócić na siebie uwagę:
- Znam stae pzysłowie tych pzygłupów zwanymi ludźmi, kto ga w katy, ten ma łeb obdaty!
Odpowiedź była szybka: Czyjaś pięść uderzyła Cię w podbródek i poleciałeś dobre kolka metrów. Gdy leżałeś, Samaraidzi zaczęli się tłuc między sobą, mają gdzieś karty.
Błyskawicznie wstał. Zrobił kilka kroków do stołu w którym poprzednio Samaraidzi grali w karty, je**ął z całej siły w stół i zaryczał na pół stołówki:
- Kto, kuwa, jest tu taki odważny? Niech zgłosi się ten, kto we mnie piedolnął, jeśli ma tyle odwagi, i pokaże czy na coś w ogóle go stać!
Później złapał za szyję odruchowo jednego z Samaraidów z i ryknął z całej swej siły:
- Rozpiedolę ch*ja!
Potem go puścił i czekał aż ten, na którego czekał, odpowie.
W sumie, to nie chciał się z nikim bezsensownie napi**dalać, ale oddać temu kto go tak znieważył, musiał.
Z tłumu wystąpił Samaraid o czarnych łuskach, dorównujący Ci wzrostem, pokryty bliznami i szramami na całym ciele, bez jednego oka.
- Poblę? - zapytał.
- Ależ nie... Żaden poblę...
Powiedział ironicznie i zaraz potem podszedł do przeciwnika, przyje**ł mu z całej swojej siły w podbródek, później z drugiej ręki z całej siły w twarz, a ostatnie uderzenie skierował już największym nakładem sił jaki mógł mu centralnie w mordę.
Porządnie obiłeś mu pysk, ale nagle sam leżałeś na ziemi, kilka metrów dalej, gdy stwór zdzielił Cię z główki.
Trochę, a nawet więcej niż trochę go zabolało, ale lata zahartowania w szeregach armii Bezimiennych zrobiły swoje. W jego głowie powstał pewien plan, że przeciwnika możnaby pokonać sprytnym zagraniem... Postanowił upozorować ucieczkę, wolnym truchtem udając znacznie osłabionego, przestraszonego walką chaotycznie nie zwracającego uwagi na nic biegł w stronę wyjścia z stołówki, licząc że rozwścieczony rywal pobiegnie za nim i złapie przynętę.
Pobiegł, ale Ty przy wejściu wpadłeś na postawnego Samaraida o fioletowych łuskach, który był jednym z szefów Krwawych Kłów w tej okolicy. Przy nim lepiej odłożyć spory na później.
Więc postanowił że honor honorem, ale z szefami się nie zadziera, kiedy indziej rozwali tego parszywca. Zaproponował mu ugodę, i powiedział że swój swojego nie powinien okładać.
Przyznał Ci rację i teraz, zgodnie z tradycją, powinniście wypić.
Jednak szef, Wam w tym pewnie przeszkodzi, gdyż huknął:
- Słuchać, kuwa! - warknął. - Nie obchodzi mnie co tu do cholely obicie. Ale teaz macie ważniejsze zecy na głowie. - powiedział i pozwolił by słowa zawisły na chwilę w powietrzu. - Zbióka za pięć minut, w zbojowni.