No i kolejny zasrany dzień, mam już dość obalania/potwierdzania mitów, srał was pies duchy, teraz w skrócie co ostatnio mi się przytrafiło...
Nie wiem od czego zacząć, więc zacznę od początku. Dnia XX o godzinie XX obudziłem się w małym pokoju. Nie wiem jak, nie wiem czemu. Po otworzeniu drzwi wyszedłem na korytarz. Idąc przezeń czułem dziwny wzrok na swoich plecach, jednak co się obracałem nic nie było. Nic nie widziałem, ale coś było. Po jakimś czasie zdałem sobie sprawę że nie zbliżam się do końca, tylko jestem cały czas w miejscu mimo że idę. Postanowiłem iść w drugą stronę. Gdy doszedłem do końca nic nie było, ściana, obróciłem się, wtedy go zobaczyłem.
-Slenderman?
Tajemnicza postać stała dalej w miejscu, gdy zamknąłem powieki "przeskakiwała" o ileś metrów. Szczerze srałem w gacie prawie. Idąc za nim i opierając się o ścianę poczułem coś mokrego na dłoni, powąchałem, spróbowałem koniuszkiem języka...
To był je**ny mocz. I zamiast strachu poczułem frustrację i gniew. Jakiś zasrany gnojek się zeszczał na ścianę, a ja myślałem że to krew i o mało co bym nie dostał zawału. Szedłem dalej, po drodze nie miałem już nie miłych niespodzianek, gdy skręciłem w prawo znowu stanęło mi na chwilę serce, stał tam.
-Czego ty chcesz do cholery ode mnie?
Postać znikła gdy mrugnąłem. Czułem strach i wkurzenie zarazem. Chciałem wyjąć mój nóż dla poczucia odwagi, ale nie znalazłem go, nie miałem nic do obrony, tylko sprytnie schowane ostrze, ale ciężko się nim walczyło, a na ducha jad nic nie zdziała, ale zawsze to jakaś otucha. Szedłem dalej, co miałem robić, byle do wyjścia. Potknąłem się, wtedy zobaczyłem o co..., były to zwłoki jakiegoś człowieka. Wstałem i powoli idąc dalej uważałem czy na nic nie wejdę, i tak jak w kiepskich horrorze zasrane światło musiało kur** mrugać. Oczywiście i bardziej się bałem i wkurzałem, ale to duch co mu zrobię, podpalę go? Co mi to da ducha nie da się spalić i tak się odnowi, jedyny sposób na zabicie go to zniszczenie zwłok. No chyba że to demon, wtedy jestem trupem. I znowu gdy się wyprostowałem stał przede mną.
-Serio, mów czego chcesz, chcę mieć to z głowy.
Urósł i zza ciała wysunęły się macki. Wiedziałem co zrobić, było to trudne, no ale nie było innego wyjścia. Ominąłem go i wyluzowany mając go gdzieś szedłem ze stoickim spokojem. Nagle w mojej głowie rozległ się głos.
-Stój.
-Bo co?
-Bo zginiesz.
-Twój problem.
Dalej wolnym krokiem szedłem coraz dalej, już wiedziałem że karmił się strachem, i że to strach dawał mu sił, jedyny sposób na pokonanie go do odebranie mu tego.
-Stój bo zginiesz.
Poczułem ostry ból, i rzucił mną o ścianę jak lalką, już wiedziałem że żebra pękną po następnym uderzeniu, rzucił mnie na podłogę, wstałem.
-Cokolwiek byś nie robił, nie boję się ciebie.
Wtedy zaczął rosnąć, coraz więcej macek wychodziło zza jego pleców. Ja się obróciłem i dalej kontynuowałem mój spacer. Gdzieś w głębi ducha srałem w gacie, ale nie mogłem tego okazać, wyłączyłem się z emocji, wtedy pojawiło się jasne światło to były drzwi, wyszedłem, na zewnątrz zacząłem powoli oddychać, w życiu tak w gacie nie srałem. Szczerze mam tego już trochę dosyć, ciekawe jednak czemu... a zresztą, i tak by zginął. Do dziś na pamiątkę mam jego zdjęcie, które mu zrobiłem, nikt mi nie wierzy, on istnieje, i na pewno nie mam ochoty go spotkać ponownie.
img2.wikia.nocookie.net/__cb20130731225327/soulcalibur/images/7/70/Slenderman.png